Pierwszy listopada... Już sama data elektryzuje... Rozpoczynam ten dzień tradycyjnie od modlitwy w łóżku, jednak po sali krząta się od wczesnych godzin porannych podekscytowana pani Ewa i ciągle coś przepakowuje. Dziś wraca do domu, a jej Zdzisiu jest już po nią w drodze...
Zjadamy ostatnie, wspólne śniadanie, na które składa się odstąpiona przez nią dla mnie szpitalna szynka... Bardzo doceniam ten gest, zwłaszcza, że dziś alternatywą dla szynki była marmolada wysokosłodzona, która dla cukrzyków nijak nie pasuje... A jednak pani Ewa poświęciła się i zjadła chleb z tym słodkim czymś...
Potem już tylko pożegnanie i życzenia zdrowia na dalszą drogę :) Wyściskałyśmy się z Ewcią i obiecałyśmy sobie spotkanie w innych okolicznościach, niż te, szpitalne. Wprawdzie Syców kompletnie nie jest nam po drodze, ale zaproszenie przyjęte i przekazane do działu "do zrealizowania w niedalekiej przyszłości"... :)
Gdy tylko zamykają się za nimi drzwi, odpalam komputer, by uczestniczyć on-line we mszy świętej na 9:30, tym razem w niewielkim kościółku, w Sanoku. Msza bardzo mi się podoba, a organista ma świetny głos i super podobierał pieśni... No i jeszcze ta Ewangelia... zresztą jedna z moich ulubionych :) [Mt 5, 1-12] "(...) Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi (...)"...
Zbliża się moment Komunii Świętej i ksiądz na ekranie podchodzi do tabernakulum... W tym momencie otwierają się drzwi do mojej sali i w progu staje prawdziwy ksiądz w białej szacie.. Pyta, czy chciałabym przyjąć Najświętszy Sakrament... Nie wierzę własnym oczom... Nie musiałam o to prosić, tylko kilkakrotnie w czasie tej mszy świętej przeszło mi przez myśl, że byłoby idealnie móc przyjąć dziś komunię...
I jak znów mam to określić? Czyż tu nie dzieją się cuda boże? Czyż dobry Bóg nie dba o mnie i nie rozpieszcza mnie na każdym kroku :)? W wielkim skupieniu i wzruszeniu modlę się i adoruję w swoim sercu przyjętego właśnie Jezusa, a potem znów zakładam słuchawki na błogosławieństwo i zakończenie mszy...
Dziś wspominamy wszystkich świętych, to znaczy takich, którzy jeszcze niedawno żyli, chodzili po świecie i byli takimi samymi ludźmi, jak my... Powołanymi do świętości. Jak i my - przez różne życiowe role i zadania stawiane nam na drodze... Przyglądając się niektórym z nich uparcie wciąż twierdzę, że aby żyć jak święty, to znaczy - powołany do świętości człowiek - wcale nie trzeba od razu zakładać na siebie worka pokutnego i na kolanach szorować do Częstochowy... Bo człowiek święty jest uśmiechnięty. I tym uśmiechem uświęca innych, jak błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty - zresztą moja idolka :)
Albo Święta Joanna Beretta Molla - kolejna moja życiowa bohaterka... Staram się z niej brać przykład na co dzień, bo to była niezwykła mama i kobieta... a przy tym pani doktor, więc bardzo na czasie ;)
Po mszy i tych wszystkich cudownych rozważaniach nadchodzi czas obiadu... Dziś nawet dali frytki! Tylko nie pomyśleli i dali je w zupie... a to gorzej ;) Ale drugie danie dziś iście świąteczne - ryż z sosem jabłkowym, posłodzony białym cukrem, ale co mi tam - raz kozie biała śmierć! ;) Najadam się tym wszystkim do syta i dziękuję Bogu za dar cateringu...
Potem wchodzę do łóżka i tam spędzam miłe chwile na rozmowach telefonicznych, słuchaniu nastrojowej muzyki - polecam szczególnie ten i ten utwór, jak znalazł na dzisiejszą okazję (A dla naprawdę chętnych i zdeterminowanych, którym niestraszne boskie melodie;) polecam ten link do słuchania non-stop, co właśnie czynię..:)
O 15:00 odmawiamy razem z Dominikiem koronkę. On - z podłączonym zestawem głośnomówiącym, jadąc autem z dziewczynkami na wieś, do rodziny, a ja - leżąc w swym łóżku i przekładając kolejne koraliki różańca, by się nie pogubić...Gdy koronka dobiega końca, auto szczęśliwie dojeżdża na miejsce, dzieci się budzą, więc się rozłączamy... Ja natomiast ucinam sobie w tym czasie pokrzepiającą drzemkę...
Po obudzeniu wyraźnie odczuwam samotność w sali... Jest mi po prostu pusto bez pani Ewy... Zawsze witała mnie jakimś niewybrednym tekstem "No już chyba dosyć tego spania, leniuszku", co było na swój sposób przyjemne i zabawne, a dziś nikt nie powitał mnie po obudzeniu i sama musiałam zaświecić światło...
Kolacja też nie smakowała mi jak dawniej... Szybko i niemal bezsmakowo przełknęłam kilka kromek chleba z dietetycznym dżemem z jagód goji i jabłek, które jako ostatnie ostały się w mych zapasach lodówkowych, a potem znów wpełzłam do łóżka i tam już pozostałam aż do nocy...
W przerwie tylko wyszłam do toalety, zahaczając o pokój dziewczyn, które zapraszały mnie już od rana... Tam znów wpadamy w wir niekończącej się rozmowy, choć wstąpiłam tam tylko powiedzieć im 'dobranoc'... I znów dochodzę do wniosku, że ja to mam jednak w życiu szczęście! Objawia się to w tych małych, drobnych sprawach, słowach, niuansach, podejściu do życia owszem - też... No i przede wszystkim chyba życiu duchowemu, bez którego - uważam - jest o niebo;) trudniej...
Na koniec dnia jeszcze dwa ważne telefony. Od Asi - choć plącze mi się język i mam poważne trudności z koncentracją i doborem słów (niestety to także skutki uboczne chemii), rozmawiamy, dogadujemy się nawet i czuję, jak bardzo są mi bliscy i jak bardzo ich kocham! No i telefon od męża... bardzo dziś zmęczonego i śpiącego, ale mojego, kochanego...:) Jak miło usłyszeć i jego głos, który się plącze i gada bzdury przysypiając.. - miałam tego nie pisać...;)? wybacz Kochanie...
No i to nieustanne, silne poczucie, że jestem jednak córeczką Tatusia - znaczy mojego Boga :)) Nie daje mi o sobie zapomnieć, wręcz podkreśla na każdym kroku, jak ważna dla Niego jestem... Obsypuje mnie kwiatami i czekoladkami, a robi to w tak świetnym stylu, że za każdym razem czuję się Jego łaską wręcz onieśmielona :)
Sylv
OdpowiedzUsuńJesteś UKOCHANYM DZIECKIEM BOGA JESTEŚ JESTEŚ JESTEŚ...
Trzymaj się cieplutko...KOCHAJ I WALCZ