Pielęgniarki nie pomagały mi w tym, aby się uporać z całą zaistniałą sytuacją... Mówiły tylko: "Pani to ma jakiegoś wyjątkowego pecha, no, żeby drugi raz...". Na co odpowiadałam: "No mam nadzieję, że tym razem chodzi tylko o małe przesunięcie czasowe!" - jednak sama tak do końca nie wierzyłam w swoje słowa... Popadałam w powolną rozpacz, aż z pomocą przyszła mi modlitwa...
Wszystko zaczęło się od pewnego teledysku, który podesłał mi mąż - jak się okazało - zrobił to, zanim jeszcze znaliśmy najnowsze wieści dotyczące mojego dawcy... Słowa są bardzo wymowne: "When Jesus say, "Yes," nobody can say, "No"... Dodatkowym atutem tej piosenki jest fakt, iż jedna z wykonawczyń należy do moich faworytek, to Beyoncé,... Słuchałam więc w kółko słów tego pokrzepiającego hymnu i zaczynałam wierzyć w to, że Jezus mi przecież powiedział głośne i wyraźne TAK!
Potem posypały się cudowne maile i sms-y. Pisaliście w nich, jak bardzo jesteście ze mną w tych trudnych chwilach, jak bardzo łączycie się na modlitewnie i jak wrzucacie "dwójkę" i szturmujecie niebo z jeszcze większą siłą...
Jeszcze nie zdążyłam odpisać wszystkim, ale zrobię to na pewno, bo każdy piszący do mnie Człowiek jest dla mnie bardzo ważny, dlatego proszę o kilka dni cierpliwości, a z pewnością uporam się ze wszystkimi odpowiedziami. Maili przychodzi naprawdę sporo, aż sama się nie spodziewałam, że to tak się rozwinie lawinowo...
Od tego czasu postanowiłam się nieustannie modlić, aby po pierwsze dać ukojenie skołatanym nerwom, a po drugie znaleźć jakieś zaciszne miejsce i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy... Różaniec o 12:30 ofiarowałam cały w intencji pomyślnych wyników dawcy, potem była koronka o 15:00... W międzyczasie wynajdowałam różne modlitwy np. do Św. Józefa, lub po prostu 'faszerowałam się' i nakręcałam pozytywnie muzycznie...
Postanowiłam zrobić coś jeszcze. Przyznam, że dawno już tego nie praktykowałam, ale nałożyłam na siebie dodatkowo post od niejedzenia ciasteczek i krakersów, które zawsze chętnie przegryzałam między obiadem a kolacją... Od dzisiaj tylko szpitalne jedzenie - bez słodkich przyjemności...
W końcu pod wieczór odkryłam, że cała jestem modlitwą... Wszystko we mnie chwali Pana i wreszcie poczułam tak upragniony spokój serca. Poczułam się jak ufne dziecko, które wierzy tylko w happy endy! Przyjęłam taka postawę nie dlatego, że jestem aż tak naiwna, ale z dwóch powodów:
1. Pokładam całą moją ufność w Panu i zanurzam się w Nim bez reszty
2. Kiedy będę myślała o tym wszystkim negatywnie - moje samopoczucie również będzie takie... Strachliwe, podejrzliwe, bojaźliwe... To do niczego dobrego nie doprowadzi... Jeśli obiorę postawę pełną nadziei i wiary w to, że wszystko wyjaśni się i przeszczep się odbędzie - przez tych kilka dni, kiedy będę czekała na wyniki - będę się lepiej czuła, będę miała dobry nastrój i uśmiech na twarzy...
Bez względu na to, jakie usłyszę słowa pana doktora - będzie to wola Ojca, którą pokornie przyjmę, bo wiem, że On mnie prowadzi najlepszymi swoimi ścieżkami... Dzisiaj przyszedł do mnie p. doktor dopiero o 11... Powiedział, że wciąż czekamy...
Będę nieugięta w moich modlitwach, poście i może jeszcze nawet jakiejś jałmużnie - tylko muszę się zastanowić gdzie i komu przekazać środki ;) Nie dam się zastraszyć złemu, dzisiejszy dzień rozpoczęłam od mszy świętej o 7:00, godzinki wprawdzie przespałam ;) ale potem podczas śniadania wsłuchiwałam się w przepiękną pieśń do Ducha Świętego wykonania rodzinnego zespołu Filipskich - możecie ich jeszcze nie znać, bo w internecie jeszcze nie ma ich nagrań... Ja sobie nagrałam z radia i mam ten utwór w komórce... :)
Jest jeszcze jedna miła rzecz, o której chciałabym Wam powiedzieć... Otóż wczoraj wieczorem chcąc coś sprawdzić na blogu - udało mi się "złapać licznik" - pokazujący liczbę wyświetleń ALL around...
Poklikałam kilka razy "odśwież" i oto, co po chwili wskoczyło...
Chciałabym w tym miejscu serdecznie Wam podziękować za taką liczbę odwiedzin i za to, że czuję tą niesamowitą obecność w modlitwie i świętych obcowaniu... Bez niej nie miałabym siły na to wszystko, a już na pewno nie miałabym ochoty na śpiewanie w takiej sytuacji. Prawda jest jednak taka, że robię to non-stop, radując się i chwaląc Boga Najwyższego za liczne dary, którymi nas obdarza...
Ostatnio przypadkiem trafiłam w radiu na audycję dla dzieci, podczas której była mowa o dzieciach afrykańskich. Prowadząca rozmawiała z maluchami w studio i po jakimś czasie dzieciaczki same doszły do wniosku, że one to jednak są szczęściarzami...
No bo znajdują się w tym nielicznym odsetku ludzi na świcie, które mają dach nad głową, mają kochających rodziców, mają co jeść i gdzie spać, mogą chodzić do szkoły, do kościoła, a ich rodzice najprawdopodobniej mają chociaż minimum pieniędzy na koncie, aby przeżyć do końca miesiąca... Ponoć taki luksus należy do 8% ludzi całego świata...
To mi również otworzyło bardzo szeroko oczy... Ja również podpisuję się pod tym, że należę do wieeelkich szczęściarzy tego świata!
Upssss obawiam się że dość często przyczyniam się do tego licznika ;) nie potrafię zasnąć bez zaglądnięcia tutaj choć na troszkę, rano też mnie korci ... czytam bloga chłone każde słowo niecierpliwie czekam na kolejne wpisy. Twoje życie stało się moim. Śmieje się i płacze razem z tobą, przeżywam to bardzo i twoja wiara buduje moją. Pachuł :)
OdpowiedzUsuńKochana Dorotko, trochę zmartwiło mnie to co przeczytałam ale ja tam jestem dobrej myśli ;o)
OdpowiedzUsuńMała garsteczka informacji od nas. W czwartek odebraliśmy Wiktorka wyniki i Pani pielęgniarka powiedziała że nie są za dobre, załamałam się ale nie ma co głowa do góry, chyba ten 3 lipca dla nikogo nie był łaskawy ani dla Ciebie ani dla Twojego zięciulka, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Wczoraj dowiedziałam się że moja koleżanka zmieniła chłopaka "i to chyba my byliśmy przyczyną troszeczkę" otworzyliśmy jej oczy razem z moim Andrzejkiem.Dziewczyna jest szczęśliwa, dziękowała i powiedziała że jej przyszły teść to anestezjolog i gdybyśmy coś potrzebowali... poprosiliśmy żeby spojrzała na wyniki czy Wiktorek może być operowany czy on by się podjął, za pół godzinki odpowiedz, że on nie widzi przeciwwskazań. Pomyślałam: Chwała Panu!!! Dorotko modlimy się za Ciebie i dawcę oraz za Twoje dobre samopoczucie :o) Buziaki
Ps. Borówki już dojrzewają dla Ciebie zamrozimy a w następnym roku sama dla Waszej rodzinki nazbierasz. W planach mamy jeszcze dosadzić więc i jeden krzaczek będzie Wasz. Ściskamy mocno, Kochamy Cię DOMAGAŁKI