Dziś sobota... i wszyscy wiedzą, że będzie leniwiej, niż zwykle... nawet krwi rano nie pobierają, bo i po co... Kto to kiedy przebada i dla kogo? ;) Po pomiarze temperatury i szczegółowej relacji z nocnego picia i sikania do słoja - pozwala nam się na ponowne zaśnięcie... Jednak sielanka nie trwa zbyt długo...
Otóż o 7:20 budzi mnie na dobre radiowa jedynka pani współlokatorki, z którą nie ma już spania... A kiedy nie ma spania, to zawsze w takich chwilach wchodzi modlitwa poranna, ale przy radiu - i ta czynność jest dość mocno utrudniona... Gryyy... co to wszystko ma znaczyć?! Litości...
O 8:00 następuje pobudka właściwa... żadnych wizyt lekarskich, istne lenistwo i sobotnie szaleństwo... Nie jest najgorzej, myślę sobie... tylko te podwójne fale, które nakładają się na siebie z dwóch różnych stacji, są troszkę uciążliwe, bo nie wiem, na czym mam się skupić bardziej - na wiadomościach w radiowej jedynce, czy piosence zespołu 1,2,3 "Pod niebem pełnym cudów", która przebijała się gdzieś w tle...
Przy śniadaniu pani Katarzyna, ku mojej uciesze, również zauważa, że z jej radiem chyba coś jest nie tak i prosi mnie, abym jej przestawiła stację na taką, która nie szumi, nie przebija się, a poza tym - jest jej kompletnie obojętnie, co to będzie za fala...
Skoro więc tak stawiana jest sprawa - przestawiam pani Katarzynie radio na... moje ulubione RMF Classic i znów czuję się jak w domu :)) Teraz z głośników słyszymy, jak przepięknie i delikatnie śpiewa dla nas Enya, albo Michał Bubel... a wtedy nawet wcale nie przeszkadza mi to, że pani babcia wciąga na śniadanie (!) galaretę z mięsną wkładką, uprzejmie próbując mnie tym przy okazji poczęstować, ale jej na wstępie mówię, że w mięsie nie gustuję, a jedynie rozsmakowałam się dość niedawno w chudych szynkach, co też u mnie dość nienaturalne, więc przypisuję to zjawisko jako skutek uboczny chemioterapii :P Pani Katarzyna akceptuje taką odpowiedź i więcej głowy mi już nie suszy...
Po śniadaniu staję przed poważnym dylematem... czy siadać do kartek, czy nadrabiać blogowe zaległości... Słoneczko przyświeca nam pięknie w okno, wiewióry bezwstydnie skaczą po drzewie... z szafki współlokatorki roztacza się aromatyczny zapach kawy, a mnie aż skręca, bo tak właśnie rozpoczynał się niejeden sobotni poranek, jakieś 4-5 lat temu, gdy mąż mój wybywał do pracy na 12 godzin, a ja bezkarnie siadałam przed ścianą wstążeczek, koralików, papierków i tych wszystkich scrapowych przydasiów, z których wyczarowywałam karteczki na różne okazje, a o tej porze roku - najpewniej - jakieś bożonarodzeniowe cudeńka :)
Wybór pada jednak na kompa... ale tylko czystorozsądkowo... Pani Katarzyna trzyma teraz w ręku książkę (cudownie !) a u mnie pod palcami aż się dymi! :) Zobaczymy jak długo taki stan rzeczy potrwa... Według mnie mógłby utrzymać się do połowy stycznia :P byłoby to wieeelce wskazane :) Nie wiem nawet jak długo moja współlokatorka tu zamierza zostać, ale to nieistotne, bo ona sama nawet tego nie wie... ech...
Przed południem odwiedza panią Katarzynę jej koleżanka z Tai Chi... no, proszę... tej strony pani babci jeszcze nie znałam... A potem mnie odwiedza moja koleżanka, Agnieszka - przynosząc mi malinowy, mrożony sorbet, białe bułki i żółty ser... same przydatne i niezbędne rzeczy!
Nie obywa się oczywiście bez pasjonujących rozmów mojej pani gadułki, która sama przyznaje się przede mną, że tak już po prostu ma... Zwłaszcza, że mieszka teraz sama i nie ma do kogo w domu ust otworzyć... No to dźwigam to brzemię, ale babcia mówi całkiem konkretnie, nie tak kompletnie od rzeczy, jak to czasem babcie - aby tylko cośtam gadać... Da się tego wszystkiego wysłuchać, a nawet conieco odpowiedzieć...
Dzień upływa mi więc na gadaniu ze współlokatorką, piciu wszystkiego, co wpadnie mi w ręce, a co dozwolone (woda, zielona herbata, cola light), sikaniu do baryłki i spisywaniu tego wszystkiego... a następnie na tych wszystkich kroplówkach, które ostatecznie odłączają mi o 18... A kiedy już jestem wolnym człowiekiem - przygotowuję sobie nienajgorszą kolacyjkę z żółtym serem i świeżą bułeczką, a zaraz po niej znów zalegam w łóżku i słuchając mojego ulubionego radia - niby to kontynuuję moje blogowe pisanie, ale w rezultacie wysłuchuję pani babci, która bardzo pragnie się podzielić ze mną dość irytującą fabułą czytanej aktualnie książki typu Harlequin... Co te babcie w nich widzą?! Rany... ale niech czytają.. tak zdrowiej... przynajmniej dla mnie ;) bo dla nich na pewno nie, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości...
Wieczorem, po prysznicu pani babci, a następnie moim - wywiązuje się niestety niemiła rozmowa na temat księży, jak to przed niedzielą zwykle bywa... Pani Katarzyna bada widzę dyskretnie grunt, ale po chwili rozmowy orientuję się, że jej po prostu nie leżą szafarze chodzący z Najświętszym Sakramentem... A mi jakoś w tym momencie nie chce się jej tego wszystkiego tłumaczyć, zwłaszcza - albo przede wszystkim - z tego prostego względu, iż w słuchawce mam aktualnie modlitwę rodzinną, a zaraz potem urocze usypianie Haneczki przez tatusia...
Nie podejmuję więc szerzej tematu, nie staram się nawet ze sobą wewnętrznie z tym walczyć... wsłuchuję się teraz w moją córeczkę, ale niestety pani babci to nie przeszkadza za bardzo i temat drąży jak drylownica twardą wiśnię... Muszę jej coś mądrego odpowiedzieć, bo już takie bzdety gada, że słuchać się tego nie da!
Bardzo, ale to bardzo poirytowana (co słychać w moim głosie, wybacz, Kochanie) usiłuję skupić się na modlitwie wieczornej, choć radio nadal gra, choć jest to nadal mój RMF Classic, to są pewne granice, których przekraczać nie można, bo człowiek po całym dniu - ciszy potrzebuje, ciszy wręcz łaknie... ale jej nie uświadcza, więc jak tu się odprężyć i nie irytować?...
Może niedziela będzie dla mnie bardziej łaskawa... w końcu to dzień pański, więcej bonusów, msza i Najświętszy Sakrament... Będzie dobrze... musi być, bo inaczej radio albo pani babcia tego nie wytrzyma ;) a na to sobie pozwolić przecież nie mogę! ...prawda :>?
Ale czytania czekało od rana! Już prawie na bieżąco jestesmy z wroclawskimi relacjami. Dobrego dnia Dorotko! Ps. Poranek z Jedynką ma swój klimat- wiele bardziej lub mniej pożytecznych informacji można usłyszeć. I poszerzyć horyzonty...Teraz lecą wiadomości ekonomiczne - wywiad z rolnikiem który skorzystał z programu przywracania produkcyjności. I o matecznikach agrestu i malin...A teraz na tapecie segregacja smieci. I jesze info,ze polowa tabletów oferowanych na polskim rynku nie slelnia wymagan wg raportu komisji jekiejstam. Zegnamy ten wpis duetem Mozila z Mela Koteluk. Do jutra- my
OdpowiedzUsuńPoranek bez lektury nowych wieści z Wrocławia jest.... Nie, że stracony, ale czegoś mu brakuje.... I jakoś tak nieswojo... Zwlaszcza po wczorajszej dlugiej porannej lekturze. Mamy nadzieje, ze nie czujesz sie kiepsko po 3 cytrynach i innych cudach, jakie Tobie serwują. Spokojnego dnia Dorotko!
OdpowiedzUsuń