Pobudką o 6:00 witam ten nowy, piękny dzień... a dlaczego piękny? Ano znów znajdzie się wiele powodów, by tak właśnie móc go podsumować... ale zacznijmy od tego, że podczas wczesno-porannych czynności tradycyjnych, widzę twarze mojej ulubionej ekipy Ela&Kasia :) One nawet pobudkę robią o 6:00, a nie jak reszta pielęgniarek o 5:40 i choćby za to mają u mnie na dzień dobry wielki plusik!
Z uśmiechem na twarzy próbuję jeszcze dospać, ale moje myśli bardzo rześko kotłują się po niebolącej i pracującej dość już sprawnie, jak na tę godzinę, mojej własnej głowie... O co chodzi? Co się ze mną dzieje?... Nachodzą mnie teraz najróżniejsze myśli... "W co ja się ubiorę na Boże Narodzenie, kiedy już będę je spędzała w domu, z rodziną?", albo... "Jakiego tableta kupić pod choinkę Hani, żeby wreszcie odczepiła się od telefonu taty, kiedy rano, po przebudzeniu chce oglądać bajki...?" ;) W końcu postanawiam stawić kres temu chaosowi i... odpalam w telefonie aplikację z czytaniami z dnia...
Czytam pierwsze zdanie i... dobrze, że pani Anna wyszła do toalety, bo w jednej chwili wybucham radosnym śmiechem... to dobre, myślę sobie... "Głupi już z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga..." zapowiada się ciekawie... czytam więc dalej...
"...z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest, patrząc na
dzieła nie poznali Twórcy, lecz ogień, wiatr, powietrze chyże, gwiazdy
dokoła, wodę burzliwą lub światła niebieskie uznali za bóstwa, które
rządzą światem. Jeśli urzeczeni ich pięknem wzięli je za bóstwa - winni
byli poznać, o ile wspanialszy jest ich Władca, stworzył je bowiem
Twórca piękności; a jeśli ich moc i działanie wprawiły ich w podziw -
winni byli z nich poznać, o ile jest potężniejszy Ten, kto je uczynił.
Bo z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich
Stwórcę. Ci jednak na mniejszą zasługują naganę, bo wprawdzie błądzą,
ale Boga szukają i pragną Go znaleźć. Obracają się wśród Jego dzieł,
badają, i ulegają pozorom, bo piękne to, na co patrzą. Ale i oni nie są
bez winy: jeśli się bowiem zdobyli na tyle wiedzy, by móc ogarnąć
wszechświat - jakże nie mogli rychlej znaleźć jego Pana?" [Mdr 13, 1-9]
Przepiękny fragment z Księgi Mądrości, który oddaje całą kwintesencję naszych bezsensownych dialogów z panią ciepłolubną, albo stanowi nieustanne podsumowanie rozmów z panią psycholog, z którą zawsze dochodzimy do wniosku, o ile prostsze byłoby życie wielu ludzi, gdyby zechcieli otworzyć się na obecność i działanie Boga... Gdyby tylko dopuścili Go do głosu...
Leżę tak i czytam, czytam tak i rozważam... Dziś mam jeszcze bardziej sprzyjające warunki do kontemplacji, gdyż oto mam przed sobą widok ogromnego, gotyckiego okna z budzącym się powoli niebem, które wciąż jeszcze pozostaje w odcieniach szarości i błękitu... Tej nocy moja poduszka, a wraz z nią i moja głowa powędrowały na drugą stronę łóżka, gdyż wiejący od okna wiatr uniemożliwiał zasypianie...
Patrząc tak na chudą akację, na którą raz po raz przylatują i odlatują jakieś ptaki - oddaję się modlitwie, polecam Panu wszystkie te osoby, rodziny, sytuacje, trudne sprawy... aż w końcu, po tych wyliczankach dochodzę do wniosku, że Bóg i tak dobrze wie co chcę Mu powiedzieć, kogo przedstawić... i wtedy słyszę w mojej głowie fragment z Ewangelii Św. Mateusza (aż muszę go pilnie odszukać w mojej aplikacji), który upomina: "Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec Wasz, czego Wam potrzeba, wpierw, zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie (...)" [Mt 6, 7-9]
I tak mi wtedy wstyd przed Bogiem, że tego wcześniej nie odkryłam ;) Teraz ja słucham, a Bóg do mnie przemawia z swej wysokości... i nawet wiewiórkę mi posyła i jemiołuszkę... i promień porannego słońca spomiędzy mgły...
Dochodzi godzina 8... poważnie! Przeleżałam właśnie 120 minut, które świadomie ofiarowałam Bogu... aż boję się, co z tego będzie...;) Doświadczenia w tym zakresie miewałam różne, ale mimo wszystko i wbrew wszelkiej zdawać by się mogło - logice - postanawiam Mu zaufać - "Troszcz się Ty" - powtarzam jak mantrę przesłanie z Aktu Oddania się Jezusowi i zaczynam zbierać rzeczy pod prysznic...
Ot, jaki dobry wpływ ma na mnie pani Anna - codzienna mobilizacja prysznicowa! ;) albo... ogromna radość z kondycji, która mi na to po prostu pozwala...
Po powrocie zabieram sie za przygotowywanie lekkiego śniadania, podczas którego pani Anna zastrzela mnie pytaniem: "Wierzy pani w sny?". "Nie" - odpowiadam krótko i rzeczowo, mając nadzieję na ucięcie tematu, ale ona przecież tak łatwo się nie poddaje... "Bo mi się dzisiaj śniło, że grzązłam w bardzo rzadkim... (widać usilnie szuka w głowie odpowiedniego słowa) ..w bardzo rzadkiej, no kupie... i tak szłam... a potem mi się śniła taka zmarła już sąsiadka, której dawno nie widziałam... i tak się zastanawiam teraz, bo ponoć niedobrze, jak się śnią zmarli, ale też niedobrze, jakby ta kupa była taka wie pani, gęsta.. więc lepiej, że może tak..." - co to w ogóle za monolog ?! zachodziłam w głowę, jednak dalej niewzruszenie przegryzałam moją kromkę z dżemem, zastanawiając się przez moment, czy on jest gęsty, czy rzadki...;)
Zaraz po zjedzeniu śniadania odwiedza nas pani doktor prowadząca. Bada mnie i oto, co następuje: ze względu na krwawe żniwo, które zbieram po asparaginazie - zostaje ona wstrzymana do odwołania (w końcu zatrzymało się na dwóch podaniach) i do wyleczenia wszelkich związanych z tym dolegliwości. Po drugie: nadal jestem wyzerowana, moje leukocyty leniwie reagują na neupogen, więc i odwiedziny w dalszym ciągu wstrzymane... Jest jednak coś, o czym wspomina na zakończenie.. niby to od niechcenia, niby bez wzruszenia rzuca przez ramię na odchodne... "Ale tak jutro, czy pojutrze myślę, jakaś jedna osoba, na przykład mąż w masce, może do pani zajrzeć"...
I TO była informacja, na którą podświadomie bardzo czekałam! ...i która wprawiła mnie w naprawdę dobry nastrój! :) Piszę od razu sms-a do Dominika i w głowie przerzucam tony potrzebnych rzeczy, niezbędnych drobiazgów i koniecznych zakupów... i twarz Dominika też mi śmiga co jakiś czas.. tak bardzo się cieszę!
Do sali zajrzała Agata - czyżby dziś był ten szczęśliwy dzień, w którym wstanę z łóżka i troszeczkę poćwiczę? Decyduję się na zestaw basic, bo choć siły w miarę odzyskałam, to nie będę tak chojraczyć, zwłaszcza, że gdy tylko siadamy na krzesełku, odczuwam dyskomfort moich czterech liter...
Po ćwiczeniach moja forma wymaga lekkiego odpoczynku, jednak nie to niepokoi mnie tak bardzo.. Zauważam bowiem, że mój opatrunek z wkłuciem centralnym zaczyna przeciekać... Kapie mi dołem jakaś woda... Szybkim ruchem kciuka wstrzymuję pokrętła obu kroplówek i z przerażeniem wybiegam do zabiegowego...
Tam pielęgniarka przygląda mi się uważnie i temu mojemu przeciekającemu opatrunkowi ze zdziwieniem, a ja jak nakręcona powtarzam w kółko, że więcej tam nie pójdę, do tych anestezjologów wstrętnych, co robią ludziom krzywdę w szyję... Na szczęście wszystko dobrze się kończy... pani Ela odwija plaster, a ja drążącym głosem pytam: "Mamy je? Jeszcze tam siedzi?"... "Tak, wkłucie siedzi na swoim miejscu, ale nie trzyma się już na żadnym szwie i musisz na nie uważać, jeśli go nie chcesz stracić" - uspokaja a zarazem podnosi ciśnienie miła pielęgniarka... Tak, wiem, że muszę go strzec... i robię to jak oka w głowie, albo nawet jeszcze troskliwiej, jednak po historii, jaką dzisiaj usłyszałam od Mateusza - lekko mnie zmroziło, gdy na bluzce zobaczyłam mokre plamy sterofundinu...
Wyobraźcie sobie, że chłopak leżąc, jak co czwartek podpięty pod oranżadę, w towarzystwie dwóch pań doktor i jednej pielęgniarki, które stały nad nim i uroczo rozmawiały, skończywszy akurat wizytę, nagle poczuł niewytłumaczalną mokrość w okolicach swej poduszki... I gdy tylko zorientował się, że to nie jego ślina, ani nic z tych rzeczy - było już za późno... Jego wkłucie centralne wysunęło się samoistnie z szyi i tym sposobem epirubicyna dostała się wszędzie (pod opatrunek, na koszulkę, na poduszkę), tylko nie do miejsca swojego przeznaczenia - czyli do żyły!
No i musiał iść wczoraj jeszcze raz na zakładanie tego całego wkłucia, ale widać nie zrobiło to na nim większego wrażenia, jak to, że martwił się, jak oni teraz odmierzą dawkę tej rozlanej chemii i jak ją pozbierają, żeby mu ją wlać z powrotem... Rany! niektórzy ludzie to dopiero mają problemy...;)
Powoli uspokajałam się... leżałam teraz na łóżku, głęboko oddychałam i czułam, jak ucisk w klatce piersiowej powoli odpuszcza... Wiele niepotrzebnych nerwów kosztowała mnie ta cała akcja z nieszczelną kroplówką, zmianą opatrunku, a potem jeszcze pilnowaniem go na każdym kroku, coby nie stracić za wcześnie zdobytego cudem plastra z żelem (!!), który ma wystarczyć na 7 dni, bo jest z antybiotykiem i tym fajnym, przeźroczystym 'okienkiem' przez które widać całą tą wbitą rurkę, której właśnie mam pilnować...
Dziś na obiad jeździ barszcz... pachnie nim na całym korytarzu, a ja akurat wracam z zabiegowego i dość konkretnie zdesperowana, poczynam robić w głowie skomplikowane obliczenia matematyczne, czy to jest już ten dzień, abym go mogła zjeść, czy jeszcze mam odczekać... Bo skoro asparaginazy nie było, a epirubicyna była w środę, to jeśli dziś jest piątek, to... "Aaa.. zapytam jeszcze pielęgniarki ;)" - stwierdziłam przed sobą i swoim sumieniem.. Przechodziła akurat tamtędy taka miła pani Ala, którą wnet zagadnęłam, a ona spojrzawszy na mnie - odpowiedziała..."Aaaa..tak troszkę chyba możesz". To mi wystarczyło! Zresztą i tak, jak jest ten dobry barszcz na obiad, to nigdy dużo go nie dają, bo i niewiele go jest wtedy do podziału...
Rozkoszowałam się smakiem gorącego barszczu, mruczałam sobie nawet pod nosem z zadowolenia, a mogłam sobie na to wszystko pozwolić, gdyż pani Anna w tym czasie miała gości i siedziała z nimi przy stoliku, na korytarzu... i jak się potem okazało... wsuwała kupne pierogi z pobliskiego baru ;)
Drugie danie zostawiłam sobie na inny raz, coby nie obciążać zbytnio tych moich jelit, ale od kiedy z nimi nie rozmawiam (tj. od przedwczoraj) - to o dziwo one także nie robią tego ze mną... i wreszcie mamy jakiś consensus! :) Bo ani one, ani ja się po prostu nie odzywamy!
O 15:00 tradycyjnie już koronka i po raz kolejny akt oddania się Jezusowi... "Troszcz się Ty"...powtarzane w chwilach słabości, albo strachu, jak wtedy, gdy siedziałam cała przerażona w zabiegowym, czekając na zmianę opatrunku... "Troszcz się Ty"...powiedziałam wtedy do Jezusa i momentalnie się uspokoiłam... A potem okazało się, że wszystko skończyło się dobrze...
Wieczór spędzam na przyjęciu kolejnego woreczka z osoczem, piciu dużych ilości wody i chodzeniu do toalety za potrzebą... Ale to chodzenie sprawia mi dziś tyle radości!...Chodzę tak więc i chodzę i choć tak za bardzo przecież nie mogę wypuszczać się pośród ludzi, bo skoro wisi kartka 'zakaz odwiedzin' - to oznacza to, że moja odporność nie idzie ze mną do toalety, lub na korytarz, a wręcz przeciwnie - narażam się na niepotrzebny kontakt z bakteriami...
Jednak ta świadomość, że wciąż jestem 'na chodzie' dodaje mi skrzydeł i nieustannego poczucia, że wciąż zwycięstwo jest po naszej stronie! A my wciąż jesteśmy w grze...
No i jak inaczej mogę podsumować ten piękny dzień, jeśli nie jako kolejny dowód na to, że dobry Bóg nie kłamie... Postawił mnie dziś na nogi, dał nadzieję na odwiedziny, oddalił wszelki ból, ucisk i cierpienie... Zapewnił o swej nieustannej pomocy, przytulił w chwili zwątpienia, nie pozwolił na strach i nawet dał barszcz na obiad...
Teraz, kiedy wszędzie ciemno, a ja staram się szybciutko jeszcze dodać tą notkę na bloga, myśli moje powoli odfruwają pod gotyckie sklepienia.. Tęsknię już, by wypowiedzieć całe moje ogromne dziękczynienie i mrucząc pod nosem niebiańskie kołysanki, pozwolić odpłynąć tym chaotycznym myślom, troskom, sprawom, o których Dobry Bóg i tak już wie, zanim zdążę sformułować je w pobożne życzenia... I tak jest dobrze, tak może zostać... :) Dobranoc Basiu :*
Dobranoc :* B.
OdpowiedzUsuńi dzieñ dobry! - dokladnie tego Tobie zyczymy- by dzisiejsza sobota byla tak samo dobra jak piatek :-)
OdpowiedzUsuńps. bo cos vzasomierz plata figle na blogu - dzien dobry mowimy o 7:30....
OdpowiedzUsuńJuż nie będzie płatał figli, bo już mi Dominik ustawił ten czas ;)
OdpowiedzUsuń