Sterydy jednak robią swoje...;) Nie powiem, by były one obojętne dla organizmu. Spośród niewielu "skutków ubocznych", które mogą wystąpić podczas ich stosowania (a są to: nudności i wymioty, osłabienie, osłabienie odporności, wzmożony apetyt, nadpobudliwość ruchowa) W moim przypadku oczywiście padło na to ostatnie...
Już wczesnym rankiem postanowiłam wskoczyć pod prysznic! Wszystko wydawało się proste i oczywiste, do momentu, kiedy zaczęłam myć głowę... Kompletnie nie wiem, jak robią to cyborgi, ale ja w lekkim stresie bardzo uważałam, aby nie zamoczyć moich przewodów ;) Na szczęście jakoś poszło, a opatrunek po całej akcji wydawał się nawet suchy!
Zaraz po prysznicu i wysuszeniu głowy (tu z kolei dbałam o nieprzegrzanie moich kabli ;)) przyszła do mnie po nocnym dyżurze moja pani doktor prowadząca (całkiem nieźle się trzymała, jak na noc spędzoną na doglądaniu swych pacjentów ;), osłuchała mnie i powiedziała, że dziś nie będzie żadnych niespodzianek ani rewelacji, tylko drugi dzień sterydów i tyle.
Tak więc zanim dobrze usiadłam do śniadania wszystko, co na dziś zaplanowane - kroplóweczka, zastrzyk w brzuch, pobieranie krwi i sterydki - miałam już za sobą!
Zaraz po śniadaniu wskoczyłam więc odprężona na moje szpitalne wyrko, chwyciłam za netbooka z zamiarem pobuszowania po sieci, ale w tym momencie do sali weszła uśmiechnięta, młoda brunetka, przedstawiając się jako fizjoterapeutka z zaproszeniem do wspólnej gimnastyki!
W zasadzie miałam inne plany co do tego poranka ;) ale co tam! Zgodziłam się i po chwili pani Agata była już ze mną w sali, organizując naszą przestrzeń do ćwiczeń, przesuwając krzesła i robiąc przy tym całkiem sporo hałasu :) (Moja pani Chomiczka w tym czasie była na założeniu wkłucia centralnego).
Gimnastyka rozpoczęła się od kilku ćwiczeń oddechowych, delikatnych ruchów stópek, krążeń ramion, a wszystko to na siedząco, więc uznałam, że taka forma aktywności fizycznej nawet mi odpowiada ;) (ale ze mnie leń, to straszne! ;) W międzyczasie pani Agata rozmawiała ze mną o psychicznej płaszczyźnie pobytu w szpitalu, o sile umysłu, woli walki i... choć były to dla mnie tematy już od jakiegoś czasu przerobione, to widziałam jak się kobiecinka stara i jak bardzo zależy jej na tym, abym tego wysłuchała. A że nawet fajnie mówiła, wiec słuchałam jej, przytakując grzecznie i wykonując wszystkie demonstrowane przy okazji ćwiczenia ...cały czas na siedząco ;)
Pod koniec spotkania przeszłyśmy z Agatą na ty, a temat naszej rozmowy standardowo, jak to u babek ;) zszedł w końcu na dzieci i wszelkie perypetie z nimi związane :) Po gimnastyce czułam się baaardzo dobrze! Moje ciało wysyłało teraz do mnie sygnały, że tego właśnie mu było trzeba i w darze wdzięczności obdarowywało świetnym nastrojem i samopoczuciem!
Wróciła pani Ewa z zabiegu, a ja jak nakręcona sprzątałam swoje rewiry: poprawiałam pościel na łóżku, układałam wszystkie swoje ziołowe herbatki równiutko na stole, postanowiłam nawet zrobić porządek w mojej walizce i odgruzowałam szafkę! Taką miałam w sobie energię, że aż uszami mi się wylewała ;)
Około południa odwiedziła mnie Paula! Przyjechała z całą torbą smakołyków, niestety nie wszystkie już nadawały się dla mnie, tak więc potencjalny gościu: jak chcesz mnie uszczęśliwić (a nie narazić na ewentualną pokusę ;)) - zapytaj wcześniej co mogę, a czego nie, bym później nie musiała walczyć sama ze sobą ;)
Nasze spotkanie było baaardzo energetyzujące! Absolutnie cudowny czas... Długo nie chciałam wypuszczać Pauli, ale kiedy na dworze zaczęło robić się już nieprzyjemnie, wietrznie, co zwiastowało nadejście wieczoru - ulitowałam się, wiedząc, jaka długa droga jeszcze ją czeka i z żalem pożegnałyśmy się na szpitalnym korytarzu...
Wróciłam do sali na kolację, gdzie czekała na mnie kolejna kroplówka (jak się później okazało był to lek osłonowy na żołądek), zaparkowany przy łóżku stojak z przeźroczystym płynem, a na szafce plastikowy kieliszek z kilkoma tabletkami...Widzę, że doszła jakaś nowa, różowa, której wcześniej nie miałam... Muszę złapać jakąś pielęgniarkę i dowiedzieć się o co chodzi z tą różową, zanim włączę ją do swojego krwioobiegu...
Mój entuzjazm wciąż nie opadał.. Sprzątnęłam po kolacji i zabrałam się za oddzwanianie do wszystkich "odrzuconych" w ciągu dnia rozmówców :) To jest również dla mnie bardzo przyjemny czas.. Gadamy z Basią po 40 minut, śmiejąc się i płacząc na przemian... Miło jest również usłyszeć głos taty, który słodzi mi i kadzi co drugie zdanie ;) No i na koniec dnia (w zasadzie bardzo późnym wieczorem) najbardziej wyczekiwana rozmowa z Dominikiem :) ...zawsze czekam z utęsknieniem na Jego głos...
Psalm na dzisiaj (nie ten z przepięknej kolekcji TGD, ale taki z czytań na każdy dzień) brzmi: "(...) Pokładam nadzieję w Panu/ Dusza moja pokłada nadzieję w Jego słowie/ Dusza moja oczekuje Pana/ Bardziej, niż strażnicy poranka.." Jest więc i odpowiedź... Cała mądrość zawarta w kilku zdaniach...
Moja dusza dziś wyjątkowo poszalała, zresztą jak i ciało ;) Nie mogłam jednak odmówić sobie stałych przyjemności wieczornych, takich, jak wrzucenie kolejnej notki na bloga, wysłuchanie choć kilku melodii, długaśnej rozmowy z mężem... tak więc mój dzień zakończył się dzisiaj o 2:15... Nie robi to absolutnie roboty, zwłaszcza, gdy pomyślę o porannym mierzeniu temperatury, tradycyjnie o 5:40...;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz