piątek, 9 maja 2014

Sanatorium

Dziś nie było mojego pana doktora, wiedziałam więc, że nie muszę się spieszyć ze wstawaniem i że dzień upłynie mi pod hasłem 'sanatorium'... Otworzyłam leniwie oko... za oknem szaruga...

Po kilkunastu minutach bezczynnego leżenia, weszła pani doktor U., która również zajmuje się pacjentami na przeszczepach. Powiedziała, że mnie zbada w zastępstwie mojego doktora. Badanie było krótkie, acz treściwe...

Po nim przyszedł czas na śniadanie. Znów tradycyjnie 4 niewielkie kromeczki chleba (mieszczące się na tej części dłoni, bez palców), mała kosteczka margaryny i 4 plastry wędliny... Klasyka każdej kolacji i każdego śniadania... I choć szynkę tę znam już od wielu dni, to dopiero dzisiaj odkryłam, że ów 'brudne paprochy', znajdujące się gdzieniegdzie na jej plastrach to nic innego, jak... pieprz kolorowy!

Przy dokładnym rozgryzieniu takiego paprocha - wędlina nabiera jeszcze większego aromatu i smaku! I pomyśleć, że przez ostatnich kilka dni, wydłubywałam te cząsteczki z wielkim oburzeniem, że jak to tak można, przynosić mi zanieczyszczone jedzenie? ;)

Po śniadaniu przyszedł czas na komputer i książkę - na przemian... Ale ani jedno, ani drugie nie szło mi jakoś dzisiaj... Od rana czułam jakieś takie beznadziejne przygnębienie, rozdrażnienie i niemoc... Słońce świeciło za jasno, deszcz dudnił za głośno, pielęgniarki chodziły jak osy...

Po południu trochę spałam, trochę ściemniałam... i tak dzień przeleciał...
Wieczorem, kiedy patrzyłam w sufit i odmawiałam kolejne zdrowaśki mojej nowenny, poczułam piękny, świeży zapach, intensywnie kwiatowy, jaśminowy, dobiegający jakby z klimatyzacji z sufitu...

W pierwszej chwili pomyślałam, że to niemożliwe, aby ładny zapach dobiegał z klimatyzacji... Stanęłam przy oknie i szybko zlokalizowałam krzak fioletowego bzu, rosnący w zacisznej alejce szpitalnego podwórka. To z pewnością on tak pachnie! Tak... to był niewątpliwie zapach bzu, tylko jak się tu przedostał, do tego cholernie sterylnego świata?

Jedno jest pewne: dał mi choć na trochę poczuć się jak wolny człowiek... Dał mi trochę radości i nadziei w tym całym zamknięciu... Kolejny dzień za mną, odhaczone... Dziś nawet modlitwa była taka strasznie trudna i w ciągu dnia, ciężko mi było się za nią zabrać...

Wieczorna rozmowa z mężem i kilka zdjęć dziewczynek na dobranoc, pomogły nieco przywrócić utracony sens w to wszystko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz