poniedziałek, 16 grudnia 2013

Znów ruszamy z poniedziałkiem...

I ruszył jak z kopyta: nowy tydzień, kolejny poniedziałek, bardzo gwarny dzień na korytarzach kliniki wrocławskiej... Witam ten dzień z jakimś takim entuzjazmem, choć od rana dużo się dzieje, wiem, że będzie to dobry dzień... łudzę się przynajmniej na to :)

Zaraz po śniadaniu odwiedza mnie pani psycholog. Znajduje mnie wręcz tutaj, na nowym oddziale, w nowej sali - na szarym końcu korytarza... Ale jest bardzo szczęśliwa - zresztą zawsze działa to w dwie strony :) Siadamy teraz na łuku dla odwiedzających, czyli pod oknami, gdzie uparcie hula wiatr... ale nam to nie przeszkadza... Mamy troszkę do nadrobienia.. No to nie tracimy czasu :)

Opowiadam pani Małgosi jak to było, kiedy mnie tu nie było - czyli piękna relacja z domu, a następnie ona opowiada mi o swoich przygodach, kiedy kończyła odmawianie Nowenny Pompejańskiej, ale zaraz potem zaczęła odmawianie kolejnej... i to także w mojej intencji :) Mówię jej też o chorobie resztkowej, której właśnie nie posiadam, a ona mi mówi, że to już w ogóle zakrawa jej na kolejny cud uzdrowienia, obok historii 13-letniej dziewczynki z guzem... Coraz żywiej zaczyna też wspominać o konieczności spisywania tego wszystkiego, co się tu dzieje, co przeżywam i jakie są ku temu dowody medyczne... Obiecałam jej więc w tym jakoś pomóc.

Wszystko jest takie, jak zawsze - te nasze poniedziałkowe rozmowy - bardzo je lubię. Dają mi dużo siły, pani Małgosi zresztą widać też - chce biec z tym od razu do katedry, czego jej bardzo zazdroszczę!

Po naszym spotkaniu odbywa się niedługa wizyta z panem profesorem... a potem przychodzi do mnie okulistka i zagląda mi głęboko w oczy :) Wszystko w porządeczku... a na to jeszcze przychodzi moja doktor prowadząca z Helenką - jej wierną asystentką, która bada mnie i osłuchuje, jak co dzień - bardzo szczegółowo :)

Wieczorem odwiedzam młodziutką Martę, którą niedawno tu przesiedlili razem z panią Bernadetką z oddziału A, (leży sobie cztery ściany obok mnie), a tam spotykam rownież Beatkę i Anię, które wpadły do koleżanki z wizytą :) Wieczorem zaś idziemy do Ewy i tam spędzamy czas do 22:30... Ech, było tego likierku, było...;)

Na koniec dnia kołysze mnie TGD, jak dawniej, w sali jest cisza, a radio pani Katarzyny po powrocie - wyłączam osobiście, kiedy ta smacznie sobie śpi...

Znów nienajgorszy dzień za mną... Bilanse i podsumowania? Jak co poniedziałek - we wczesnych godzinach porannych - nastąpiło ważenie pacjentów. U mnie minus dwa, czyli ogólnie od zapasu, który przywiozłam sobie z domu, pozostało mi jeszcze +3,5 do wykorzystania w najbliższych, chudych, szpitalnych tygodniach... Choć na brak apetytu nie mogę narzekać :) Inne bilanse - to bilans płynów, który trwa... Idzie mi całkiem nieźle, ciągle wygrywam z panią Katarzyną, gdyż mój słój permanentnie wyżej napełniony ;) Ale kto by się tam konkursował?... toż to olać najnormalniej w świecie trzeba... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz