czwartek, 19 grudnia 2013

Trzy cytryny i ...cztery sery ;)

Od rana planuję powtórzyć sukces wielkiego, twórczego dzieła pod nazwą kartisticzki, jednak od rana moje samopoczucie - wraz z pogodą - rozjeżdża się dość mocno, zwłaszcza, gdy od godziny 8:45 podłączają mi już pierwszy cytostatyk MTX w pierwszym wlewie - tym małym, jeszcze bez pompy, który przygotowuje sobie w moim organizmie bardzo niepozornie - przytulne podwalinki na kompletny zjazd do boxu - w dalszych odsłonach dzisiejszego dnia...

Po wlewie MTX przychodzi DEX- steryd, a zaraz po nim płukanka i jednocześnie pompa z MTX-em 24-godzinnym... Do tego jeszcze 4 kroplówki standardowe z potasem, elektrolitami, glukozą z witaminą C i dwie małe osłonki na żołądek i wątrobę... Niezliczone ilości płynów!!

Bilans płynów trwa, ku uciesze jednak pani Katarzyny - już nie u niej :) Do południa leżę więc mocno wymięta i z nudnościami, które towarzyszą mi wraz z pierwszymi kroplami żółtego płynu przedostającego się do mojego organizmu... Nawet modlitwa mi dziś nie idzie... Leżę tak sobie i trwam... i tylko z żalem myślę o niedokończonych karteczkach, które na mnie czekają poukładane gdzieś na kaloryferku, bo parapetu nawet w tej sali nie ma...

Przychodzi pora obiadu, chlipię więc troszkę ryżowej zupy szpitalnej, aby wrzucić na żołądek coś ciepłego, a potem przychodzi godzina miłosierdzia, wraz z którą przemija światło dzienne, jednak siły jakby wracają i teraz siadam ostrożnie na łóżku poruszając to jedną, to drugą dłonią... Stęskniły się za pracą... To dobry znak! Odczekam więc jeszcze trochę i... zabieram się za ukochane i stęsknione za mamunią papierki ;)

Choć brzuszek raczej dzisiaj pusty - a uczucie mdłości powraca jak niechciany bumerang zaraz po obiedzie - to przegryzane w międzyczasie suchary i marzenie ściętej głowy o 'czterech serach' (pizzy wegetariańskiej o takiej nazwie - serwowanej chyba w każdej pizzerii) musi mi dziś wystarczyć do tego, aby przetrwać!

Niestety... żadnego nabiału, żadnego nawet mizernego topioniaka z ziółkami... Chleb z masłem i dżemem, bo... na szynkę już od tygodnia też patrzeć nie mogę :/ Ale najważniejsze, że pod palcami jest ogień... tworzą się kolejne odsłony czerwono - zielonych, bożonarodzeniowych perełek, które już wkrótce zostaną wypisane, oklejone, opieczętowane i... wysłane z serca w świat!

Tak upływa mi wieczór kolejnego dnia moich karteczkowych poczynań :) Z wielką satysfakcją kończę na dziś ostatnie grzebanie, odrywam z odrętwiałych placów zaschnięty klej, robię toaletę i... odpływam w kojącym uścisku nocy, nie mogąc się wprost doczekać jutra, kiedy wreszcie w drzwiach stanie ON... :*

2 komentarze:

  1. Dorotko- dobrej niedzieli! My zaczynamy ją lekturą nowych wroclawsko-mtx-owo-karte(isti)czkowych wpisów- więc zniknęlo towarzyszące nam ostatnio uczucie porannego niedosytu :-) Właśnie oficjalnie zaczęła się nam zima(choć na razie śniegu i mrozu za oknem nie ma)-ściskamy Cię więc mocno, ciepło w ten zimowy poranek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Wam Kochani:** ...zawsze wiernie witacie mnie tym porannym przemiłym komentarzem:))Pozdrawiam serdecznie!:***

    OdpowiedzUsuń