piątek, 13 grudnia 2013

Jest Mąż, a wraz z nim same przyjemności w siatkach :)

Wszystko chyba już dograne... ostatnie zakupy poczynione, szczegółowe wytyczne, co do zabrania, a co do olania, a i Dominik w drodze, choć jego przyjazd do ostatniej niemal chwili był jedną wielką niewiadomą przez wzgląd na katarzysko, które przyplątało się do niego wczoraj wieczorem... Jednak wszystko się jakoś na szczęście układa i dziś czekam tylko na niego... modląc się, aby Św. Krzyszof poprowadził go możliwie jak najbezpieczniej i jak najszybciej zarazem ;)

Pani Benia krząta się, a jej krzątanina jest teraz najprzyjemniejszą muzyką dla moich uszu... to pakowanie! Zwija się czym prędzej do domu, czeka już tylko na wypis od pani doktor, a wiem, co przy tym czuje... albo przynajmniej tak mi się wydaje :) Ale podzielam jej entuzjazm, choć ciężko mi z tą myślą, że już niebawem zostanę tu sama... Albo władują mi kogoś zgoła odmiennego od tej niesamowitej kobietki o świętym nawet imieniu!

W drzwiach staje Dominik... najpiękniejszy na dziś widok świata... W międzyczasie odłączają mi pompę Brauna, z którą jakoś mimo wszystko nie jest mi się żal rozstawać - choć taka śliczna, amerykańska ;)  Teraz mąż mój rozpoczyna pełną prezentację przywiezionych dóbr, a do sali przyjmuje się nowa pani... Choć Benia jeszcze na walizkach - tak to zwykle w tym szpitalu bywa - jedni jeszcze, a drudzy już na coś czekają...

No i rozlokowuje mi się pani Katarzyna na łóżku obok... Przeciętnej postury babcia o siwych, białych wręcz włosach i 77 przeżytych latach - co wynika jedynie z jej metryczki, bo wcale nie z wyglądu (pani trzyma się naprawdę świetnie!)...

Teraz rozmawiamy sobie we trójeczkę... uwielbiam takie nieskrępowane panie, które z tak cudowną lekkością potrafią przeniknąć do sfery mojej intymności i mojego sacrum, dołączając się do dyskusji jak do otwartego forum i przez myśl im nawet nie przejdzie, że to może komuś NIE ODPOWIADAĆ !!!

Dominik w końcu wyjeżdża (dziś jeszcze szybciej, niż zwykle, bo na 18:00 musi zdążyć na pokazową lekcję pływania z Alunią w Danie), a ja... zostaję... Naturalna kolej rzeczy. Podobnie jak rytuał przyjęcia do stada - w tym przypadku to pani Katarzyna stanęła na pozycji guru ;) i nieodłączny element integracji - pierwsza, wieczorna rozmowa, która ma zbliżyć nas do siebie, ułatwić dalsze funkcjonowanie i czego jeszcze spodziewa się po niej pani babcia - tego nie wiem... Jak dla mnie - i tak już nadto...

Pani Katarzyna dużo opowiada o sobie.. a potem o swoich najbliższych (ukochany mąż umarł jej 7 lat temu, a dzieci nie mają), o pielęgniarkach, lekarzach... w końcu na tapetę wrzuca "ciacho" - jak to go wdzięcznie ochrzciła jeszcze p. Bernadetka ;) Muszę przyznać, że babcia ma inne zdanie na temat tego młodego i świetnie zapowiadającego się, zdolnego lekarza - doktora Kuby... Pani Katarzyna bez skrupułów i ogródek podsumowuje go: "Na błoto chińskie, ryż uprawiać! to lekarz? jak się nawet starszej osobie nie ukłoni, dzień dobry nie powie..."

Ech, ta różnica pokoleń...;) momentami wręcz nie do przeskoczenia... Teraz Dominik beztrosko pluska się z naszą córcią, więc ja udaję się w odwiedziny do Beatki i Ani... Rozmawiamy, żartujemy, fajnie jest się z nimi spotkać i... trochę nawet robić za tego psychologa, ale skoro taka potrzeba chwili...

Potem idziemy z Anią do Ewy, na oddział C - do góry, bo Beatka musi zostać w swojej sali (podłączają jej płytki krwi, albo osocze- nie pamiętam)... Miło jest się zobaczyć po takiej przerwie również i z Ewą, choć przyznaję, że mieszanka Ania-Ewa robi się na dłuższą metę ponad moje siły psychologiczne... Trudne są te rozmowy, kiedy ktoś ciągle się nakręca, kiedy trzeba wydobywać go z jakichś dołków, odpierać medyczne, twarde argumenty, mierzyć się z konkretnymi wynikami badań... i do czego to wszystko odnosić?... do wiary? To niestety na dziewczyny 'nie działa'...

U Ewy 'zaliczam' wieczorną wizytę, zresztą swojej pani doktor, która akurat ma dyżur... Ale ponieważ w sali same okazy zdrowia - doktor D. z uśmiechem opuszcza oddział C... W drodze 'do siebie' odbywam ponad godzinną rozmowę z moją Martusią... ech, jak ja lubię tego mojego Timona :* pozdrawiam Cię Kochana i dziękuję za konsultację gimnastyczno - korekcyjną! ;)

A gdy wreszcie dochodzę do swojej sali (jest godzina 23 i pani Katarzyna już pod pierzyną) - okazuje się, że wcale Dominik nie pływał z Alunią, a jedynie wysłuchał przydługiego wykładu o dobroczynnych korzyściach wynikających z kontaktu dzidziusia z wodą (o których słuchaliśmy z taką pasją dwa lata temu przy Hani), a ponieważ dziecięcie mu się w tym czasie kompletnie zmęczyło - nie miał sumienia zanurzać go jeszcze w wodzie, a potem na wpół śpiącego odławiać do fotelika i wieźć do domu...

Na kurs jednak Alusię zapiszemy - to nie ulega wątpliwości... Rusza od stycznia, to może nawet mama załapie się na jakąś lekcję... choćby miała tylko w szatni z ręcznikiem filować ;)

Dzień udaje mi się zakończyć z zachowaniem pozytywnej energii, no... powiedzmy pozytywnego ducha, bo o tej porze trudno o jakąkolwiek 'energię' ;) Jednak kolejna data odhaczona, a tydzień niemal zaliczony! W takim tempie szybko dojdziemy do porozumienia z tą moją rzekomą 'chorobą' - a w zasadzie z medycznego punktu widzenia - utwierdzaniem w 'stanie zdrowia' - skomplikowane to wszystko, ale niech się dzieje wola nieba, skoro dziać się tak musi... Dobranoc :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz