czwartek, 15 maja 2014

Już jutro...

Kiedy wreszcie zmusiłam się do zaśnięcia, a ostatni rzut na zegarek odnotowałam ok. godz. 2:15, budziłam się niespokojnie niemal co godzinę... Ostatecznie o 5:20 przyszła pielęgniarka, by pobrać mi krew...

Chwilę z nią porozmawiałam... "To idziesz do domu?" - zapytała... "Tak" - odpowiedziałam jej, choć nie do końca jeszcze przekonana, czy to jest prawda, czy wciąż tylko kiepski sen...

Bardzo chciałam dotrwać do różańca o 6:30, jednak mimowolnie 'odlatywałam' co jakiś czas... W rezultacie uczestniczyłam we mszy świętej o 7:00 transmitowanej z Bazyliki Św. Sebastiana w Rzymie, podczas której śpiewały jakieś polskie dzieci... Szczególnie wywarła na mnie wrażenie jedna pieśń, którą cieniutkie, dziewczęce soprany tak wdzięcznie intonowały: "Nie lękajcie się, Ja Jestem z wami...(...), Nie lękajcie się, Bóg jest miłością, nie lękajcie się, trwajcie mocni w wierze...". To były bardzo mocne, na tamtą chwilę, dla mnie słowa...

Dały siłę na cały dzień...  Swoją drogą, zastanawiałam się, co dziś on mi przyniesie... Od rana na oddziale było bardzo spokojnie, nawet nie przyszedł profesor z co czwartkową wizytą...

Po śniadaniu, czy nawet jeszcze w jego trakcie - weszła pielęgniarka i podłączyła mi kroplówkę z loskiem, Solu - Medrolem oraz na koniec litrowy płyn do przepłukania organizmu...

Za ścianą Marta szykowała się do pobrania szpiku...
No tak! Przecież Marta była ze mną od wtorku na oddziale ...a ja nie wspomniałam o tym ani słowem...

We wtorek, zaraz po założeniu wkłucia centralnego, wracając do swego sterylnego świata - spotkałam pod drzwiami oddziału Martę z rodziną, która czekała na to, aż oddziałowa przejrzy jej rzeczy i wpuści ją do śluzy... Zamieniłam z nimi raptem dwa zdania, gdyż już musiałam wracać na oddział...

Godzinę później w korytarzu usłyszałam p. Dorotę (oddziałową), która wprowadza Martę w przeszczepowy świat. Wyjrzałam przez swoją szybę, pomachałam i... jasnym się stało, że od dzisiaj zostałyśmy sąsiadkami :) Marta zamieszkała pod dwójką, a ja pod trójką...

Co chwilę przychodziły do mnie sms-y zza ściany z przeróżnymi pytaniami... Marta pytała niemal o wszystko: o ubrania, jedzenie, zwyczaje i zasady... A ostatni z sms-ów brzmiał: "Jak dobrze, że tu jesteś, przynajmniej wszystko mi powiesz co i jak, bo zwariować idzie! ;)"... Zrobiło mi się wtedy bardzo miło... Byłam komuś potrzebna... :)

Czwartkowy dzień upłynął mi na leżakowaniu z komputerem w ręku i modlitwie (na przemian)... Chciałam także uregulować wszystkie zaległe sprawy, aby niczego nie zostawiać 'na ostatnią chwilę'... Z samego rana obdzwoniłam kilka księgarni, bo potrzebowałam zdobyć jedną książkę na prezent, oraz przejrzałam niezliczone ilości aukcji internetowych w poszukiwaniu akwarium, gdyż nasza Hania coraz częściej zaczęła o tym mówić, iż marzy o własnej rybce...

Początkowo jakoś udawało nam się zbywać ten temat, jednak ostatnimi dniami przybrał on dość konkretną postać, kiedy to Hania zapytała wprost Dominika: "Tatusiu, a kiedy będę miała swoją rybkę?"...

Tak więc od kilku dni w naszym domu, jednym z gorętszych tematów jest właśnie wybór odpowiedniego sprzętu akwarystycznego... ;)

Po obiedzie ucięłam sobie godzinną drzemkę, gdyż organizm domagał się odespania tych bezsennych godzin w nocy i nad ranem... Pogoda za oknem nie nastrajała, cały czas wiał paskudny wiatr, który wykrzywiał wszystkie okoliczne drzewa... Na ławeczkach pustki i tylko budka z Matką Bożą trwała niezmiennie na wielkim dębie...

Obudziłam się z wielkim powerem i zaczęłam robić listy rzeczy do zrobienia po powrocie... Coraz bardziej oswajam się z myślą, że już jutro naprawdę pojadę do domu i przytulę moje kochane dziewczynki...

I kiedy tak siedziałam na łóżku i spisywałam wszystkie swoje pomysły na liście 'TO DO", przychodziły mi do głowy coraz bardziej absurdalne i zabawne zarazem argumenty na to, dlaczego akurat Pan Bóg przygotował dla mnie taką drogę, zamiast prostej, prowadzącej do przeszczepu 23 maja...

No więc dlatego, żeby:
1) Pozwolić mi spróbować pierwszych truskawek z działki, których nie miałabym szansy zjeść, gdybym była po przeszczepie...
2) Abym mogła spędzić Dzień Matki z moimi dziećmi - co będzie dla mnie najlepszym prezentem tego dnia!
3) Abym zobaczyła pierwsze kroczki stawiane przez Alę, co - jak sądzimy z Dominikiem - wydarzy się już na dniach...
4) Abym mogła się spotkać z tymi przyjaciółmi, których nie udało nam się odwiedzić zanim poszłam do szpitala;
5) Aby Basia zdążyła mi dostarczyć książkę, którą chciała mi przekazać do przeczytania w szpitalu ;)
6) Abym mogła odkuć się na tych wstrętnych pielęgniarkach i zagrać im teraz na nosie, chodząc do toalety bez maseczki i rękawiczek i otwierając w swojej sali okno - choćby na oścież! ;)
7) Żebym mogla podjąć drugą Nowennę Pompejańską, zaraz po tym, jak skończę odmawianie pierwszej, gdyż akurat tak to się wszystko poukłada w czasie, że będzie to możliwe do zrealizowania (w domu nigdy nie mam na tyle czasu, aby poświęcić go na tak intensywną modlitwę...)
8) Abym mogła zjeść tego Big Maca, którego nie dane mi było w drodze do szpitala, bowiem McDonald miał wtedy ofertę śniadaniową ;) i Big Mac był niedostępny!
9) Widocznie będę komuś w tym czasie bardziej potrzebna w domu, a nie w szpitalu
10) Widocznie ten dawca nie był dla mnie odpowiedni...

Mogłabym tak wymieniać bez końca... Powodów z pewnością jest wiele... Jak to zresztą powiedział mój mądry pan doktor na temat krakowskiego dawcy, który został zdyskwalifikowany: "A może to pani ratuje właśnie jemu życie, skłaniając go do zajęcia się swoim zdrowiem?"

To całkiem niezła myśl, a przynajmniej stawia sprawę w zupełnie innym świetle... Nie tylko jednostronnie, z mojego punktu widzenia...

Wieczorem dużo pisałam, aby wszystko nadrobić... Na sam koniec zostawiłam sobie dwa całe różańce do domówienia i tuż przed północą zabrałam się za nie... Nie czułam zmęczenia... W moich żyłach krążyła adrenalina, która wprowadzała moje myśli w nieustanny bieg...

O 0:10 pielęgniarka kazała mi zgasić światło...Na dzisiaj więc tyle mojego urzędowania... Idę spać, a kiedy się obudzę - będzie już piątek, a wraz z nim zacznie się kolejny rozdział w mojej opowieści, tym razem z serii "Home sweet Home" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz