Po chwili usłyszałam muzykę... "Tobie chór aniołów" - radosną, energetyczną pieśń wielbiącą Pana... "Skąd dobiega ta piosenka?" - pomyślałam i zaczęłam rozglądać się dyskretnie... Wszyscy siedzieli niewzruszeni, gdy nagle zauważyłam leżący przed panem w szlafroku telefon starej generacji, podłączony do jakichś kabelków, może nawet była to antena, ale się na tym nie znam, więc nie powiem na pewno... mniejsza o to! ;)
W każdym razie - urzekła mnie ta cała sytuacja bardzo, więc na fali spontanu zwróciłam się do pana i powiedziałam, że słucha bardzo ładnej piosenki. Pan tylko uprzejmie się uśmiechnął i odpowiedział "Dziękuję"... Po chwili zorientowałam się, że słuchał jakiegos katolickiego radia... aaa... w porządku, piosenka całkiem przypadkowa, ale i tak fajnie, bo zaraz po niej była kolejna taka ewangelizacyjna...
Pani Anna siedziała nieruchomo na swoim krześle i przyglądała się zdarzeniu... Wyjęłam z kieszeni komórkę i zaczęłam coś w niej przeglądać.. Pan wyczekał moment, aż podniosę na chwilę wzrok i zapytał: "A jak pani ma na imię?" Przyznam, zaskoczyło mnie to trochę, ale pomimo pokus z serii "Powiem mu, że mam na imię Dżesika, albo Pocahontas" - bo wyglądał mi jednak na podejrzanego typa, zwłaszcza z tym zarzuconym ręcznikiem na głowie ;)
Odpowiedziałam mu jednak zgodnie z prawdą "Dorota". Pan na to uprzejmie odpowiedział "Też ładnie"... cokolwiek miał znaczyć ten spójnik "też"... Potem zapadło milczenie i jeszcze przez moment słuchaliśmy wiadomości, które nadawane były punkt 8. Wiadomości, rzecz jasna - katolickich... o tym, że pod pomnikiem Papieża Jana Pawła II cośtam się zdarzyło, wieści z Watykanu, o kolejnej pielgrzymce Franciszka, o tłumnie zebranej młodzieży podczas dni skupienia...
Pani Anna ani drgnęła, siedząc z kamienną twarzą, a ja z cholerną satysfakcją (czy to ładnie tak i po bożemu?) siedziałam z uśmiechem od ucha do ucha i cieszyłam się, że przez ten przymus sytuacyjny, powstały w wyniku wietrzących się sal - wlewa się właśnie w jej antyklerykalne uszy choć odrobina katolickiego światła... Rosłam w siłę i czułam, że się choć trochę odkuwam za ten najazd na księży sprzed kilku dni, kiedy nie mogłam nawet polemizować, bo usta zatykało mi skutecznie złe samopoczucie i przełykana właśnie kanapka...
Wróciliśmy do swoich sal, a temat został uznany za niebyły... Było za to śniadanie i to bardzo skromne, gdyż wczorajsze doświadczenia kazały mi rozsądnie podejść do ilości i jakości spożywanych posiłków...
Potem czekałam już tylko na przyjazd rodziców, jednak to, co działo się w moim brzuchu znów było nie do opisania... Leżałam więc i zwijałam się w boleściach... Pani Anna w pewnym momencie spojrzała na mnie i zapytała: "Jak się czuje?" A ja sił nie miałam na wydobycie z siebie słowa, więc go nie wydobyłam, lecz ona drążyła dalej i nie odpuszczała, przeszłyśmy nawet w międzyczasie na formę "ty"... "Dorotka, źle się czujesz?"
Oddychałam głęboko, bo tylko tak mogłam przetrzymać kolejny atak bólu... W końcu chyba sobie poszła, jak zmora nocna, która w końcu kiedyś odchodzi... Położyła się na swoim łóżku i zaczęła coś czytać... Tym czymś była książka! Kompletne zaskoczenie i miła odmiana od kolorowych pism z przydrożnego kiosku... Odwróciłam ostrożnie głowę w jej stronę, niby to spoglądając na kroplówkę, ni zmieniając lekko swą pozycję... siliłam się na dyskrecję jak mogłam... wykonywałam karkołomne ruchy gałek ocznych, by wyczytać spomiędzy jej palców jakiś tytuł...
I wreszcie... mam! Dojrzałam te wszystkie tańczące literki i je sobie ładnie poskładałam do kupy... "A r a b s k i N a r z e c z o n y" - a na okładce śliczna, hinduska, młoda dziewczyna w całym tym barwnym stroju, jak z filmu Bollywood... A więc to tak! Pani Anna czyta sobie jakieś harlequiny ;) Widocznie wczoraj rodzinka jej przywiozła, dla zabicia nudy i tej pustej przestrzeni, której pewnie ja nie zdołałam jej odpowiednio zapełnić... No, ale dobrze... niech czyta cokolwiek, byle tylko nie dawała o sobie zbyt głośno znać... (paskuda ze mnie, wiem... :( ale taka obolała... więc dziś usprawiedliwiona ;)
W końcu przyjechali rodzice... Szkoda tylko, że musieli na to wszystko patrzeć, na ten mój ból i zwijanie się w nagłych zwrotach akcji... Szkoda też, że mama nie słuchała mnie, kiedy cicho, resztką sił przekazywałam jej cenne wskazówki odnośnie zagospodarowania mojego terytorium na stole i na talerzu... Ale mimo wszystko było mi bardzo miło, że mnie odwiedzili, zobaczyli taką mnie pure nature, 'bez pozowania'... może nie był to dla nich zbyt radosny widok, bo w końcu jestem ich dzieckiem, ale może trochę było to też im potrzebne, żeby właśnie zobaczyli...
Pojechali, a ja poszłam spać... Tylko to mi pozostało w obliczu rozgrywającego się w moim brzuchu powstania listopadowego... Pani Anna pogrążona w lekturze tak teraz, jak i podczas wizyty moich gości, w swej głowie odtwarzała arabskie romanse i przez większość czasu pozostawała milcząca, co było mi bardzo na rękę :)
W końcu po obudzeniu i ja sięgnęłam po swoją lekturę, gdyż siły pozwalały mi tylko na taką formę spędzania czasu... Książka, którą zaczęłam czytać kilka dni temu, powoli się rozkręcała, facet trafił na OIOM, do sali 17... Zatkało mnie... Nie będę Wam tu jej streszczać, spokojnie - sami poczytacie (z pewnością ;)) ale jeszcze kilka tego typu zdań, a naprawdę spojrzałam teraz na sufit i sama nie wiedziałam czego w pierwszej chwili szukać - ukrytej kamery, czy kolejnego uśmieszku z nieba, jakby Bóg chciał mi przez to coś powiedzieć...
Czytamy więc tak sobie razem z panią współlokatorką i czytamy, a wokół nas trwa takie przyjemne milczenie, przerywane co jakiś czas jedynie szelestem przewracanej strony i rozkoszujemy się tym czasem (nie wiem, jak ona z tym swoim arabskim księciem, ale ja z tym moim - z OIOM-u z pewnością) i nie wiadomo kiedy nastaje późna noc...
Ten dzień należał do bardzo trudnych i bolesnych, przede wszystkim tak fizycznie, ale i duchowo troszkę też się namęczyłam... najchętniej wymazałabym go z pamięci... Ale pewnie takie dni też są mi do czegoś potrzebne. Może doświadczając tego całego cierpienia, ktoś właśnie otrzymuje wielkie łaski? Czy tak to właśnie 'działa'?
Bóg mnie nie opuszcza i nie opuści, jak obiecał... Tak ładnie mówi do mnie w dzisiejszym psalmie [psalm z dnia, 139]... A ja słucham Go z szeroko otwartymi uszami i odpływam kołysana w rytm melodii przekładanych paciorków...
Przenikasz i znasz mnie, Panie,
Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję.
Z daleka spostrzegasz moje myśli,
przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę,
i znasz moje wszystkie drogi.
Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję.
Z daleka spostrzegasz moje myśli,
przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę,
i znasz moje wszystkie drogi.
Zanim słowo znajdzie się na moim języku
Ty, Panie, już znasz je w całości.
Ty ze wszystkich stron mnie ogarniasz
i kładziesz na mnie swą rękę.
Gdzie ucieknę przed Duchem Twoim?
Gdzie oddalę się od Twego oblicza?
Jeśli wstąpię do nieba, Ty tam jesteś,
jesteś przy mnie, gdy położę się w otchłani.
Gdybym wziął skrzydła jutrzenki,
gdybym zamieszkał na krańcu morza,
tam również będzie mnie wiodła Twa ręka
i podtrzyma mnie Twoja prawica.
P.S.
Dziś (13.11) udało mi się wyjątkowo dużo napisać, zaczęłam dopiero o 18, bo w ciągu dnia nie włączałam komputera - za mną niestety kolejna data 'do kasacji' ://... To ogromna łaska, że jednak mimo wszystko mogłam otworzyć ten mój mały laptopik i zdać relację ze spotkania z Jezusem, a potem wklikać jeszcze następny dzień... Dziękuję wszystkim za modlitwę, bo wiem, że Dominik rozsyłał nawet takie sms-y, kiedy byłam już u kresu sił i prosiłam go, aby się pomodlił, właśnie około godziny 15 - czyli godziny miłosierdzia... I wtedy spłynęła na mnie ta ogromna łaska... Znów rozmawiałam z Jezusem, choć jakby w malignie, ale wszystko było realne, bo przecież nie spałam... i znów mnie wysłuchał i dał siły! Dziękuję :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz