czwartek, 14 listopada 2013

Dzień dobrego samopoczucia

No to kto tam się modlił o te miłe sny dla mnie? przyznać się! Bo modlitwa została wprawdzie wysłuchana, z tym, że... zamiast wtulania się w małe, dziecięce rączki - bawiłam się dziś na koncercie Beyonce, a potem jeszcze z nią rozmawiałam poza sceną! :P Swoją drogą... nie wiem, czy znacie twórczość tej artystki, ale nie wszyscy znają ją od tej strony... polecam - to jeden z moich ulubionych jej utworów ...i co, zaskoczeni?;>

Wskakuję pod prysznic, a potem szykuję sobie śniadanie, sama nie wiedząc już co mam zjeść, aby mi nie zaszkodziło. Pada na 2 kromki chleba z dżemem z jagód goji, a do tego herbata rumiankowa. Zestaw naprawdę minimum, którym wcale się nie najadam... W trakcie jedzenia jeszcze podłączają mnie do kroplówek, a potem między kęsem a siorbnięciem - podają zastrzyk z neupogenu... W planach jeszcze dwa osocza i tak już co dzień - do odwołania, coby się krew szybciej regenerowała, a leukocyty łaskawie odrastały...

Zabieram się za czytania z dnia.. Pierwsze czytanie... rewelacja! Chłonę zawarty tam opis, jestem nim wręcz urzeczona! potem psalm, przepiękny! Modlę się tak chwilę, by zaraz potem móc wymienić sms-ową korespondencję z mężem, a przy okazji zdobyć kilka najnowszych zdjęć dziewczynek :)

Przed obiadem zabierają mnie na badanie... Przyszła pani chirurg i chciała zobaczyć tą moją okolicę intymnie bolesną... Zamykamy się w zabiegowym - ta sama kozetka, ten sam obskurny kaloryfer, te same obawy, co zwykle... tylko ból nie ten sam... Ból o stokroć większy... Daję się jednak zbadać, bo co mi pozostało innego, a bardzo dowcipna pani doktor (naprawdę miała świetne poczucie humoru, co ratowało nieco sytuację) żartuje, żebym tak nie krzyczała, bo zaraz nas znajdą, a ją posądzą o znęcanie się nad pacjentem... Nie musieliby o nic posądzać... dla mnie to była prawdziwa męka...

Wracam do sali jak po wybuchu granatu w tyłku, jednak z silnym przeświadczeniem, że oto właśnie nadszedł początek końca moich bolesnych problemów, bo pani chirurg obiecuje zapisać mi stosowne środki do pozbycia się wszelkich dolegliwości...

Obiad wprawdzie odgrzewany, ale dzięki temu spotykam przy mikrofalówce Beatkę, która szykuje się do wyjścia dziś do domu na kilka dni i czeka już tylko na męża... Chwilę rozmawiamy, a ona przynosi mi "na odchodne" Akt Oddania się... I gdy tylko wychodzi - oddaję się... przyjemnej lekturze:) Tekst jest świetny... czytam go z zapartym tchem, a potem usiłuję zasnąć, bo oczy zamykają się same.. Ogarnia mnie ta charakterystyczna błogość... Przykładam głowę do poduszki i czekam aż przyjdzie sen... Ale on nie przychodzi... bo sąsiadka postanawia wstać z łóżka i sobie tradycyjnie pohałasować...


Chwilę później zresztą przychodzi pielęgniarka i podpina mi drugi raz osocze... a potem wręcza maść od pani chirurg... i było już po spaniu .. Zaczęłam studiować ulotkę i z tego, co wyczytałam - była to najlepsza rzecz, jaka mogła mi się dziś przytrafić :) poza dobrym samopoczuciem, które utrzymywało się od rana... :) ..no i podarkiem od Beatki... trochę się tego jednak nazbierało!

Teraz mam siły na to, by uruchomić komputer i nadrobić nieco zaległości. Umysł trzeźwo pracuje, palce na szczęście też, choć opuszek nie czuję już prawie od miesiąca... Klikam tak sobie i klikam, a pani Anna co chwilę zagaduje mnie lub siebie na przemian... W końcu dzwoni do niej telefon... tym razem ciszej, niż zazwyczaj! Podziałało :) Urocza rozmowa z synową, a zaraz po niej krótka relacja dla mnie - co tam u nich słychać w domu... (zawsze tak robi, więc jeszcze trochę, a zacznę normalnie żyć ich perypetiami ;))

Dumna babcia opowiada o swoich wnukach, jak to jeszcze przed chorobą grała z nimi w piłkę na boisku... no i kto teraz z nimi będzie grał?.. "A ten starszy wnuk to zawsze lubił ze mną wychodzić na dwór i wtedy go uczyłam różnychi zabaw, w dwa ognie, albo zbijanego, a on się zawsze tak dziwił... skąd ty babciu znasz takie fajne zabawy? A ja mu mówię, że kiedyś się grało na boisku w takie gry i babcia zna dużo takich zabaw... A nie teraz dzieci siedzą tylko w domach, przed tymi telewizorami, albo całymi dniami przed komputerem tylko i o... (i wskazawszy na mojego netbooka) klikają tylko w te komputery i wzrok psują.."

Jak myślicie, jak zareagowałam? ;) Odwróciłam z powrotem mój psujący się wzrok na ekran mojego komputera i... kontynuowałam klikanie w klawiaturę bez najmniejszego komentarza... ;)

Wieczorem jeszcze na momencik odwiedza mnie Karcia z dostawą potrzebnych lekarstw. Znów piguły ją wpuściły do sali, choć chciała grzecznie zostawić siateczkę w dyżurce. Tutaj trzeba się samemu doposażać w różne takie specyfiki, bo szpital biedny i na leki nie ma... Stała więc Karcia wzorowo, tuż przy drzwiach tych kilka minutek, ale to był naprawdę miły czas w całej tej mojej kwarantannie...

Idąc korytarzem do toalety spotykam kilka nowych osób, świeżo dziś przyjętych.. Jest wśród nich taka młoda, przestraszona dziewczyna - na oko (swoją drogą ona właśnie jednego nie ma) lat 21.. Jest też widzę weteran Kuba - który, z tego, co kojarzę, wyszedł do domu tydzień po moim przyjęciu, a teraz wrócił na dalsze leczenie.. Jest pani około 35-40 lat, bardzo sympatyczna, nawet uśmiechnięta, mieszka teraz w pokoju po Beacie i Ewie oraz dwóch nowych facetów w ostatnim pokoju skrzydła A... i tylko ja... element stały tego szpitala... snujący się teraz w te i wewte, bo przecież trzeba jak najszybciej wysikać całą tą chemię...

Wieczorem, kiedy dzieci już śpią, rozmawiam z Dominikiem przez telefon, a on opowiada mi jak minął dzień... Był dziś z Hanią na basenie, a ona jak zwykle goniła go płynąc sama w swych rękawkach (!) po rwącej rzece... Jeszcze nigdy  nie widziałam tego na własne oczy, a ponoć pływa już tak odkąd przestałam z nimi jeździć na basen, chwilę przed porodem...

Tej nocy długo nie mogę zasnąć patrząc z rozmarzeniem w sufit... Dziś doświadczyłam wielkiej łaski! Łaski dobrego samopoczucia i łaski samodzielnego poruszania się - kiedy chcę, jak chcę i dokąd chcę :) Mam Bogu tyle do podziękowania... Rozmawiam więc długo i namiętnie z moim Stwórcą, a On słucha cierpliwie tego gadania i nic nie mówi...

Omadlam kolejno wszystkie polecane mi osoby, rodziny, sytuacje... Polecam Mu trudne sprawy... A On słucha.. i nic nie mówi... Wreszcie się odezwał.. była już 1:28.. przemówił wtedy do mnie swym ciepłym, ojcowskim głosem: "Idź już wreszcie dziecko spać..."  No to poszłam, bo Taty trzeba przecież słuchać... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz