Bardzo lubię słowo Niedziela. Znów jestem po przespanej nocy i teraz spokojnie, wręcz leniwie rozpoczynam ten dzień krótką modlitwą.. Tradycyjnie jak co rano, sięgam do mojej aplikacji, po teksty z dnia... czytam i czytam, no i natrafiam...[śpiew przed Ewangelią Łk 21,28] "Nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie" - no i co w tym szczególnego? Ano jest tu zawarta ważna dla mnie obietnica... Bo gdy odczytać ostatnie słowo baaardzo dosłownie, to... by znaczyło, że dziś wreszcie nastąpi TEN dzień, w którym rozwiążą się moje toaletowe problemy, z którymi nie miałam okazji stanąć twarzą twarz już od 5 dni... ;)
Zatem prysznic, balsamowanie mumii (mam strasznie suchą skórę), suszenie włosów i takie tam... No i szykowanie śniadania! Dziś troszkę zaszalałam i aż na samą myśl o tym - chichotałam z uciechy jak dziecko :) Postanowiłam dopomóc fragmentowi z czytania i włączyć dziś do mojej diety niewielki element nabiału, którym okazała się mozzarella - zdecydowanie delikatniejsza niż żółty, tłusty ser...
Jak postanowiłam, tak też zrobiłam... Wyglądało bardzo apetycznie, nawet pani Anna się zainteresowała, ja natomiast z rozkoszą zajadałam się dziś domowym chlebem z łyżką oleju lnianego, a do tego plasterkami mozzarelli, oliwkami i ...herbatką przeczyszczającą ;) Iście italianistyczny zestaw idealny!
Po śniadaniu dostałam pierwszą dawkę osocza, oraz kroplówki i zastrzyk. Usadowiłam się wygodnie na stanowisku i odpaliłam mszę świętą z Limanowej. Krótko po jej rozpoczęciu przyjęłam Najświętszy Sakrament z rąk szafarza, który odwiedził mnie w sali... Msza z tamtego miejsca jak zwykle bardzo piękna... dziś odczytany został list pasterski, dziewczynki trochę fałszowały podczas śpiewów, ale generalnie wkręciłam się w ten klimat oczekiwania na peregrynację obrazu Jezusa Miłosiernego i razem z tamtą wspólnotą mam zamiar za tydzień uczestniczyć w tym wielkim wydarzeniu!
Po mszy odgrzewam sobie barszczyk od Asi. Jest pyszny! jeszcze tylko uszek mi do niego brakuje, albo porządnego pieroga ;) i przez moment znów czuję się jak normalny człowiek, to znaczy taki, który nie pilnuje wszystkiego, co wkłada do buzi...
A po barszczyku... nie mogąc sama w to uwierzyć.. wypełniają się słowa z dzisiejszego czytania! Pośpiesznie więc udaję się do toalety, gdzie spędzam dłuższą chwilę, jednak z dumą i satysfakcją powracam do sali, by tam wyśpiewać na głos chwałę należną Panu, który znów mnie nie zawiódł! (Pani Anna w tym czasie przyjmuje swoich gości na korytarzu).
Druga porcja barszczu następuje już w formie dożylnej, a zaraz potem znużona dotychczasowymi wydarzeniami, zasypiam z różańcem w ręku, nie doczekawszy nawet godziny 15... Błogość jednak nie trwa wiecznie, gdyż 3 litry płynów w kroplówkach robią swoje i teraz już pęcherz nakazuje mi w trybie pilnym udać się do toalety...
Kiedy z niej wracam nastaje czas kolacji... I znów, ku swojej podniebiennej uciesze - zaczynam szykowanie prawdziwej uczty dla zmysłów :) Dziś w roli głównej - naleśniki na wodzie ze szpinakiem i zielonymi oliwkami, na to plasterek żółtego sera do roztopienia w mikrofalówce, a do tego - coby bardziej pomidorowo się zrobiło - odrobina leczo, które wspaniale dopełniało smakiem całości :) Nie robiłam już zdjęć... po prostu zajadałam się tym wszystkim, a w myślach Bogu dziękowałam za Asię, za moją siostrę, za smak, za możliwość przełykania bez bólu... za tyle łaski na jednym talerzu! :)
Wieczorem razem z Dominikiem przygotowuję się, choćby tylko zdalnie, bo telefonicznie - do mszy na 18:30 w kościele p.w. Stanisława Kostki w Zielonej Górze, na którą wybierają się wszyscy najbliżsi, bo jest to kolejna msza w intencji mojego wyzdrowienia... Słyszę, jak się ubierają i jak Hania negocjuje z tatusiem każdy rękaw po kolei ;) Brzmi to dość zabawnie, a zarazem czuję tyle żalu, że nie mogę być tam razem z nimi, ubierać się do wyjścia i... modlić ze wszystkimi na mszy...
Ostatnie krople osocza kończą swe kapanie... Dochodzi godzina 22, a ja z głową pełną dobrych myśli i pięknych wspomnień czekam już tylko na tą jedną, najważniejszą rozmowę dnia... Kolejny dzień za mną, kolejny dobry dzień... Choć czasem myśli nachodzą mnie tęskne, bo jak zdołałam podsumować - to już piąty, wrocławski tydzień za nami... to jednak perspektywa końca już niedaleka... 17 dzień listopada odhaczony w kalendarzu... W planach jeszcze dwie czerwone chemie (20.11 i 27.11), w tym tygodniu czeka mnie też punkcja, asparaginaza - killerka i co jeszcze - tego nie wiem...
Jedno jest pewne.. gdy wypowiadam codziennie słowa zawierzenia Jezusowi "Jezu, ufam Tobie, Jezu, troszcz się Ty" - wiem, że razem poradzimy! Wiem, że nie będę z tym wszystkim sama... wiem, że jest ze mną cała armia modlących - wspierających, która szturmuje nieustannie niebo! Od jakiegoś czasu "lecą" też dwie nowenny Pompejańskie w mojej intencji... Dziękuję Wam Kochani za to, że nie pozwalacie Bogu zapomnieć o mnie ;) To ogromna siła, która dźwiga mnie, gdy po ludzku wszystko wydaje się do niczego... I z tą piękna myślą, pozostając w cudownym nastroju, polecam Was wszystkich, w mej wieczornej, może troszkę przegadanej ;) rozmowie z Wszechmogącym...
no to Dorotko nie pozostaje nic innego tylko znowu zyczyc Tobie dobrego dnoa (ostatnio sie spelnilo) i smacznego sniadania z nowych zapasow.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo!... a komu:>?
UsuńDorotko a czy ten anonim to nie była ostatnio Basia? :) A tak przy okazji my te dołączamy się do życzen! Zdrowiej nam w tempie natychmiastowym i wracaj do Zielonki.
OdpowiedzUsuń