czwartek, 7 listopada 2013

A u nas, w Legnicy...

Czwartkowy poranek... Miły głos pani Krysi zaprasza do wstawania.. Podnoszę ostrożnie głowę, ale dziś jest wyjątkowo ciężka.. Staram się o tym za bardzo nie myśleć, zbieram się w sobie, zbieram potrzebne rzeczy i obładowana jak wielbłąd wyruszam pod prysznic...

Tam znów zmagam się z karkołomnymi pozycjami, aby nieszczelna słuchawka nie tryskała na moje wkłucie, aby mokre i spienione włosy nie ściekały na opatrunek i abym za bardzo nie zmarzła, gdy po wyłączeniu wody wiatr hula w nieszczelnych oknach..

Z lekkimi zawrotami głowy i potwornym zmęczeniem wracam z łazienki do sali. Zrzucam z siebie gruby szlafrok i z turbanem na głowie wchodzę do łóżka, przykrywając się szczelnie kołdrą i tam odpoczywam... Czuję, jak mięśnie drążą, a serce wali jak po wojnie.. Pani ciepłolubna odzywa się znienacka: "Czytałam, że nie jest wskazane leżeć z mokrymi włosami"... Zbywam ją więc milczeniem, odwracam głowę do ściany i z narastającymi bólami w klatce piersiowej próbuję przetrwać ten niesprzyjający czas... Bolesność jednak nie ustępuje... Teraz robi mi się duszno i dodatkowo głodno... Czy ja już umieram, czy śmierć przyjdzie do mnie po śniadaniu ?

Przyjeżdża śniadanie, a ja nie mam sił się podnieść... Czuję, że gdybym coś zjadła, dodałoby mi to energii, ale nie jestem w stanie ruszyć niczym, choćby powieką... Leżę tak jeszcze pół godziny i oto w drzwiach staje pani doktor. Pyta o samopoczucie... tym razem jednak nie mogę jej odpowiedzieć nic pozytywnego, czuję się jak czuję, a dodatkowe wrażenia wizualne potęgują efekt... Doktor D. bada mnie i zapisuje lek przeciwbólowy na tą rozpierającą klatkę piersiową... Gdy tylko wychodzi - pielęgniarka podjeżdża i podpina mi dwie kroplówki na raz, do dwóch kabli... W poczekalni jeszcze dwie. Mój stojak awansował z dwu- na cztero- ramienny i wygląda teraz jak choinka z dość specyficznymi bombkami...

Ale znieczulenie kapie i z każdą minutą czuję jak siły powracają... Teraz mogę już wstać i zrobić sobie kromkę chleba z jajkiem... Pani Anna jest już dawno po śniadaniu, wykorzystując więc moment, kiedy siedzę przy stole i nie klikam w klawiaturę, lub nie czytam książki - dopada mnie w rozmowie i... teraz już nie mam wyjścia, muszę podjąć to wyzwanie... Na szczęście jem, więc przez większość czasu mam pełną buzię, a to skutecznie stwarza dystans i moje odpowiedzi ograniczają się raczej do "Mhhh - ów" i zachowawczych "Achmmm-ów" ;)

"Ale to jajko to strasznie twarde ugotowali... ja w domu takich twardych nie gotuję, tylko na miękko... a u nas, w Legnicy w szpitalu to w ogóle jajek nie dają.. A jak już dają jedzenie, to przywożą w takich specjalnych pojemnikach, podpisanych,  każdy pacjent ma swój pojemnik i jak ktoś nie zje, to potem może sobie odgrzać i zjeść (...)"  - rozpoczyna się konwersacja...  "Ale tu mają catering, tu nie gotują" - wtrącam szybko w przerwie między kęsami...

"Ale ten catering to straszny tutaj mają, nawet nie ma jak tego za bardzo pogrzać, no niby jest mikrofala, ale na korytarzu, nie ma takiej świetlicy, jak u nas w Legnicy i tam sobie człowiek może usiąść i wypić normalnie z rodziną herbatę, czy posiedzieć, pogadać, a tu tego nie ma (...)". "No nie ma, ale na korytarzu są stoliki i tam można porozmawiać" - próbuję mimo wszystko wyłuskać jakiś pozytyw...

Po chwili milczenia, dosłownie chwileczce, pani ni z gruszki ni z pietruszki wytacza o wiele cięższe działo... Początkowo nie wiem do czego zmierza, lecz po chwili ciśnienie podnosi mi się skutecznie, a że nie jestem kompletnie w formie na choćby najdrobniejszą polemikę - puszczam mimo uszu wiele twardych słów i opinii...choć z chęcią rozwinęłabym temat...

Zaczyna się... "A tutaj chodzi jakiś ksiądz?" - pada pytanie wstępne.. "Tak, oczywiście! przychodzi co niedzielę z Najświętszym Sakramentem..." - odpowiadam jeszcze wielce uradowana podjętym tematem i troszkę zaskoczona, ale wciąż jeszcze tak pozytywnie... "A też tak namawia, żeby mu szeptać?" - pada drugie pytanie.. Czuję jad w głosie... orientuję się powoli ku czemu pani zmierza i staram się mimo wszystko zachować zimną krew... "Nie, nikogo nie namawia, ale myślę, że jakby ktoś chciał skorzystać ze spowiedzi, to..." - nie kończę swojego zdania, gdyż pani współlokatorka przerywa mi w połowie słowa...

"Niech oni tacy mądrzy nie będą! Każą żeby ludzie im szeptali, a niech idą do takich obłożnie chorych, a nie mi tu będą mówić, żebym im jeszcze szeptała! Jak byłam dzieckiem, to latałam bez przerwy i szeptałam, a teraz to ja im tam nie będę nic szeptać... W kościele w Austrii mają takie zbiorowe spowiedzi, tam każdy tylko pomyśli, co nagrzeszył, a potem to wszystko się liczy i nikt nikomu szeptać na głos nie każe... A nasz proboszcz to ma dzieci, synów, wille im wybudował i grzechu nie ma...(...)" i tak dalej i tak dalej...

Słuchać się tego nie dało, a najgorsze jest to że i odpowiedzieć, choćby najciętszą ripostą, aby to uciąć - też nie bardzo, bo tempo wyrzucanych z jej ust słów, mogło się równać z wyrzutem pocisków z karabinu maszynowego... nawet charakter podobny...

Wróciłam do łóżka i tam czekałam, aż puls się unormuje, ale on nie chciał... i znów sytuacja taka, że teściowie już w drodze, a ja kompletnie bez sił leżę i czekam nie wiadomo na co... Przyjechały kroplówki i neuopogen w ramię... Leżałam więc tak i starałam się dochodzić do siebie... Troszkę nawet doszłam, bo gdy w drzwiach stanęła Agata z propozycją ćwiczeń - po prostu nie potrafiłam jej odmówić ;)

Dziś ćwiczyłyśmy jednak na leżąco.. Skoro wstać za bardzo nie mogłam, a musiałam się jakoś wzmocnić i odzyskać szybko formę, zanim goście tu przybędą - poprosiłam o zestaw dla łóżkowych, niedomagających połamańców... No i fizjoterapeutka nie zawiodła mnie! A ileż możliwości, różnorodności... byłam bardzo usatysfakcjonowana :)

Po obiedzie przyjechała pielęgniarka i zrobiła mi próbę uczuleniową nowego cytostatyku, który od jutra planują mi podawać co drugi dzień dodatkowo... Ukłuła w przedramię i wstrzyknęła jakiś szczypiąco - żrący płyn chemiczny, który poczułam i aż nawet z tego zaskoczenia, że tak piekło - wykrzyknęłam głośnym "Aaaałłłł!" a potem wyjęła długopis i zaczęła skrzętnie opisywać ową próbę uczuleniową...


W tym momencie w drzwiach stanęły moja kochana teściowa i Malwa - siostra Dominika. W koszu miały jakieś smakołyki, a na twarzach wzorowo maseczki - choć widać sporym nakładem sił (zwłaszcza mamusia). Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, było sympatycznie i w końcu poczułam, jak siły wracają... Mogłam usiąść na łóżku i jeszcze swobodniej z nimi rozmawiać... To zawsze dodaje mi pewności siebie i tego nieustannego poczucia, że 'jeszcze jestem na chodzie'...

Ale całej naszej wizycie nieustannie towarzyszyła osoba pani Anny... Kiedy tylko mogła - wtrącała swoje trzy grosze do naszej rozmowy! Nie umiałam przejść z tym do porządku dziennego, przez cały czas byłam tym spięta i po prostu wkurzona! Wczoraj, kiedy ją odwiedzili goście nie odezwałam się ani słowem (nieproszona) założyłam nawet słuchawki, a dziś... Do mnie przyjechali moi goście i chciałam ich mieć tylko i wyłącznie dla siebie... bez świadków... bez dopowiedzeń... bez dodawania "A u nas, w Legnicy..." i bez wiecznego szemrania pod nosem... Czy to tak wiele???

Potem doszedł jeszcze teść, który zwiedzał chyba szpital, albo się po prostu zgubił, ale grunt, że w końcu dotarł... Stojąc jeszcze w drzwiach zapytał, czy on też musi zakładać maseczkę... "Nie tato. Król nie musi"- rozżalone myśli tłoczyły się w głowie i jątrzyły przelewając kropla po kropli tę czarę goryczy...

Wkrótce rodzice się zwinęli i zostałam już tylko z Malwą. Jeszcze moment, a pani poszłaby zupełnie na całość, nawet usiadła na łóżku i była gotowa włączyć się do rozmowy. Ale kazałam Malwie tak umiejscowić krzesło przy łóżku, żeby jej to uniemożliwić... Czy jestem wredna, czy to jeszcze asertywność ?

Padały wstawki, ale z racji umiejscowienia - na szczęście tylko sporadycznie... Malwa w końcu pożegnała się i wyszła, a ja zabrałam za przygotowywanie kolacji... Otworzyłam lodówkę. Żadnej wędliny, żadnego leczo, sam barszcz i żółty ser... Moje przeoczenie... Jednym słowem - byli goście, a ja w rezultacie nie mam co jeść. Ino tylko chleb swojski, domowej roboty, 100% żytni od Aśku, bochen na cały tydzień!

Rozgoryczenie, żal, smutek, zmęczenie - to tylko nieliczne z emocji, które mną wtedy targały... I z tymi moimi emocjami i duszą na ramieniu coś pokierowało mnie do dziewczyn spod 14-stki... Pukam, wchodzę i żebrzę o jedzenie... Jak się z tym czuję? Nie mam wyjścia...

Ale one witają mnie jak przyjaciela, przekrzykując się nawzajem co mogą mi ofiarować ze swych lodówkowych zapasów... ostatecznie biorę tylko jedną tackę szynki od Ewy, która jak się okazuje - jutro wychodzi na miesiąc do domu! :))) Beatka też niedługo wychodzi, ale tylko na kilka dni...

Wracam do sali i przez tą krótką, korytarzową drogę serce mi rośnie, a w głowie jak taki tandetny slogan przedszkolny odtwarza mi się w kółko jedno tylko zdanie: "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie".

Siadam przy stole i urządzam sobie ucztę... Rozkrajam domowy chleb, smaruję go masłem, nakładam szynkę... a za moimi plecami szemrak już zaczyna swe szemranie... Długo trwało dziś milczenie, zdecydowanie za długo... Teraz wszystko trzeba nadrobić.. no i się zaczyna...

"A u nas, w Legnicy..." Jem spokojnie swoje szynkowe kanapki i nawet z uśmiechem przytakuję uprzejmie... Choć nastrój dzisiaj niewesoły, nagromadzone przez cały dzień emocje i żale wciąż we mnie żywe, to ta mała iskierka nadziei, którą wyniosłam razem z tą szynką spod 14-stki, pozwala mi się jeszcze zdobyć na taki gest! Ja to naprawdę mało asertywna jestem..;)

Po kolacji wchodzę wreszcie do łóżka, by móc obejrzeć wszystkie te przywiezione przez Malwę filmiki i nowe zdjęcia z dziewczynkami. Nie mogę się ich wprost doczekać, czuję wielkie podekscytowanie, "No, czemu on się tak długo uruchamia?!?..." - myślę sobie... Aż w końcu jest!... teraz Hania na ekranie tańczy i się wdzięcznie kłania, Alunia na macie wpatruje jak zahipnotyzowana w wiszącą zabawkę, a potem w innej odsłonie radośnie fika nóżkami w wanience... Oglądam to wszystko z wypiekami na twarzy i ogromną radością w sercu.... lecz kątem oka widzę, że pani Anna już siedzi na łóżku...

"Ładne pieski?" - pada z jej ust dość abstrakcyjne pytanie... Odwracam powoli głowę, wyciągam z ucha słuchawkę i widzę, jak podsuwa mi jedną ze swoich kolorowych gazetek, gdzie na całej stronie zadrukowane są zdjęcia uroczych szczeniaków... "Ładne" - odpowiadam, wkładam słuchawkę z powrotem i naciskam pause, aby filmik odtwarzał się dalej... "Tu się głosuje na te pieski, mówię pani, można wygrać jakieś tysiące, albo cztery nawet...ale ten konkurs to do sierpnia był tylko" - kontynuuje współlokatorka... "O co Ci babo chodzi?" - zastanawiam się przez moment dość poważnie... W końcu dochodzę do wniosku, że mi jej żal.. naprawdę do takiego wniosku dochodzę i postanawiam - na własne ryzyko - odpowiedzieć jej jeszcze tylko jednym zdaniem, bo może faktycznie kobieta chciałabym z kimś porozmawiać, może tego potrzebuje jak tlen do życia... może właśnie tym jestem w stanie podnieść ją w tej minucie na duchu, już sama nie wiem... ale otwieram usta i mówię...

"A ma pani pieska?".. "Nieee mam, gdzie tam psa w bloku trzymać...Tylko jak dzieci były małe to chomiki mieliśmy... A raz nawet mieliśmy takiego chomika, cały był rudy... Ale taki wyjątkowo mądry, żaden inny nie był taki mądry, tylko ten jeden. Bo te białe i te szare to takie głupie zawsze były..(...)  I jak się wyjeżdżało gdzieś, to zostawialiśmy klucze sąsiadce, to tam zawsze przyszła i nakarmiła te chomiki, kwiaty podlała... Zżyliśmy się z tymi sąsiadami, ale szybko poumierali..."

Włożyłam słuchawkę z powrotem do ucha... i czułam, jak balansowałam na pograniczu chamstwa i asertywności, a granica wydawała zacierać się i zwężać...

"Niech pani zobaczy - to mój wnuk, ten starszy" - pani Anna tak łatwo nie odpuszczała... Przysunęła mi pod nos swoją komórkę, abym mogła lepiej się przyjrzeć... "Ale ładny chłopiec" - mówię więc, bo wobec takiego gestu nic więcej nie jestem w stanie wymyślić... Chyba musiała podejrzeć, co robię, bo ewidentnie włączył jej się temat dzieciowy... "A mąż ma w swojej komórce drugiego wnuka..." - ciągnie wytrwale dumna babcia... "Jakby nie mogli stanąć do zdjęcia razem, to by i mąż miał obu i ja, ale oni nie i nie!..."

Po chwili milczenia - mojego jak i jej, pada z ust pani Anny kolejne pytanie: "A jak pani dzieci?" "Dziękuję, dobrze" - odpowiadam z uśmiechem i znów kieruję wzrok na monitor... a myśli kieruję na granicę między asertywnością a chamstwem... w końcu trochę mięknę i dodaję, zanim ona zdoła cokolwiek powiedzieć: "Zdrowe są i szczęśliwe" ;)

Mogłabym tak jeszcze długo pisać i pisać o tematach podejmowanych przez panią ciepłolubną podczas tego wieczoru, oraz mojej walce wewnętrznej pomiędzy świętym prawem do świętego spokoju a ludzką życzliwością... Ale ani na to teraz nie mam siły, ani ochoty na te dość kiepskie wspominki, ani tym bardziej sumienia, aby Was tym zanudzać...

Wieczorem wychodzę na korytarz i tam pełna żalu i rozgoryczenia dzwonię kolejno do Dominika, siostry i Pauli... Wyrzucam z siebie wszystkie te emocje... a dopiero Paula słyszy mnie w rozmowie całkiem cenzuralną i opanowaną...

Ten dzień nie należał do moich najlepszych... Jest we mnie tyle goryczy i niechęci do sąsiadki... Kompletnie nie potrafię się z tym uporać... A jeszcze to dzisiejsze czytanie... Zwaliło mnie z nóg... Dopiero wieczorem po nie sięgnęłam, próbując to sobie wszystko w głowie poukładać... "Dlaczego więc ty potępiasz swego brata? Albo dlaczego gardzisz swoim bratem? Wszyscy przecież staniemy przed trybunałem Boga" [Rz 14,7-12] Panie Boże, ależ dostałam od Ciebie kopniaka w ten mój egoistyczny tyłek...

Na szczęście, ku uspokojeniu własnego sumienia, schodzę niżej, gdzie dalej czytam: "Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni i obciążeni, a Ja was pokrzepię" [Mt 11,28 śpiew przed Ewangelią z dnia] Pokrzepienia mi trzeba i umocnienia, a obiecuję coś z tym dalej zrobić... Tylko co?

3 komentarze:

  1. Dorotko! Czytam o "ciepłolubnej" i nóż mi się w kieszeni otwiera :P przeżywam te emocje razem z Tobą! a może wystarczy czasami jakaś cięta riposta i w końcu się opanuje?! :) nie krępuj się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tędy droga właśnie... Ale szukam sposobu :) i niedługo go znajdę! :) Pozdrowionka :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że znajdziesz... Bo jeśli nie, to osobiście wręczę Ci medal za cierpliwość i asertywność:)))

    OdpowiedzUsuń