niedziela, 24 listopada 2013

To ostatnia niedziela... ;)

Kolejna Niedziela. Bilans i podsumowanie tygodnia... To już 44 dni... Ale dom też już blisko :) Dziś choćbym chciała wylegiwać się, jak to przy niedzieli zwykłam czynić - nie jest mi to dane, bowiem zew natury wzywa mnie do toalety, a potem już po prostu nie ma spania... ;)

Zaraz po śniadaniu odwiedza mnie szafarz z Najświętszym Sakramentem, a potem długo rozmawiamy z panią Alą, po którą niebawem przyjedzie mąż i zabierze do domu... W międzyczasie kapie ten nieszczęsny potas, dobrze więc, że jestem zajęta czym innym i 'nie zwracam na niego uwagi'...:/

A gdy pani Ala znika za drzwiami - zasypiam dość mocno osłabiona. Komputer włączam dopiero po obudzeniu, aby uczestniczyć we mszy świętej z Limanowej na 16:00. Mam jednak problemy z transferem danych i połączenie urywa się zaraz po rozpoczęciu mszy... Dzwonię pośpiesznie do Dominika, a on - jak na ratownika przystało - ratuje mnie w potrzebie, zdalnie przywracając internet do mojego netbooka :) Trwa to może 4 minuty? ;) Muszę jednak poszukać sobie innej mszy, bo z tamtej zbyt wiele już umknęło.. Szukam, szukam...Jest! 16:30 w Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Turzy Śląskiej :) Jadę!

Odbywam tę mszę w samotności, nikt mi jej nie zakłóca, nikt nie włazi do sali, jest wręcz idealnie! Po mszy idę upolować kolację, choć moje zapasy - wyliczone co do dnia, przez co skurczone do minimum - nie dają szalonego wyboru... Ale co tam... lubię pomidorówkę, lubiłam ją wczoraj, przedwczoraj i jutro też ją zjem ze smakiem, bo zostanie ;)

Po kolacji - odzyskawszy nieco sił, idę odwiedzić Beatkę. Rozmawiamy i śmiejemy się jak zawsze, a ja - uwolniona wreszcie od kroplówek i stojaka - podgrzewam Beatce zupę i przynoszę, co często ona robiła dla mnie w potrzebie :) Od niej dowiaduję się paru ciekawych rzeczy na temat ulg dla niepełnosprawnych, którym przecież teraz jestem...

W zasadzie cały dzień upływa mi na spaniu, drzemaniu, lub odpoczywaniu, bo osłabienie podpowiada mi, bym dziś po prostu zwolniła... Jedynie wieczorem odzyskuję nieco energii, by wstać i w miłym towarzystwie spędzić kilka chwil...

Dziś Dominik z dziewczynkami jadł obiad u Basi, Grzesia i Michałka. Hania świetnie się bawiła, bo ciocia wyciągnęła cały warsztacik plastyczny i nasza mała artystka mogła sobie poszaleć :) Widziałam wszystkie emocje na tym jednym zdjęciu...

I rozmowa z mężem.. swobodna, bo obok łóżko stoi puste... i późno-wieczorne, tradycyjne osocze, ale zaraz po nim wenflon jest do wyjęcia, bo spalona żyła nic już nie przyjmuje.. i na sam koniec prysznic, bo higiena to podstawowa sprawa życiowa... fundament piramidy Maslowa!

I znów bardzo późno w noc (dziś zdecydowanie za późno;)) składam wszystkie swoje sprawy i troski w ręce Wszechmogącego, ale szybko zasypiam, więc nawet nie wiem, co mi odpowiada...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz