Po całkiem przespanej nocy (widać nowe ułożenie poduszki mi służy ;) postanawiam nieco 'przeciągnąć' moją narwaną rozmówczynię i... udając, że jeszcze śpię, powylegiwać się w łóżku tak długo, jak tylko się da! Już od 6:30 budzi mnie zapach kawy zaparzonej przez p. Ulę i nieznaczne odgłosy krzątającej się po sali kobiety... Wylegiwanie udaje mi się uskutecznić aż do godziny 8:30, a kiedy oficjalnie otwieram oczy - zastaję widok pani Uli w swojej kusej koszuli nocnej...
"Ooo..dzień dobry!" - wita mnie i zaraz potem dodaje: "Ja na 9:00 będę chciała iść na mszę tutaj, do kaplicy..." "To świetnie!!" - pomyślałam, ja w tym czasie na spokojnie poskładam swoje myśli po wczorajszych, głośnych przygodach...
I kiedy tylko p. Ula znika za drzwiami - zaczynam na spokojnie ogarnianie siebie i swojego tematu śniadania... Wkrótce też przychodzi szafarz z Najświętszym Sakramentem. Nareszcie!! Czekałam na Niego już od bardzo dawna... Nie było nikogo z komunią ani w pierwszy, ani w drugi dzień świąt... A ja tak czekałam ale się nie doczekałam... i tak bardzo pragnęłam przyjąć do serca Jezusa i umocnić się w tamtych najtrudniejszych dla mnie chwilach... Ale oto wreszcie jest! Radość i wzruszenie łączą się ze sobą, a ja trwam na adoracji i czuję, jak pokój wypełnia mnie, a wszystkie czarne myśli i lęki odpływają gdzieś daleko...
Na 11:00 uczestniczę we mszy on-line, a zaraz po obiedzie zasypiam... Budzę się na koronkę i odmówiwszy ją razem z radiem Maryja - oficjalnie budzę się... W tym samym czasie mój dzielny mąż podejmuje ważne, acz trudne rozmowy ze swoimi teściami na temat wychowania naszych dzieci... Niestety dochodzą mnie od niego sms-owe strzępki informacji o tym, że moi rodzice nie wychwycili głównego przesłania, a (ech, powiedziałabym - jak zwykle!) skupili się na nieważnych detalach...
Jednak mimo wszystko jestem ogromnie dumna z niego, że samotnie poruszył tak ważne dla nas kwestie...
No i stawiam minus rodzicom, którzy troszkę mnie dziś zawiedli swoją postawą... To będzie dla nas trudne wyzwanie, aby dotrzeć do nich i przemówić takim głosem, by chcieli go wysłuchać i... otworzyć się na niego.
Moja zaś nauczycielska natura, która nieustannie ocenia, stawiając plusy i minusy wszystkim dookoła, każe mi i tym razem postawić dwóję z wiedzy o życiu w rodzinie, mojej własnej mamie i mojemu tacie... Na szczęście, nawet trzy minusy pod rząd nie skreślają ich jako rodziców i nasza przeprawa wychowawcza będzie musiała trwać nadal...
Tak mija kolejny, szpitalny dzień... Trzeci tydzień mojego pobytu... Ach te spadki... uderzają w każdą sferę mojego życia... Najbardziej jednak odciskają się na psychice, no i... poranionych od wewnątrz policzkach... Teraz jedzenie jest bardzo utrudnione, a każdy kęs przeżuwany z niezwykłą precyzją i tak sprawia wiele bólu... Tylko czekać, aż znów urosną moje małe, zbuntowane leukocyty...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz