czwartek, 24 października 2013

Dieta cud!

Poranek rozpoczął się u mnie dość energicznie, choć oszczędnie w ruchach ;) - według zaleceń pani doktor. Miałam zamiar nawet pobiec na piętro, pod łuki, ale rozwinęła się korytarzowa rozmowa z sąsiadami z innych sal, którzy tradycyjnie, jak co rano, wylegli - by w tym czasie szeroko otwarte w pokojach okna - zrobiły swoje :)

Siłą rzeczy zostałam i przyłączyłam się do rozmowy, upatrując okazji do nawiązania jakiejś "integracji" ;) Pierwszy przemówił starszy pan z maseczką na twarzy, narzekając trochę na służbę zdrowia (ależ wyczucie sytuacji ;)), kolejna pani -  z fioletową chustką "Play" na głowie i czerwonymi plamami na twarzy mówiła coś o wspólno-lodówkowych zasadach funkcjonowania pacjentów, a potem już tylko słuchałam pani Ewy, która odliczała minuty do wyschnięcia umytej podłogi w naszym przytulnym pokoiku i na korytarzu...

Poranny obchód spóźniał się... przynajmniej według naszych kryteriów ;) byłyśmy już grubo po śniadaniu i całym medycznym obrządku, ale żadna z naszych doktor prowadzących do nas nie przychodziła.

W końcu przyszła moja pani D. i oznajmiła, że moje wczorajsze wyniki punkcji są prawidłowe, że kolejną powtórzą za około 2 tygodnie, że nie mogę jeść ogórków konserwowych, jak to sobie wymyśliłam, ani nawet tych kiszonych, choć zdrowe... ech ;) ...będę musiała więc szukać dalej...

Potem zaczął się bardzo lazy time, odpaliłam swój komputer, posprawdzałam maile, poodpisywałam na zaległe, z kimś tam poczatowałam, kogoś przyjęłam do grona znajomych na fejsbuku, jednym słowem gniłam w tym moim łóżku i prawie się z niego nie ruszałam, walcząc trochę z mdłościami i tak zeszło mi do obiadu, tradycyjnie o 12:30..

Podczas obiadu przyszła pielęgniarka i przyniosła mi półprzeźroczyste kuleczki jakiegoś specyfiku na bazie roślinnej, celem "odgazowania" organizmu przed jutrzejszym badaniem USG jamy brzusznej, które rzekomo ma mnie czekać. Zapowiedziała także, iż obiad stanowić będzie mój ostatni posiłek do jutra rana, gdyż organizm ma się dobrze przygotować...

Była więc godzina 12:40, kiedy ze smakiem przełykałam ostatnie kęsy z mej ostatniej wieczerzy ;) I powiem Wam, (kto mnie zna, ten doskonale wie o co chodzi) że nawet blady, gotowany kawałek pulpeta, nie smakował mi nigdy wcześniej tak bardzo, jak teraz...

Znów zaległam w łóżku. Tym razem do pani Ewy przyszła jej serdeczna przyjaciółka i siedząc sobie przy naszym salowym stoliku uroczo chichotały. Nie miałam zamiaru ich absolutnie podsłuchiwać, założyłam nawet słuchawki na uszy, jednak mimowolnie docierały do mnie teksty, świetne teksty, którymi pani Danusia obsypywała wręcz rozbawioną Ewcię... "Ewa, jesteś uwięziona, coś ci potrzeba.. Decyduj się!" - wybrzmiewały strzępki ich dialogów :)

Potem i do mnie przyszli goście: Agnieszka z chlebkiem oraz Marcin, któremu wylałam swoje gorzkie i głodne żale, jak to mnie od południa do USG przygotowują... Marcin wysłuchał, pokrzepił, umocnił w przekonaniu o słuszności takiego postępowania i jak to lekarz - zadziałał ogólnie pozytywnie swym medycznym wizerunkiem :) 

Wieczorem dopadła mnie pielęgniarka ze zmianą opatrunku na szyi, ta co zawsze, bardzo sympatyczna, aczkolwiek - jak zdążyłam się do tego przyzwyczaić - nie mająca żadnego wpływu na bolesność odrywania plastra od skóry i włosów... ech, takie życie ;)

Obchód, a po nim odliczanie chwil do pójścia spać... przynajmniej co wieczór robi tak pani Ewa.. ;) Podgaduje mnie, czy dziś pójdę wcześniej, czy później spać, czy moja "maszyna" (netbook) zdąży do rana odpocząć, czy znów będzie przegrzana, czy zasnę podczas rozmowy z mężem, czy on znudzony zaśnie przy mnie ;)

Dziś zdecydowanie nie był mój super dzień... Ominęła mnie pora podwieczorku i kolacji, jednak wieczorna porcja medykamentów niezmiennie czekała w kieliszku...

Przez większość dnia czułam się głodna i poszkodowana, walcząc z mdłościami i lekkimi zawrotami głowy, do tego stopnia, że raptem zdałam sobie sprawę, iż nawet nie modliłam się dziś w ciągu dnia za wiele... istna pustynia...

Podglądam czytania na jutro i uśmiecham się z lekka do siebie: [Rz 7, 18-24] Wewnętrzne rozdarcie człowieka, jak pisze Święty Paweł... dosłownie, powoli i mnie widać dopada...

Gdy forma już nie ta, siły opadają, ciało odmawia współpracy ...przychodzą wątpliwości... w to, co jeszcze niedawno było niepodważalne i stałe, w to, co przyniesie nowy dzień i w to, o co pytam najgłośniej: ile jeszcze muszę tego znieść i po co...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz