środa, 27 listopada 2013

Wielki kurna Sherlock...

Dziś znów budzę się z bólem głowy i ogólnym rozbiciem, ale sięgam po ciasteczko i wszystko wraca do normy... Ból głowy postanawiam rozchodzić, udaję się więc pod prysznic a potem zajadam ze smakiem śniadanko, wszystkie smaki odczuwalne, więc rozkoszuje się bułką z masłem i wędlinką :)

Dzień spędzam na leżeniu i próbach nadrabiania zaległości blogowych, jednak ogólne osłabienie i 'pilne sprawy' uniemożliwiają mi to skutecznie. Dziś cała moja uwaga bowiem skupiona jest na poszukiwaniach prezentu dla Hani od mamy, która niebawem wraca ze szpitala.. Jest to, jak się okazuje, praktyka dość powszechna, że mamy wracające po długim pobycie w szpitalu do domu - przywożą dziecku jakiś prezent!

A ponieważ nasza mała księżniczka gustuje ostatnio w... sukienkach, musieliśmy z Dominikiem przeryć naprawdę wiele sklepów z ubrankami, żeby zdobyć tą jedną, jedyną... W zasadzie to Dominik ganiał po sklepach i cykał fotki małym, dziewczęcym sukieneczkom, a potem wysyłał te zdjęcia mi do akceptacji... A kryteria były ściśle określone: ma być piękna, nie za duża, nie za mała (znaczy w dobrym rozmiarze), ale przede wszystkim - musi się kręcić! To wyznaczniki Hani, którymi się kierowaliśmy przy wyborze odpowiedniej sukni...

Biedny ten mój mąż, którego przeciągnęłam po całym focusie, a potem jeszcze po kilku innych sklepach, a w rezultacie suknie kupiła mama Grażynka.. no i zgadnijcie na którą ostatecznie padło?


Nasza Hania uwielbia sukienki do tego stopnia, że nosi je wszędzie ze sobą, przytula, no i... wciąż mówi o Wielkim Balu... Nie ma wyjścia z domu bez sukienki, sukienka zakładana jest co rano, choćby na piżamę, a wieczorem jest wielki bunt, kiedy trzeba zdjąć sukienkę i ponownie założyć piżamkę... Ech... rośnie ta nasza mała księżniczka, dlatego uznaliśmy z Dominikiem, że najtrafniejszym prezentem ponad kucykami Pony i puzzlami, którymi się teraz bardzo fascynuje - będzie właśnie sukienka... i się nie myliliśmy :)


Przez kilka godzin przerabiałam różne opcje sukienkowe, zastanawiając się, czy ta akurat spodoba się Hani najbardziej... no i czy będzie się wystarczająco mocno kręcić, żeby przeszła ostrą selekcję naszej pierworodnej...

Wieczorem przyszła Karcia z zupką pomidorową, a późnym wieczorem wpadła Beatka z wizytą i wydawało mi się, że to już do końca będzie miły i sympatyczny wieczór, bo nic nie zapowiadało, że będzie inaczej...

Jednak około godziny 21 zaczęło się... Siedziałam sobie spokojnie przy komputerze i klikałam to tu, to tam, kiedy zauważyłam, jak pani Halinka nerwowo czegoś szuka... Przekopuje wszystkie swoje rzeczy, wywala z walizek wszystkie piżamy i ogólnie robi wokół siebie wielkie zamieszanie...

W końcu zapytałam - czy mogę jej w czymś pomóc, bo widzę, że coś ją dręczy... A pani Halinka na to, że nie chciała mnie angażować i obarczać swoimi sprawami, ale... zginął jej dowód osobisty i od godziny nigdzie go nie może znaleźć... Poprzednim razem, kiedy leżała na Borowskiej w szpitalu też jej zginął dowód i córka jej wyrabiała 2 tygodnie temu nowy...i teraz też zaginął...

Podeszłam do sprawy bardzo spokojnie, proponując, że poszukamy razem, no i się zaczęło... Wysłuchałam kilku dobrze znanych mi historii o tym, jak to okradli moją współlokatorkę w poprzednim szpitalu oraz o tym, jak to córka musiała wyrabiać jej nowy dowód, a ona na zdjęciu wyszła taka nieuczesana...;)

A potem jeszcze przy okazji dostało mi się kilka innych opowiastek rodzinnych i tak czas zleciał do 23... W międzyczasie również pani Halinka próbowała, dość nieudolnie, odtworzyć bieg wydarzeń i wytypować ewentualnego sprawcę... Przez moment również poczułam się jak podejrzany, kiedy to Pani Halinka drogą dedukcji starała się namierzyć złodzieja... Wtedy mniej więcej doszłam do wniosku, że zrobiłam już wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc pani Halince odnaleźć ten dowód - i wtedy też postanowiłam pójść spać i odwróciwszy się do ściany i powiedziawszy ładnie 'dobranoc' - usiłowałam po prostu zasnąć... Wcześniej zapewniłam, że pomodlę się do Świętego Antoniego, aby pomógł w odnalezieniu dowodu, co p. Halinka uznała za świetny pomysł i ... myślałam, że na tym zakończy się nasza akcja poszukiwawcza...

Ale pani Halince wcale nie przeszkadzało to,  że jej rozmówczyni nie prowadziła już z nią dialogu, że nie podtrzymywała rozmowy, że... leżała odwrócona do niej plecami... Pani Halince buzia się nie zamykała, cały czas roztrząsała zaginięcie dowodu, rozważała kwestię powiadomienia policji, albo chociaż córki (dochodziła północ), a ostatecznie zawołała obie pielęgniarki, które były na nocnej zmianie i zaczęła im opowiadać ze szczegółami od początku historię zaginięcia dokumentu...

Wspomniała również, że pani Dorotka była świadkiem, kiedy widziała dowód po raz ostatni i wtedy zmroziło mnie na samą myśl o tym, że jeszcze mnie będą piguły przesłuchiwać, ale na szczęście mądrze odpowiedziały pani Halince, że pani Dorotka teraz śpi i że nie będą mnie budzić, a jutro rano zadzwonią na policję, aby spisać protokół... 

Była godzina 1:28, kiedy po raz ostatni spojrzałam na zegarek... Światło świeciło się na całego, pani Halinka krzątała się nerwowo wśród tych wszystkich bambetli porozkładanych na swoim łóżku, a mi najnormalniej w świecie wreszcie urwał się film...

Kontynuacja fabuły nastąpiła o świcie, kiedy to przyszły piguły na pobranie krwi i mierzenie temperaturki... Wtedy to moja współlokatorka rozpoczęła na nowo akcję poszukiwawczą, przewalając wszystkie swoje rzeczy w szeleszczących siatkach do góry nogami...

Nie było już dla mnie spania... Odmówiłam więc sobie godzinki o 6:00, oraz szereg innych modlitw i...około godziny 8 rozpoczęłam ten nowy, piękny dzień... z nadzieją, że mimo wszystko uda mi się odespać choć trochę tą szaloną noc... a jej - uda się odnaleźć ten zaginiony dowód osobisty, choćby dlatego, żeby już przestała o tym tak namiętnie mówić... Święty Antoni... działaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz