wtorek, 5 listopada 2013

Punkcja day

Wtorkowy poranek, a raczej 'środek-nocy' rozpoczynam od tradycyjnego szoku związanego z zapaleniem światła na mierzenie temperatury i pobranie krwi. To już klasyka, jednak dziś było inaczej... o wiele gorzej.. Do sali wparowały dwie piguły, które właśnie wróciły z przerwy na papierosa... One po prostu cuchnęły... Podeszły do mnie i sąsiadki i zaczęły pobierać nam krew... Nie wiedziałam, gdzie mam nos odwrócić, nie mogłam w zasadzie nigdzie nim ruszyć, bo procedura jest taka, że ja leżę nieruchomo, a krew spływa do strzykawek i dopiero po całej zabawie mogę odwrócić się na drugi bok i spać dalej...

Długo jeszcze nie mogłam zasnąć i w rezultacie nie zasnęłam, nie mogąc złapać normalnego oddechu... Co za doświadczenie, fatalne...W tym czasie jednak nie leniuchuję... skoro i tak już nie śpię - pogadam sobie ze Stwórcą... zwłaszcza, że jest na dziś kilka tematów, które chciałabym z Nim szczegółowo omówić...

"Dobry Boże... polecam Ci dziś ten nowy, piękny dzień, a wraz z nim wszystkie osoby, za które chcę się szczególnie modlić i oddawać Twej opiece. Jak zapewne się domyślasz - polecam Twej Opatrzności mojego Dominika i dziewczynki, aby dzień układał się pomyślnie, a Księżniczki zbytnio nie dokazywały... Polecam Ci także Marcina, który ma dziś trudną sprawę sądową. Opiekuj się nim, dodawaj odwagi i otuchy, umacniaj, gdy podupadnie, nie daj zrobić mu krzywdy... Polecam Tobie Boże również moją Elę, która co dzień cierpi nieopisany ból fizyczny, a którą czeka dziś zabieg na jej bardzo słabe już serce...(...) To są moje priorytety i prośby szczególne do Ciebie...  Ofiaruję Ci przez Niepokalane Serce Maryi wszystkie te sprawy i krzyże dnia dzisiejszego, jako zadośćuczynienie... Łączę je z tymi wszystkimi intencjami i proszę - wysłuchaj mnie Panie"...

Śniadanie pojawia się i przemija, całkiem bezsmakowo, choć dziś na kanapkach leży żółty ser i pomidor z przyprawami... Pani Anna wciąż coś szemra pod nosem, a wszystko w czarnym tonie i z jedną, niezmienną puentą - wszystko to marność...

A potem w drzwiach staje nasza pani doktor, która - jak się okazuje prowadzić też będzie ciepłolubną... Bada ją i osłuchuje, zadaje pytania, a po chwili zwraca się do mnie: "Dzisiaj Pani Doroto wykonamy pani kolejną punkcję. To już dwa tygodnie od poprzedniej, także proszę się przygotować, a za około pół godzinki po panią przyjdę"...

Trrrach! znów jak grom z jasnego nieba... To znaczy - krótka piłka - mówisz - masz! "Wspominałaś coś o jakimś krzyżu, córeczko...";)) Dobry Boże... W planach odwiedziny Kasi, w planach jeszcze tyyyle rzeczy do zrobienia, a tu szykuje nam się odgórny dzień skupienia II i to tak zupełnie z zaskoczenia... Piszę do Dominika, że znów chcą mnie usidlić, a on... jak się później okaże - zaczyna w swojej głowie misterne knucie...

Idę na zabieg. O dziwo dziś przebiega wszystko gładko i niemal bezboleśnie... Pozycja przyjęta, igła wbita, płyn mózgowo - rdzeniowy pobrany, cośtam innego w zamian wstrzyknięte... Leżę teraz 15 minut na brzuchu i czekam aż się wszystko ładnie zasklepi... A potem wracam do przygotowanego wcześniej łóżka i tam dostaję nowe wytyczne co do sposobu spędzenia najbliższych 12 godzin... Otóż dwie pierwsze godziny obowiązkowo mam leżeć na brzuchu, a kolejnych 10 mogę odwrócić się na plecy...

Leżenie na brzuchu jednak nie robi żadnej dobrej roboty... Czuję jak od pierwszych chwil mojego bycia w tej pozycji ciśnienie mi się podnosi, pulsowanie w głowie narasta i zaczyna mnie ona boleć a ja się wkurzam na taki stan rzeczy i już mi się nie chce tak leżeć, dziękuję bardzo! chcę z powrotem na plecy! Zamykam więc oczy i czuję jakąś tam ulgę, postanawiam się zdrzemnąć, aby to, co najgorsze było już za mną...

Tak mija godzina, a potem w drzwiach staje moja Kasieńka :) Wciąż pozostaje mi jeszcze godzina, więc mojego gościa przyjmuję w tej dziwacznej pozie, co ponoć Kasi nie przeszkadza ;)

Przywozi mi różności i smakołyki, a są wśród nich oliwki zielone i czarne, ciemny chlebek od Rzepki, kilka paczek suszonych owoców i orzeszków, nawet znalazło się masło orzechowe (bez soli i cukru) - kompletny hit sezonu!! Zajadam się nim łyżeczkami i z wielkim apetytem, a potem czuję, jak humor mi się poprawia i leżenie na brzuchu staje się nie takie już straszne...

Gdy mijają dwie godziny odwracam się na plecy! Nareszcie :) Teraz już mogę normalnie porozmawiać, przymierzam się też do obiadu, który pomaga mi nałożyć i podgrzać Kasia i gdy tak sobie rozmawiamy...

W drzwiach pojawia się Dominik! Absolutnie z zaskoczenia, niemal jak z kosmosu - przybył tu, na planetę Ziemia, by mnie ocalić i uratować od tego narzuconego odgórnie ucisku :)) Przez moment zastanawiam się, czy wzrok mnie aż tak bardzo myli, czy to prawdziwy obraz... Ale on jest realny, podchodzi do łóżka, wita się ze mną i po prostu tu ze mną jest...

Kasia wkrótce musi jechać, a my zostajemy w sali sami... To znaczy obok leży pani ciepłolubna, ale niestraszne nam jej szemrania - kiedy tak trwamy sobie w przyjemnej rozmowie, to nawet nie zauważa się za często wlepionego w siebie wzroku i się na to po prostu nie reaguje...

Dominik zostaje ze mną do kolacji, czyniąc przy mnie kompleksową posługę, donosząc z lodówki smakołyki i umilając ten niezbyt sprzyjający czas... Jest mi bardzo smutno, gdy już musi jechać, jednak wiem, że to konieczne, a jutro już będzie lepszy dzień, bo choć trochę bardziej na stojąco...

Wieczorem otwieram moją nową książkę. Myślałam, że dziś będę miała sporo czasu, by ją poczytać, ale miałam przecież wspaniałych gości, którzy zadbali o mój komfort psychiczny i dopiero teraz mogłam na spokojnie włożyć w książkę mój ciekawy nosek... Nie przeszkadzało to jednak mojej sąsiadce zagaić romowę... Temat znalazł się sam... wątki bez ładu i składu... Początkowo próbuję spod kartek uprzejmie odpowiadać, wkrótce robię to dość zdawkowo, w rezultacie staram się nawet nie odwracać, ale widzę, że to tylko zaprasza panią Annę do dalszego dręczenia mnie opowieściami z krypty...

O tym, jak wujek jej sąsiadki umarł na raka, albo o innych bezsensownych, bo za młodu, śmierciach... Do sali puka jakiś mężczyzna... Boże! a więc jesteś, reagujesz... "Dobry wieczór paniom. Czy mógłbym skorzystać z czajnika bezprzewodowego? Leżę tu na jeden dzień i nie wiedziałem, że szpital nie dysponuje wrzątkiem..." - słyszymy uprzejmy głos przybysza.

"Oczywiście! proszę bardzo :) może pan korzystać do woli, żaden kłopot, zapraszamy!" - wystrzeliłam jak z procy, czując że zbawienie się do mnie zbliżyło... Miły pan podczas tych kilku minut, gdy woda dochodziła do wrzenia, opowiedział nam cząstkę swojego życia, swej historii, a była to najpiękniejsza opowieść, jaką słyszała ta sala od nie pamiętam kiedy... Mówił o nadziei, o trudnej walce, o pokonaniu choroby i powrocie do normalnego życia... Pięknie mówił też o swojej żonie i miłości, która ich dzielnie trzymała, kiedy wszyscy inni puścili ich na dno... Rany! to było niesamowite świadectwo... Serce mi rosło jak tego słuchałam, a dusza w środku tańczyła, choć cały czas leżałam przecież na pół żywa i nieruchoma na tym moim płaskim łóżku...

Pan przyjechał tu na jeden dzień na zabieg (tzw. 'wirówka' - pozyskiwanie komórek macierzystych do autoprzeszczepu, to- co miała pani Ewa na chwilę przed wyjściem do domu) aby za dwa miesiące poddać się przeszczepowi szpiku i tym samym zakończyć pomyślnie całe leczenie. Jupiii!! wiwatowałam w głębi siebie :) Kocham takie historie :)

Przez cały czas trwania rozmowy pani Anna nie odezwała się ani słowem, zerkała tylko czasem spod gazety na pana, podczas, gdy ja czynnie uczestniczyłam w dialogu, dzieląc z nim swój niezgłębiony entuzjazm...

Ten dzień zakończyłam bardzo wcześnie, bo już chwilę po godzinie 20.. Byłam kompletnie wyczerpana, zmęczona, skołowaciała... Głowa przez cały czas ćmiła i towarzyszyły mi nieustanne jej zawroty... Przed samym pójściem spać udałam się jeszcze ostrożnie do toalety, wsunęłam truskawkowy serek homogenizowany (od jutra zakazany owoc) i pomodliwszy się krótko, zasnęłam...

Masz mnie Boże teraz przed sobą jak na dłoni... Leżę taka kompletnie wypruta i wyzuta z dobrego samopoczucia i ze wszystkich sił... Ciężki był ten dzisiejszy krzyż... oj, ciężki...

Późnym wieczorem, kiedy się przebudzam około 22 - zauważam, że dostałam sms-a od Pauli... wszystko dobrze się poukładało, biegli złagodnieli na korzyść Marcina, sprawa już nie taka straszna...  Śpię więc dalej spokojnie, choć mój brzuch zaczyna mi wysyłać niepokojące sygnały...

No tak, ktoś powie - sama się o to prosiłam, to i mam za swoje! No tak, Panie... co jeszcze chcesz mi dziś szepnąć na dobranoc? Ale On tylko odpowiedział: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni i obciążeni, a Ja was pokrzepię" [Mt 11,28 śpiew przed ewangelią z dnia]

Przychodzę więc do Ciebie Panie, resztkami sił, jak zbity pies, prosząc o pokrzepienie, bo tak po ludzku ciężko mi to znosić i trudno z tym pogodzić...

4 komentarze:

  1. Te wszystkie medyczne rzeczy brzmią straszliwie, a Ty piszesz o nich jak o jedzeniu cukierków :D hehe trzymaj się ciepło, jesteś naprawdę bardzo dzielna i oby tak zostało :D Dużo słońca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Aneziku :)) muszę być dzielna, nie ma odwrotu, ani innego wyjścia, tylko do przodu... Pozdrawiam i miło mi, że tu ze mną jesteś :*

      Usuń
  2. Kapsaicyna, może warto spróbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i warto, ale w szpitalu nic i tak nie wezmę na własną rękę, więc odpada :(

      Usuń