sobota, 9 listopada 2013

Ach, miałam sen...

Pani Krysia - tylko ta kobieta stawia mnie na nogi, nawet, gdy głowa ciężka, nawet gdy kości bolą i czuję się cała połamana, nawet, gdy właśnie wyrywa mnie z najpiękniejszego snu świata...

A tej nocy miałam naprawdę piękny sen... Śniła mi się moja Hania, jak obejmuje mnie za szyję, jak się do mnie przytula, a ja do niej, jak chodzi wokół mnie i się przekomarzamy w delikatnych pieszczotach... Jak mówi do mnie: "Kocham Cię mamusiu" a ja jej odpowiadam... Pierwszy raz odkąd tu jestem, miałam taki sen, z Hanią i w ogóle z którąkolwiek z moich córeczek...

A co było w nim najpiękniejszego? To, że w snach się czuje... Dotyk jest realny, obok wrażeń wizualnych i dźwiękowych (których mogę doświadczyć za pomocą wszystkich tych filmików) są jeszcze bodźce dotykowe... a to dla mnie na te warunki, prawdziwy hit! Jak tylko się obudziłam, czułam jeszcze na świeżo, jej małe rączki oplatające moją szyję i miękkość jej włosków opadających na moją twarz... Absolutnie cudowne doświadczenie!

Podziękowałam Bogu za ten sen, za ten przepiękny prezent, w którym ofiarował mi cząstkę Hani, którą tak realnie poczułam... Postanowiłam od tego dnia, że będę modlić się o sny z moimi dziećmi... I jak ktoś chce, to może modlić się o to razem ze mną :)

Dość szybko, bo około 10 przyjeżdża moja siostra z jedzonkiem. Siedzimy, rozmawiamy, a czas biegnie... W tak zwanym międzyczasie moje samopoczucie ulega pogorszeniu i siostrę wysyłam na spacer, a sama ucinam sobie drzemkę, która pomaga mi się pozbierać.. Jednak przez większość dnia uciski w klatce piersiowej dokuczają i często muszę zwalniać tempo mówienia...

W czasie naszej rozmowy i wizyty ogólnie, pani Anna jest dość powściągliwa, odzywa się tylko w nielicznych sytuacjach i naprawdę, jak na nią - trzyma fason ;)

Przed 16 kończą się odwiedziny, więc odprawiwszy siostrę wzrokiem do drzwi - próbuję się zdrzemnąć, jednak na korytarzu strasznie hałasują i mi to skutecznie uniemożliwiają...  Zaczyna się dialog ze współlokatorką... Temat - z kosmosu, puenta - jak zwykle mało jasna, ale rozmawiam, dopowiadam, nagradzam ten czas, kiedy tak długo wytrwała w milczeniu...

Wieczorem rozpoczynam 3,5 - godzinną rozmowę z Dominikiem, nie wiedząc jeszcze, że tyle potrwa... W rezultacie nie idę na telewizor do Beaty, ale jedyne, czego mi teraz trzeba, to właśnie tej rozmowy...

Noc zapowiada się też średnio przespana... Mojej współlokatorce podłączyli 24-godzinną chemię do skapywania w kroplówce, a dodatkowo taki monitorek, który tą chemią zarządza i ją 'rozprowadza' w odpowiednich dawkach, co kilka sekund. Monitorek wprawdzie niegłośny, ale pielęgniarki, które wchodzą do sali sprawdzać, czy równo kapie - robią to często bardzo niedelikatnie... Poza tym przy tego rodzaju chemii dużo się sika, a pani tłucze się wszędzie z tym swoim stojakiem i przyczepionym doń monitorkiem, przez co szura i zawsze robi wielki rumor wokół siebie... A dodatkowo jeszcze szemra, że ciężkie to paskudztwo i się fatalnie pcha...

U mnie zresztą też nielepiej... Piję wodę i piję, bo w ustach wciąż odczuwam ten dziwny, chemiczny posmak... Gaszę więc go razem z pragnieniem, które mnie często dopada, a potem biegam na drugi koniec korytarza, by znów wrócić i czuć się spragniona...

Na szczęście nie było tak źle... Pielęgniarki po 22 przeszły w tryb nocny, rozmawiały szeptem, a pani Anna przez większość nocy nie łaziła... Dało się pospać, choć czułam, że w moim brzuchu znów zaczynało się dziać coś niedobrego...

6 komentarzy:

  1. Dzień dobry, a może dobry wieczór nieznajoma dziewczyno z bloga. Na początek pozdrawiam Cię serdecznie. Ciężko pisać, jednak piszę (ciężko bo Cię nie znam i nie jestem w Twojej sytuacji). Zaczęłam czytać tego bloga właśnie od dnia w którym opisywałaś dzień w domu. Pomyślałam wtedy, że ta dziewczyna musi wyzdrowieć i napisać wreszcie sensowny poradniki -jak wychowywać dzieci. Pomyślałam, że to jest to. Ta obecność w tym dniu, jak patrzyłaś na córki, jak ten dzień był święty, wielki... Jednocześnie w wielu domach z pozoru podobne dni... Tyle, że może bez tej obecności, bez świadomości. Kiedy próbuję patrzeć tak na własne dzieci, przeżywając te zwykłe dni w bardziej świadomy sposób, wszystkie problemy znikają. W ogóle wszystko wygląda inaczej. Chwila która trwa, właściwie nic więcej nie mamy. Przeszłość gdzieś odeszła, przyszłości nie znamy, mamy tylko teraz. Ulotne takie, a trwa.
    Jestem wdzięczna, że mi to przypominasz. Nie mam odwagi udzielać rad, nie mam nawet odwagi opisywać własnego życia. Nie o to przecież chodzi. Trzymaj się tam Dorotko i pomyśl jakby taki poradnik mógł wyglądać. Wiesz, Dorota Zawadzka przy Tobie to inna era, trochę dawna:) U Ciebie kluczem jest miłość. Metoda kija i marchewki nie zawsze działa, a miłość czyni cuda. Życzę powrotu do zdrowia. Marta

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Marto!

    Kompletnie mnie zatkało... Nie wiem, co mam napisać, więc długo nie pisałam nic.. ;) ale uznałam, że taktyka średnia, więc postaram się...

    Dziękuję, że zechciałaś się podzielić ze mną swoją opinią nt. wychowania dzieci. Nigdy nie czułam się i nie czuję by udzielać komukolwiek rad odnośnie dzieci. Mam wprawdzie swoje przemyślenia i opinie (jestem wszak obciążona wykształceniem pedagogicznym ;) jednak swoje dzieci i te, z którymi kiedykolwiek przyszło mi pracować w swoim życiu, zawsze traktowałam wg zasady szacunku i miłości... I może to sprawiało, że niejednokrotnie byłam odbierana nie dość poważnie... czułam, że idę pod prąd z tym moim 'wychowaniem', ale robię to dalej konsekwentnie, a owoce tego - widzę po błysku w oku mojej 2,5 - letniej córeczki, która z przekorą w głosie mówi do swojego taty: "skoro tak mówisz..." ;) Jest bardzo błyskotliwa i inteligentna! :) No więc dziękuję, że i Ty dostrzegłaś siłę płynącą ze zwyczajnej miłości do dzieci i umiłowania macierzyństwa ponad wszystko:)

    A teraz weźmy się za Ciebie ;)...coby tak tylko o mnie nie było;) Otóż przejrzałam sobie conieco na Twoim blogu, jakie piękne rzeczy tworzą Twoje ręce i chcę powiedzieć, że wciąż pozostaję pod ogromnym wrażeniem precyzji, pomysłów, dbałości o detale i ogólnego wizerunku misiów Twojego autorstwa. Majstersztyk! I pomysł, aby stały się unikatową przytulanką dla dziecka, po którą będzie chętniej sięgać, niż po jednego z miliona kotków Hello Kitty - rewelacyjny!

    Pozdrawiam Cię więc Marto bardzo serdecznie, dziękując raz jeszcze, że do mnie napisałaś. O przewodniku pomyślałam, tak, jak o to prosiłaś. Wnioski wyciągnęłam - nie napiszę go ;) Bo jak już wreszcie wrócę do domu, to nie będę miała czasu na pisanie, tylko odrabianie zaległości w przytulaniu, kochaniu i wychowywaniu moich cudownych, jedynych i niepowtarzalnych cudów - dzieci ;)) Buziaki! z Panem Bogiem!

    Dorotka

    OdpowiedzUsuń
  3. Wzruszył mnie Twój list. Ponoć Miłość jest prosta, bardzo prosta ale niełatwa. Pamiętam jak kiedyś mój chłop wybrał się do Irlandii po kasę której nie starczało. (Dwójka małych dzieci i ja która się uparłam że jeszcze do pracy nie wracam). Hania miała wtedy trzy latka, a Maja 5mc. Pojechał tylko na trzy miesiące. Dla nas dorosłych to nie było krótko, a Hania w ogóle nie mogła pojąć ile to jest. Biegła do okna ile razy słyszała samolot i pytała czy to tato wraca. Ciężko było na to patrzeć. Nie chciała z nim gadać przez telefon. Zgadzała się tylko na opowiadanie bajek. Tyle, że tato nie wyrabiał, szybko go klucha w gardle zatykała ile razy ją usłyszał. Maja nie poznała go kiedy wrócił. Płakali oboje. To już wystarczyło, żeby więcej tego nie powtarzać. Tu chodziło tylko o marne pieniądze. Ty walczysz o swoje zdrowie, o to żeby właśnie móc wrócić i być. To zupełnie inny kaliber... Te nasze dzieci kochane widzą wszystko po swojemu i mają prawo. Trudno od kilkulatka wymagać dojrzałości, takiej jak od np. trzydziestolatka. To inny świat. Nie znam Cię osobiście, ale coś czuję, że Ty się łatwo nie poddajesz. Tak trzymaj. Jesteś klejnotem wśród matek. No i masz ufność w Bogu. Oddajesz wszystko z czym już nie dajesz rady Bogu i tak trzeba, nie? :)
    Modlimy się o siłę dla Ciebie i szybki powrót do zdrowia. Nie gniewaj się za te opowieści dziwnej treści, mam świadomość że to przecież zupełnie inna sprawa, tak mi się podzieliło. Trzymaj się tam Dorotko. marta

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech, dziękuję Ci nieznajoma Marto ;) że podzieliłaś się ze mną Twoja historią.. Wiesz.. też w swoim życiu przerobiliśmy kiedyś temat Irlandii - ale na szczęście jeszcze za czasów narzeczeńskich, kiedy dzieci nie było.. Zbieraliśmy na wesele, ale to były 2 lata wycięte z życiorysu.. Mój ówczesny narzeczony, a obecny mąż był tam, a ja w kraju - kończyłam studia... Miesiące rozłąki, albo samotne loty na Święta... Nie było nam łatwo, a co dopiero Wam - kiedy dzieciaczkom trzeba coś mądrego powiedzieć, a pojęcie 'pieniędzy' jest kompletną abstrakcja dla 3-latka...

    Dziękuję za modlitwę.. zawsze wzruszam się, kiedy ktoś, zwłaszcza ten, kogo nie znam - mówi mi, że się za mnie modli... To taaak wiele dla mnie znaczy! Jestem wtedy silna, staram się przynajmniej taka być... Wiem, że nie mam wyjścia i muszę przetrzymać to, co najtrudniejsze, bo innej drogi po prostu nie ma...

    Serdecznie Was pozdrawiam, Waszą rodzinkę - Hanię, Maję, Ciebie Marto i pana tatę :)) Ściskam mocno i włączam do swojej modlitewnej listy :)) i raz jeszcze bardzo dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozdrawiamy wzajemnie, kibicujemy Ci całym sercem w tym trudnym czasie.
    Tata to Artur. Też pozdrawia, ściska i trzyma kciuki za całą Twoją rodzinę.
    Z Panem Bogiem Dorotko.
    marta
    Ps. Wklejam te misie bo nie chcę być anonimowa. Jednak mało się łapię w tym necie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję Wam - jesteście wspaniałą rodzinką :)) Niech Bóg się Wami opiekuje i co dzień daje wiele powodów do uśmiechu i nieustanne poczucie, że jesteście dla siebie największymi skarbami :) Bo tak właśnie jest! Buziaki cztery :****

    OdpowiedzUsuń