środa, 16 lipca 2014

Popołudniowe naświetlania 2/6

Około godziny 15:15 podjechał wreszcie pan kierowca karetki. Weszłam pospiesznie do śluzy, a tam, oczom moim ukazał się ten oto widok:

butelki wyraźnie zapraszały mnie do powrotu na oddział ;) Ciekawa jestem który z chłopaków zamówił sobie taki zapas ;)

Ubrałam się w ubrania zewnętrzne i wyruszyłam do białych drzwi. Tam czekał na mnie sympatyczny kierowca karetki. Pan w mniej więcej moim wieku, a może nawet ciut młodszy...

Wsiedliśmy do ambulansu, a ponieważ moja koronka w radiu już się skończyła - teraz słuchałam radia RMF, z którego dość wyraźnie słychać było utwór "What a wonderful worl" samego mistrza Louisa Armstronga...

Wszystko się zgadzało, o czym śpiewał ciemnoskóry artysta... Zielone, soczyste drzewa przy rzece, błękitne niebo z kilkoma delikatnymi chmurkami, tęczowe kolory miejskiej aglomeracji, wypisane na twarzach przechodniów przeróżne emocje... Małe dzieci idące za rączkę ze swoimi rodzicami, niekiedy płaczące, innym razem roześmiane... Jaki ten świat jest piękny!

i moja kawiarnia Starbucks...

Gdy dojechaliśmy na miejsce - czekała już na mnie pani doktor. Przeszłyśmy do pomieszczenia z naświetlaniami... Ponownie weszłam do akwarium, w którym zaczęto mnie obkładać ryżowymi woreczkami. Gdy pierwszy raz pokazałam te zdjęcia znajomym - pomyśleli, że to przyjemne, puchowe poduszeczki - nic bardziej mylnego. Te pozorne woreczki zawierały w sobie ziarna o masie od pół kilo do dwóch, a ja byłam nimi cała przysypana i wszystko odciskało mi się na skórze, a kończyny cierpły...

 Akwarium szczelnie wypełnione dookoła ryżowymi woreczkami

Precyzyjna układanka trwała jakieś pół godziny, zaś sama sesja naświetlania 18 minut...

Po tym czasie - zmiana pozycji. Teraz miałam leżeć z ugiętymi nogami i rękoma uniesionymi nad głową (po prawej stronie widać wciśnięty w pleksę akwarium mój lewy łokieć) i kolejne 18 minut...

Nie powiem, by było to super wygodne... Kiedy naświetlania dobiegły końca - sponiewierane ręce musiałam kolejno odrywać od podłoża za pomocą swoich... rąk, odczekawszy trochę, aż mrowienie choć trochę ustanie...

Podczas tej popołudniowej sesji długo leżałam sama, gdyż w przeciwieństwie do porannej radioterapii - tutaj były tylko dwie zmiany pozycji i znacznie dłuższy czas działania lampy...

 maszyna główna - tutaj odbywa się całe naświetlanie (okrągła głowica odpowiedzialna za promieniowanie)

 Akwarium z pleksy na jeżdżącym i podnoszonym stole

 Centrum dowodzenia, za pulpit którego chowali się pani doktor Jola oraz fizycy Tomek i Piotrek (a po południu Tomek i Asia)

Już po wszystkim. Zielone światło (musicie mi uwierzyć na słowo ;)) nad drzwiami do sali ze sprzętem  - daje znak, że wejście do pomieszczenia jest już bezpieczne!

Odczekałam pół godziny i podjechała po mnie powrotna karetka. Trochę się przeliczyłam z czasem i zamiast godziny, zeszły mi tutaj dwie. A wszystko przez te układanie ryżu... ale jak resztą wspomniałam mojej pani doktor - lepiej leżeć pod ryżem, niż klęczeć na grochu ;))

Kierowca był troszkę podenerwowany, jednak nie na mnie, ale na ogólnie powstałe opóźnienie, z którym teraz musiał sobie jakoś poradzić. Zaproponował, że włączy syrenę i że przejedziemy przez miasto na sygnale! Przyklasnęłam w dłonie: "Suuuper!" Miły pan uśmiechnął się tylko i uprzedził, że będzie głośno, ale zapewnił, że przejedziemy przez miasto w kilka minut.

Tak też się stało. Po chwili jechałam na sygnale i przez małe okienko znajdujące się na środku części dla pacjentów obserwowałam ustępujące samochody, autobusy, rowerzystów, a nawet pieszych. Chyba powinnam być podekscytowana, ale zamiast tego byłam tym wszystkim tak bardzo wzruszona... Łzy spływały mi wolno kącikami oczu... Ogromne wzruszenie na reakcje tych wszystkich uczestników ruchu zrobiło na mnie takie wrażenie...

Ale już największym przeżyciem, jakie w tamtym momencie doświadczyłam wiązało się z parą starszych ludzi chcących przejść na drugą stronę jezdni. Już mieli wchodzić na ulicę, kiedy dziadek zauważył w oddali pędzącą karetkę... Powstrzymał swoją żonę, poruszającą się o lasce i oboje cofnęli się z powrotem na chodnik... To było naprawdę bardzo mocne przeżycie... Taki niesamowity respekt wobec służby zdrowia i ratowanego życia...

Po przyjeździe pod szpital na ul. Pasteura nie mogłam się powstrzymać, aby nie skomplementować młodego pracownika karetki: "Chcę panu powiedzieć, że jest pan świetnym kierowcą! Poczułam się jak w prawdziwym filmie akcji!" Ale pan oblał się tylko rumieńcem i... życzył mi miłego dnia :)) Ja zaś rzuciłam mu przez ramię, na odchodne: "A ja życzę sobie jutro również jechać z panem" :)

Skoro dojechaliśmy tu w kilka minut, a dochodziła godzina 18:30 i zmiana pielęgniarek się szykowała - postanowiłam jeszcze odwiedzić Beatkę na oddziale A, która była na dziennym pobycie, jako pacjentka dochodząca dziś oraz jutro. Ponieważ pospadały jej wyniki - przyjechała przyjąć imunoglobiny i tak sobie leżała podpięta pod kroplówkę, kiedy nacisnęłam klamkę sali nr 18 i przywitałam się słowami; "Cześć Beatko!"

Zrobiła wielkie i zdziwione oczy... Rano wymieniłyśmy zaledwie dwa sms-y, z których dowiedziałam się właśnie numeru sali, pod którą leży moja koleżanka po przeszczepie, oraz do kiedy będę mogła ją tu zastać. Porozmawiałyśmy jakieś pół godziny. Beatka wyglądała kwitnąco i tak też się czuła! Miała w sobie mnóstwo energii i wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego... Taką ja lubię! :)

Kiedy nasza wizyta - z przyczyn rozsądkowych ;) - powoli dobiegała końca - umówiłam się, że jeszcze wpadnę do niej jutro, choćby nawet na krótką chwilkę, bo może już tym razem nie będę miała tego szczęścia jechania z prędkością światła ;))

Wróciłam pod oddział i grzecznie zadzwoniłam do dyżurki, gdyż białe drzwi były zamknięte. Odebrała pani Zuzanna, jeszcze ze starej zmiany. "Dzień dobry, mówi Dorota Król. Wróciłam właśnie z naświetlań i... bardzo chciałabym wejść z powrotem na oddział" W słuchawce po drugiej stronie usłyszałam życzliwy uśmiech, a zaraz potem klucz w drzwiach się przekręcił:) Jak się okazało nikt tu mnie szczególnie nie wyczekiwał, nikt nie martwił się o mnie, ani też nie dopytywał, dlaczego wszystko trwało tak długo... Zmiana pielęgniarek... i ja - w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie!

Przebrałam się w ubrania szpitalne i położyłam na łóżku... Wciąż czułam buzującą we mnie adrenalinę, którą musiałam szybko zapić coca-colą, ponieważ potworny upał na dworze dał mi się mocno we znaki i zwykła woda mineralna nie miała takiej mocy...

Tego wieczoru spotkało mnie tyle wspaniałych zdarzeń... Około 19 przyszli jeszcze Karcia z Maćkiem i dostarczyli mi zakupy spożywcze oraz dwie zamówione w Empiku książki... Troszkę się nagimnastykowali, aby je zdobyć, za co jestem Im szalenie wdzięczna, ale jednocześnie sprawili mi taka radość, że wzruszenie mieszało się teraz z wielką ekscytacją, kiedy wreszcie do nich zajrzę...

 Choć oczy same mi się zamykały, to treści zawarte w książkach tak bardzo kusiły, choćby do przeczytania jednego rozdziału... No i oczywiście na jednym się nie skończyło ;)

Byłam tak wyczerpana, bo po godzinie błogiego leżenia czułam, jak dopiero teraz wszystko ze mnie zaczęło 'schodzić'... Głowa zaczynała ćmić, a skóra zaczerwieniać się jak po nieudanym solarium... Wszystko teraz było takie spowolnione i przytłumione... Takie właśnie mogą być te radioterapiowe skutki... Ale ja byłam zupełnie tym wszystkim upojona! Gadałam jak katarynka, zachwycałam się zdjęciami przysyłanymi mi z poznańskiego zoo, przeżywałam na przemian pierwsze chwile dziewczynek z żyrafami i... szalone momenty w karetce ;)

Późnym wieczorem leżałam już tylko nie włączając komputera, a słuchając jedynie różańca i Apelu Jasnogórskigo. Pierwszy dzień naświetlań za mną... Pierwszy wieczór po naświetlaniach - niezbyt fajny... Ale te wszystkie emocje, te wszystkie przygody, które nagromadziłam zaledwie jednego dnia, sprawiały, że obraz dotychczasowego sanatorium - zatarł się w jednej chwili, a ja... z dumą poczułam się jak prawdziwy kolekcjoner mocnych wrażeń ;))

1 komentarz:

  1. Rezerwuje książkę jak już ją skończysz czytać ;) Julka będzie zadowolona jak mama się trochę podciagnie w wychowaniu :) zaglądam tu jednym okiem bo drugie się leczy . Buziaki z ranczo Lubrza

    OdpowiedzUsuń