niedziela, 22 grudnia 2013

Przyjemna niedziela

Moja niedziela rozpoczyna się o godz. 5:00 modlitwami, kontemplacją ;) warunki ku temu bardzo sprzyjające... No to leżę i modlę :) W końcu przychodzi czas ogarnięcia się, ale również wszystko tak powoli i bez pośpiechu... jak to przy niedzieli :)

Śniadanie, po nim msza w radiowej jedynce.. dziś zapalamy ostatnią świeczkę na wieńcu adwentowym i wszystko bardzo mocno skupione już wokół cudu narodzin... Trafia mi się akurat kazanie w wykonaniu księdza Pawlukiewicza, który przedstawia sylwetkę Św. Józefa. Słucham tego kazania z zapartym tchem, wzruszam się nawet kilkakrotnie, gdyż mam wrażenie, jakbym słuchała opowieści o... moim mężu...

Komunię niestety przyjmuję na korytarzu, odnosząc akurat do lodówki żółty ser po śniadaniu. Tam udaje mi się "złapać" szafarza, który najwidoczniej zwijał się już do wyjścia.. Szkoda tylko, że do mnie nie zajrzał, jak zwykle to robił... Ale najważniejsze, że w ogóle udało mi się spotkać z Najświętszym Sakramentem...

Pięknym przedpołudniem siadam na skraju łóżka i zaczynam 'doprodukcję' jeszcze kilku karteczek... Dla Beatki, dla pani doktor, dla pani psycholog i pani Kasi... Jest bowiem kilka takich osób, którym chciałabym podarować ręcznie robioną karteczkę, a które również przez tych kilka dni "uczestniczyły" w procesie powstawania serii dla rodziny i najbliższych...  i tylko wzdychały i zachwycały się :) Tworzenie więc teraz dla nich, sprawia mi bardzo wiele radości, każda dedykowana konkretnej osobie... w tle pięknie gra RMF Classic, a ja czuję się teraz jak ryba w wodzie...

W okolicach obiadu odwiedza panią Katarzynę jej koleżanka. Rozmawiają uroczo, aż miło podsłuchać ;) staram się tego nie robić, ale mimowolnie, siedząc w jednej sali na tak małej przestrzeni - jest to nieuniknione... Bawi mnie ta relacja, która je łączy... Pani Katarzyna nie szczędzi zabawnych przytyków, a koleżanka w umiejętny sposób ją ripostuje... No rewelacja!

Poobiedni odpoczynek przy koronce, a potem różańcu... Udaje mi się nawet zasnąć na pół godzinki, a gdy się budzę - dochodzą mnie wesołe wieści z domu, że oto właśnie Hania z tatusiem buszują na sali zabaw... Rozmyślam teraz i rozmadlam się... Polecam Bogu moją rodzinę, przyjaciół... znajduję nawet bardzo fajną modlitwę, którą postanawiam włączyć do mojego codziennego 'odmawiania'...

Ojcze, proszę Cię,
byś pobłogosławił mych przyjaciół.
Proszę Cię, abyś udzielił łaski ich duszom w tej właśnie chwili.

Gdzie jest ból, daj im swój pokój i miłosierdzie.
Gdzie jest zwątpienie, udziel na nowo ufności w Twoją moc działania przez nich.

Gdzie jest zmęczenie lub wyczerpanie,
proszę Cię, byś udzielił im zrozumienia, cierpliwości i siły,
gdy będą uczyli się poddawania się Twojemu prowadzeniu.

Gdzie jest duchowy zastój, proszę Cię, byś ich odnowił przez objawienie Twojej bliskości
i przez pociągnięcie ich ku większej zażyłości z Tobą.

Gdzie jest strach, objaw Twoją miłość i udziel im Twojej odwagi.
Gdzie jest grzech, który ich blokuje, ujawnij go i zerwij jego panowanie nad życiem mojego przyjaciela.

Udziel im także swojego błogosławieństwa,
aby nie doznali niedostatku,
daj im szersze spojrzenie i powołaj przywódców i przyjaciół,
aby ich wspierali i dodawali odwagi.

Daj każdemu z nich dar rozróżniania,
by rozpoznawali siły zła wokół nich,
a także objawiaj moc, którą mają w Tobie,
by je pokonywać.

Proszę Cię, byś uczynił to w imię Jezusa.

Wieczorem dzwonię do szpitalnego księdza kapelana i umawiam się z nim na jutrzejszą spowiedź, a zaraz potem do wszystkich tych, którzy dziś próbowali się do mnie dodzwonić...

Nocne rozmowy z panią Katarzyną o jedzeniu i wszystkich tych smakach natury, które chwilowo nie są w zasięgu naszych zdrowotnych możliwości ... Dochodzimy do wspólnego wniosku, że zjadłoby się zupkę ogórkową zabieloną kremówką 30%, albo puree ziemniaczane z zasmażaną cebulką... Hitem jednak, który wygrywa wszelki konkurs gadania o jedzeniu i nakręcania się jest... młoda kapustka zasmażana na masełku z koperkiem! Aaaaaa!!!..... dość już tych tortur ;)

Pod wpływem rozmowy z panią Katarzyną - zaczynam nabierać ochoty na... wątróbkę duszoną w jabłkach i przyrządzoną według przepisu mojej współlokatorki... mało tego! Nabieram nawet ochoty, aby po powrocie do  domu samej spróbować ją taką przyrządzić ;) a to już chyba oznaka najcięższego wygłodnienia ;))

To był dobry dzień :) Samopoczucie dopisało, humor też. Współlokatorka coraz bardziej mi się podoba, a czas sobie biegnie.... Drugi tydzień szpitalny - odhaczony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz