niedziela, 27 października 2013

Uczta

Niedzielny poranek...  w planach nic, nawet mszy... "Ale chyba nie będzie tak źle" - rozganiam szybko nieco szare myśli.. "W końcu przyjedzie do mnie siostra z zapowiedzianym leczem, a i internetowe msze on-line istnieją, więc powinniśmy dać radę!"...

Z tym nastawieniem i jeszcze garścią pozytywnej energii w kieszeniach, zabieram moją panią Ewę na spacer, pod łuki, na pierwsze piętro budynku... Idziemy powoli, nie spiesząc się, wchodzimy na schody i krok po kroku przemierzamy centymetry betonowych podłóg... Gdy wreszcie wdrapujemy się na samą górę - dochodzimy zgodnie do wniosku, iż był to wysiłek ponad nasze możliwości ;) Nogi drżą, serca kołaczą, w głowach kręci się od nadmiaru tlenu.. a my patrzymy na siebie z uśmiechem, sapiąc przy tym jak dwa labradory i mamy ubaw po pachy, bo bawi nas sytuacja pt. "nie poznaję mojego ciała"...

Pani Ewa jednak po krótkim odpoczynku postanawia faktycznie zejść na dół, bezpiecznie do sali, ja natomiast z uporem odkrywcy, podejmuję wyzwanie dotarcia do nieodkrytych jeszcze zakamarków tego budynku, awięc wyruszam...

Idę długim, szerokim, ciemnym korytarzem, potem skręcam w biały, węższy, gdzie po obu jego stronach widnieją drzwi z nazwiskami znanych mi już lekarzy.. "To tu mają swoje gniazda" - myślę... Docieram do ostatniej ściany budynku i przez okno widzę wyraźne promienie słoneczne skąpane w rzecze. Ten widok mnie oczarowuje! Stoję więc jakiś czas z nosem przy szybie i chłonę tę ogromną i wolną przestrzeń...






Czas jednak wracać do sali... mijam przeróżne drzwi oznaczone mniej lub bardziej podniośle... Wyobrażam sobie, jak za nimi ukryte w specjalnych pojemnikach komórki czekają na to, aż przyjdzie ich odpowiednia pora aby mogły zacząć na nowo budować zdrowy organizm...

Wracam do łóżka i tam spędzam najbliższy czas. Moje nogi wciąż drżą, serce bije jak szalone i wcale nie myśli, by zwolnić, czuję spod skóry pulsujące tętno... Przebiegłam w końcu maraton! ...czego więc od siebie wymagam?

Gdy jednak trochę odsapuję, w drzwiach staje szafarz z Najświętszym Sakramentem. Przyjmuję Go więc z wielką radością i od tej chwili rozpoczynam poszukiwania internetowe jakiejś dogodnej dla siebie mszy on-line. Pada na Strachocin w Mazowieckiem. Mały, parafialny kościółek, który obchodzi akurat 103 rocznicę poświęcenia.. Pierwszy raz uczestniczę w takiej formie Eucharystii, jednak z wielkim oddaniem i zaangażowaniem robię to, choćby tylko wirtualnie...

Podczas mszy niespodziewanie przyjeżdża do mnie kroplówka (a nawet 3), więc co jakiś czas zerkam i pilnuję ich, aby w odpowiednim czasie przełączyć.. Ku mojemu zdziwieniu odbywa się to wszystko tak niepostrzeżenie, że absolutnie nie odciąga mojej uwagi od tych najważniejszych spraw.. Dziś miałam okazję uczestniczyć w Chrzcie Świętym małego Damiana Dominika, oraz być gościem zaproszonym do współprzeżywania ważnej rocznicy dla parafii. Ksiądz wygłosił też bardzo dobre kazanie na temat kościoła jako budynku i wspólnoty, a że długo mówił - to tylko wpływało na korzyść, gdyż ja wygodnie leżałam i nie zastanawiając się nad upływającym czasem, mogłam chłonąć jego słowa.

Po Eucharystii zadzwonił telefon. Moja siostra zbliżała się już do kliniki przy Pasteura. Zarzuciłam więc na siebie bluzę, chwyciłam za maseczkę i wybiegłam na jej spotkanie... Na korytarzu panował niecodzienny gwar.. jak na jarmarku.. Niedziela - dzień odwiedzin.. wszystkich tu naraz pełno, stoliki pozajmowane, zapach domowych posiłków mieszał się z zapachem aromatycznej kawy przyniesionej z automatu...

Gośka przywozi mi obiecane słoiczki z leczem oraz suszone rarytasy w postaci paczkowanych truskawek, jabłek z cynamonem, mieszanki orzeszków i jagódek goji.. Wszystko tchnie egzotyką! Idziemy razem na pierwsze piętro, bo tam nieco spokojniej, siadamy na ławce i odpalamy niewidzialny stoper... czas zasuwa z prędkością światła...

Rozmawiamy, opowiadamy, śmiejemy się, potem schodzimy do sali i zjadam z wielkim apetytem przepyszne, domowe leczo! Na deser wrzucam kilka suszonych truskawek, które popijam dietetyczną colą... Jestem w niebie... Niby niewiele, ale jakie to dla mnie znaczące... Jedyna szpitalna przyjemność, doznanie zmysłowe - to właśnie radość jedzenia i rozsmakowywania się w smakach... Czuję się szczęśliwa i non stop o tym mówię :)

Potem odprowadzam Gośkę przed budynek szpitala, gdzie chwilkę czekamy na przyjazd jej transportu... Jestem tu drugi raz w życiu - stoję przed budynkiem kliniki, z bosymi stopami, jedynie w klapkach na nogach... Czuję wolność i przestrzeń, którą się upajam! Świat dalej się kręci i chodzą po nim ludzie.. "Jak dużo zdrowych ludzi chodzi po świecie" - myślę głośno i na tę myśl wspominam jeszcze tak niedawny czas, kiedy i ja byłam jego częścią...

Wracam do łóżka.. Tam czeka mnie koronka punkt 15:00. Odmawiam ją chyba nawet dwa razy i jestem szczęśliwa... Tyyyle miłosierdzia!... Byłam dziś na wspaniałym spacerze pod łukami z moją koleżanką Ewą, potem jadłam najwspanialsze na świecie leczo, znów przypomniałam sobie smak truskawek i wolności poza murami... Mam za co Bogu dziękować :)


U pani Ewy siedzi mąż, a ja otwieram gorącą linię telefoniczną: Basia, potem Aśku, mój Dominik i znów Aśku wraz ze śpiewającym przedszkolne piosenki Wiktorkiem... Miód rozlewa się na moje serce... Jak ja Was kocham za te telefony! Każdy zapewnia o modlitwie i ma niezmordowaną misję dokarmiania mnie w tym szpitalu ;) a ja jak wiecie - nie odmawiam...

Kolacja, a po niej nasze małe grzeszki: pani Ewa częstuje mnie ciemnym winogronem, przywiezionym przez pana Zdzisia z wczorajszego targu. Jest świeży, pachnący, dokładnie umyty i taki kruchy, że sam rozpływa się w ustach!

Rozmawiamy sobie o facetach i dochodzimy do wniosku, że my to mamy w życiu szczęście... "Wielkie" - dodaję! "Tacy mężowie to prawdziwy skarb" - podkręcam celowo klimat... A potem już tylko śmiejemy się i odliczamy czas do "wieczornych rytuałów"...

Jeszcze tylko bilans dnia w rozmowie z moim Wielkim Skarbem ;) Dziś nie był dla niego najszczęśliwszy dzień... Gadamy więc długo i z przejęciem... Nagle zrywa się u nas straszliwy wiatr. Otwarte okno stuka o parapet i potężna fala powietrza wpada do sali... pani Ewa biegnie ratować sytuację i mówi, że właśnie zaczął padać deszcz... Spoglądam na zegarek.. 21:37...Ach, to Ty, Karolu...;) I Ty dajesz o sobie znać, że jesteś i czuwasz i nie dasz mi tu zginąć marnie ;)

To niesamowite... tyle miłosierdzia spływa mi na głowę każdego dnia, jak ten niespodziewany deszcz, który zrywa się i zaczyna padać... Nikt się go wcale nie spodziewa, ale on przychodzi, bo jest potrzebny i daje światu życie...

" (...) Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki,
zamieszkał na krańcu morza
Tam również Twa ręka będzie mnie wiodła
i podtrzyma mię Twoja prawica
Jeśli powiem: Niech mnie przynajmniej ciemności okryją
i noc mnie otoczy jak światło,
sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie
a noc jak dzień zajaśnieje,
mrok jest dla Ciebie jak światło (...)"

[Psalm 139]

3 komentarze:

  1. Po pierwsze: patrząc na zdjęcia mam wrażenia, że się nieźle tam bawisz ;)) Michał też tak robi, jak Ty: ŁAAA, jestem dinozałll ;-))
    Po drugie: nie wiedziałam, że jesteś z Karolem na Ty;-))))
    Po trzecie: nie mogę pisać do Ciebie ani sms'ów, ani postów, jak mój syn jest obok bo on musi robić dokładnie to samo co ja... ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, zabawa była przednia... łaziłyśmy z Gośką po budynku i strzelałyśmy sobie przeurocze fotki w maseczkach ;) A skojarzenie do zwierzaka z kagańcem wymogło na mnie również odpowiednią "pozę" ;) Takie widzisz mamy tu zabawy w tym szpitalu... trzeba coś robić ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Budynek fajny, Ty wesoła (nieco nawet jak z kosmosu w tej masce), tylko te nazwy wszystkie jakoś nie pasują…:) Tak je czytam i mówię do siebie: kurde, ale lipa, a tak się fajnie zdjęcia oglądało:) A co do 21.37, to ja wierzę Dorotko, że jest w niej jakaś magia…!:) Buziaczki Miszku:*

    OdpowiedzUsuń