piątek, 22 sierpnia 2014

Niebo na ziemi

Wszystkie przygotowane przez Boga dary już na mnie czekają... W domu, kiedy tam pojadę, przywitam się z nimi, zostanę tam i z nimi zamieszkam, już na zawsze. Tak właśnie będzie, tak właśnie się dzieje i to już teraz właśnie trwa!

Wtorek, środa i czwartek upłynęły mi na oczekiwaniu... Co dzień przychodziła pani doktor z uśmiechem i zapeweniała mnie o przygotowywanym wypisie na dzisiaj. Wszystko to odbywało się w takiej miłej atmosferze wyczekiwania na ten ważny dzień. W czwartek podczas wizyty pani doktor odczytała moje wyniki. Hemoglobina 11,3 leukocyty 13 000, płytki krwi 120. Niejeden zdrowy mógłby mi pozazdrościć.

Oczywiście w tym miejscu muszę zaznaczyć, że poziom leukocytów jest sztucznie podbity przyjmowanymi do ostatnich chwil sterydami obniżającymi efekt grafta skórnego i nie odzwierciedla w żaden sposób mojego zabezpieczenia immunologicznego, które sobą reprezentuję ;) Moja odporność bowiem jest na poziomie noworodka, o! przepraszam... niemowlęcia, który ukończył pierwszy miesiąc swojego życia ;)

Wczoraj także zostały mi podane trzy buteleczki białka, które wcześniej już dostałam, w 14-stej i 16-stej dobie po przeszczepie. Oczywiście reakcja organizmu była obojętna. Białka te mają za zadanie dodatkowo wzmocnić mnie i zabezpieczyć przed infekcjami, kiedy wyjdę na wolność.

No i wspomnienie pierwszego prysznica, pod który poszłam we wtorek wieczorem... Niesamowite :) Od tamtego czasu biorę go rano i wieczorem, korzystam w pełni z toalety, spaceruję po korytarzu pozdrawiając wszystkie pielęgniarki dookoła :) A te tylko śmieją się, że oczopląsu dostają, jak im tak łażę w te i wewte przed biurkiem, kiedy one pracują ;))

A ja łażę w te i wewte i na początku z moją koordynacją naprawdę było sporo kłopotu! Choć nigdy w życiu nie byłam pijana, to czułam się tak właśnie - nie mogąc iść po prostej nawet krótkiego odcinka. To było bardzo zabawne. Musiałam znowu dojść do wprawy... Ale nie dawałam za wygraną... Chodziłam tak i chodziłam i cieszyłam się, że wreszcie chodzę, choć korytarz wcale nie był taki długi, jak wcześniej go sobie wyobrażałam ;)

Wszystko, co tu przeżyłam przez tych 10 tygodni od dzisiaj pozostanie w strefie czasu przeszłego. Wszystkie obrazy w mojej głowie, które wyryły się jak matryca, jak schemat postępowania, każdy szczegół dnia idzie od teraz w niepamięć.

Obrazy... wspomnienia... migawki... te codzienne flesze, które mimo wszystko pozostaną na jakiś czas w głowie...

 obiadów w tych charakterystycznych pojemniczkach... 

 ...czasem nawet nienajgorszych ! oto dwa, coponiedziałkowe krokiety...

 ...z których zawsze zostawało coś takiego nieokreślonego ze środka ;)

 niezliczona ilość leków przygotowywanych na tym blacie dla każdego pacjenta...



 Coczwartkowy widok równiutko przygotowanego zestawu wizytowego ze spotkaniem z profesorem włącznie ;)


 centrum dowodzenia łóżkiem...

 rękawiczki jednorazowe do wyjść zewnętrznych, na półeczce z mini okienkiem...

 łóżko...

 moja podręczna szafka...

 przycisk wezwania nagłej pomocy dyndający tuż nad głową ;)

 mój stały widok na wszystkie różańce, modlitwy, koronki, kontemplacje...

 widok stołu...

 ...z zapasem sztućców i kubków...

 szafa...

...i ulubiony rotorek :)

Wszystkie spotkane tu osoby, począwszy od lekarzy - dwoje wspaniałych, czyli mój doktor prowadzący, dr D. oraz zastępująca go dr. U, z którą dzisiaj omawiałam wypis i która udzielała mi cennych wskazówek co do prowadzenia się na wolności, rygorystycznego harmonogramu przyjmowanych leków, żywienia i wszystkiego innego... Poprzez pielęgniarki, panie salowe i innych pacjentów...

I tak sobie myślę, że może chcielibyście wiedzieć, jak potoczyły się ich losy, wszystkich tych poznanych przeze mnie ludzi, pacjentów, mam dzieci, córek i synów, babć i ich mężów, którzy trafili pod wrocławski dach szpitala tak samo, jak niegdyś ja...

Beatka
Mama dwóch chłopców, dokładnie w wieku Hani i Ali z Legnicy, u której wykryto białaczkę w 6 miesiącu ciąży. Jej synek urodził się poprzez natychmiastową cesarkę jako 1-kg wcześniak. Przeżył, a teraz, 1 lipca świętował razem z mamą w domu swój roczek. W tej chwili praktycznie nie ma oznak wcześniactwa, prawidłowo rozwija się, jest uśmiechnięty i bardzo ciężki - jak żali się jego szczęśliwa mama ;) Beatka miała przeszczep 8 lutego, wyszła ze szpitala na początku marca. Od tego czasu czuła się różnie, osłabiona pod wpływem leków, dwa razy trafiła nawet do szpitala na odział w celu obserwacji. Wyniki jej się wciąż normują, ale wiedzie normalne życie. Jeździ samochodem, odwiedza znajomych, robi zakupy. Jest mamą, choć jej dzieci wciąż razem nie mieszkają. Powoli jej rodzina się scala, choć mieszkają na dwa domy - u jej mamy i u nich, to dość skomplikowana sytuacja, ale starają się wrócić do normalności. Dzwonimy do siebie średnio raz na 2 tygodnie, lub raz w miesiącu. Beatka opowiada mi o swojej codzienności, o maluchach, a ja słucham tego wszystkiego jeszcze z pewną dozą egzotyki... ;)

Ewa
25-letnia instruktorka fitness z Ostrowa Wielkopolskiego. Na miesiąc przed planowanym ślubem wykryto u niej ostrą białaczkę limfoblastyczną. Zamiast wskoczyć w piękną suknię, musiała położyć się na oddział. Rodzina przeżyła szok, byli bardzo załamani, zamknęli się w posępnym świecie, przekopując internet w poszukiwaniu wszystkiego, co mogłoby im pomóc... Z Ewą leżałam na jednej sali w okresie luty - marzec i tam Ewa zaraziła się ode mnie robieniem kartek. Szczerze i gorąco ją do tego zachęcałam, aż w końcu Ewa usamodzielniła się, wyposażyła, a nowa pasja pochłonęła ją bez reszty i za moją namową i wielkim wsparciem - założyła nawet swojego kartkowego bloga! ... Po zakończeniu leczenia podstawowego długo dla Ewy nie mogli znaleźć dawcy. A kiedy wreszcie taki się pojawił (i to w dodatku niezgodny w 100%) zmarł w wyniku nieszczęśliwego wypadku. W końcu pojawił się kolejny dawca, również nie do końca zgodny. Ewa zdecydowała się na poddanie przeszczepowi w ośrodku w Katowicach. 12 lipca wyszła za mąż. Miała krótką fryzurkę ze swoich naturalnych, odrośniętych po pierwszych chemiach włosów. Wyglądała pięknie i wyglądała na bardzo szczęśliwą :) 15 sierpnia w Katowicach odbył się jej przeszczep. Dzisiaj mija jej 7 doba po przeszczepie. Mam z nią kontakt sms-owy, wspieramy się i wymieniamy odczuciami poprzeszczepowymi na gorąco.

Marta
Z nią czuję się związana najbliżej i najbliższa jest moim ideom i pozytywnemu patrzeniu na świat. Poznałyśmy się w listopadzie, kiedy trafiła na oddział A szpitala we Wrocławiu. Marta ma 21 lat i pochodzi z Głogowa. Do wspólnej sali trafiłyśmy dopiero w marcu, dogadzając sobie zapiekanymi tostami i popcornem z mikrofalówki. Marta dłubała nad puzzlami, a ja nad kartkami. To od niej zjadłam najpyszniejszego schabowego bez panierki w życiu i od niej zarażałam się wielkim entuzjazmem na szpitalny rosół ;) Marta miała przeszczep 6 czerwca, wyszła do domu 24 lipca, minąwszy się ze mną już na oddziale przeszczepowym. Od września wraca do szkoły do Zielonej Góry, gdzie będzie kontynuowała nieprzerwaną chorobą naukę jako protetyk. Z Martą codziennie wymieniamy kilka sms-ów. Marudzimy na życie i śmiejemy się z tego :) Jest moim źródłem wiedzy na temat codziennego życia chwilę po przeszczepie. Wczoraj podczas wizyty kontrolnej pani doktor pozwoliła jej zjeść pomidora! :) Dzieliłam tę radość z nią przez 7 kolejnych sms-ów :)

Mateusz
Dzisiaj obchodzi swoje 21-sze urodziny. Poznaliśmy się, kiedy trafił do Wrocławia z prawie utopionym sercem w płynie, który zgromadził się w osierdziu. A potem zdiagnozowali mu białaczkę. Pochodzi z Tarnowskich Gór i jest najstarszym ze swojego rodzeństwa. Ma o rok młodszego brata i 12-letnią siostrę. Długo szukali dla niego dawcy, jednak po zakończeniu leczenia podstawowego, kiedy pojawił się u niego nawrót choroby - przeszczep musiał odbyć się natychmiastowo, choćby komórki pozyskane od jego brata były zgodne tylko w 50%. Mateusz był przeszczepiony dzień przede mną. Jednak ze względu na inny charakter zabiegu i tę niezgodność - jego organizm wolniej dochodzi do siebie, wyniki leniwiej odbudowywują się, a on sam czuje się osłabiony i wcale nie chce mu się spacerować po korytarzu, choć jego sala została otwarta na kilka dni przed moją. Machamy do siebie przez szybki sal i pozdrawiamy się, choć widać, jak z żalem patrzy, kiedy pierwsza pakuję się do domu...

pani Ewa, chomiczka
Moja pierwsza tak kochana, 65-letnia współlokatorka z sali 17 z oddziału A. Jest po autoprzeszczepie w lutym, kiedy w październiku wykryto u niej szpiczaka. Czuje się nienajgorzej, wraz ze swoim kochanym mężem uprawiają przydomowy ogródek w niewielkiej miejscowości Syców, 60 km od Wrocławia. Pani Ewa jest szczęśliwa. Choć życie teraz mija jej wolniej niż kiedyś, to cieszy się nim i docenia jak nigdy wcześniej. Dzwonimy do siebie średnio raz w miesiącu, pozdrawiamy, wymieniamy serdeczności. A ona zawsze wspomina mój optymizm, a ja zawsze wspominam, że jest moją trzecią mamą :)

Kasia
Dziewczyna, której szpik przyjechał z Brazylii. Przeszczep miała 30 listopada, jest więc najstarszą z nas, koleżanek, będących w gronie tych, co już prawie wszystko jedzą, wszędzie chodzą i wszystko robią ;) Kasia ma 20 lat i również mieszka w Sycowie, a od października rozpoczyna studia we Wrocławiu na Uniwersytecie Przyrodniczym. Latem zajadała się arbuzami, chodziła z koleżankami po centrach handlowych i nie nudziła się, bo czuje się już bardzo dobrze. Przed nią pierwsze szczepienia. Wymieniamy ze sobą co jakiś czas sms-y, wspieramy się dobrym słowem. Kasia kibicuje mi w dążeniu do normalności, ja jej w byciu dobrą studentką! :) Założyła nawet swojego bloga, aby móc przybliżyć wszystkim białaczkowym, zagubionym osobom ideę przeszczepu i z nim nieco oswoić.

pani Ania
Moja 63-letnia współsłuchaczka Radia Maryja. Poznana na ostatnim pobycie, raptem na kilka dni przed moim wyjściem na Wielkanoc do domu. Choroba pani Ani prowadzi ją takim trybem, że raz na jakiś czas zgłasza się do szpitala na oddział, kładzie na kilka dni (do tygonia) i w tym czasie podawane są jej określone leki. Gdy przyjmie cały cykl - wraca do domu i tak do wypełnienia jakiegoś kolejnego schematu. Pani Ania śpiewa w chórze, co sprawia jej wiele radości. Koncertują z tym chórem po okolicach bliższych i dalszych, a ona z zapałem zdaje mi sprawozdania ze swoich koncertów, średnio raz w miesiącu podczas przemiłej, telefonicznej pogawędki :)

To już wszystkie bliskie mi, wrocławskie osoby.
Każda z nich jest zapisana głęboko w moim sercu, a jej intencja co dzień powtarzana w niezliczonych, przewijanych koralikach różańca... I każdy z nich jest już dzisiaj dla mnie zwycięzcą. Najwaleczniejszym z wojowników, który wygrał, albo właśnie wygrywa, wspinając się na własne szczyty każdego dnia swojej ciężkiej pracy...

Jest jednak jeszcze ktoś. To Ela.
Osoba dla mnie absolutnie wyjątkowa, choć nie-wrocławska. Poznałyśmy się bowiem jako pierwsze w Zielonej Górze, na oddziale hematologii i od tamtej pory nieustannie nasze historie połączyły się i przenikają każdego dnia, codziennie, po kilka razy dziennie ;)... Ela od października borykała się chyba ze wszystkimi możliwymi dolegliwościami, przeciwnościami losu i kłopotami, jakie tylko mogły stanąć jej na drodze. Wielokrotnie lądowała w różnych szpitalach, poddawana niezliczonym setkom badań, zabiegów, nieudanych pobrań krwi, bezsensownych wycieczek do Poznania, złudnych nadziei na przyjęcie jej tam na leczenie. Aż wreszcie pojawiło się światełko w tunelu. W poniedziałek tego tygodnia uzyskała skierowanie do szpitala we Wrocławiu! Wielki przełom, ogromna nadzieja na zaopiekowanie się nią wreszcie, jak należy... Termin stawienia się do szpitala przypadł na dzisiaj... Wszystko już było ustalone - jedzie z Dominikiem, on pomaga jej się przebić przez wszystkie formalności wrocławskiego ruchu chorych, a kiedy wszystko będzie już gotowe - odbiera mnie z wypisem i wtedy następuje długo oczekiwana chwila spotkania z Elą :)

Tak było zaplanowane. Do wczoraj, kiedy to okazało się, że Ela została pozbawiona ubezpieczenia i odebrana jej została renta. Została bez środków do życia i bez ubezpieczenia, które musi jak najszybciej przywrócić, aby móc zostać przyjęta do jakiegokolwiek szpitala. Teraz Ela walczy. To jest dla niej ważny czas. Wrocław obiecał poczekać. Oby w przyszłym tygodniu sprawa ostatecznie się sfinalizowała, oby Ela trafiła na bezpieczne łóżko wrocławskiej kliniki i oby koszmar jej tułaczki wreszcie się zakończył. Jestem z Elą całym sercem, modlitwą i dobrymi myślami i głęboko wierzę w to, że Dobry Bóg ma wszystko w górze dobrze poukładane i zaplanowane właśnie dla niej, tego akurat jestem pewna. Pozostaję spokojna o nią, choć tak wiele emocji kłębi się i uczucia niesprawiedliwości targają człowiekiem...

Do domu wracać czas... Dominik czeka już po drugiej stronie białych drzwi. Przywiózł mi moją ulubioną torebkę, a w niej tusz do rzęs i włosy :) Zamieniam się w człowieka. Zamieniam się w mamę naszych dzieci... Uśmiecham się do samochodowego lusterka, a spod niego zerka całkiem fajna babeczka. To Dorotka :) Witaj!

Teraz kierujemy się w stronę centrum Wrocławia, aby spotkać się z Karcią i Maćkiem, naszymi przyjaciółmi doli i niedoli, którzy opiekowali się mną przez ten cały czas, kiedy byłam zamknięta na oddziale przeszczepowym i jeszcze dużo wcześniej. Którzy prali moje ubrania, zaopatrywali w podstawowe produkty spożywcze i te bardziej wyszukane też ;) Którzy byli na każdego mojego sms-a, otaczali modlitwą, opieką i jeszcze wciągali w to swoich rodziców, którzy włócząc się z pielgrzymką po Betlejem zamówili specjalną mszę świętą, która stała się iście Wielkanocnym cudem... Jedziemy im podziękować i się z nimi pożegnać.  Na szczęście pracują na jednej ulicy, tak więc choć na chwilkę będziemy mogli się z nimi zobaczyć, by uścisnąć ich dłonie :)

I teraz już tylko kierunek Zielona Góra... :) W tym miejscu kończy się opowieść ALL around. Wszystko wokół białaczki... Ale zaraz, przecież nikt już nie jest chory, ALL nie występuje, nie stwierdzono. Pozbyto się raz na zawsze. Przeszczepiono, odpokutowano, wykupiono winy, wyleżano swoje, wycierpiano...

Mimo szczerych chęci nie zapomnimy tak szybko. Tego się nie da tak po prostu wymazać z pamięci. Zrobić reset i po sprawie. Będziemy wracać pamięcią, bo to nieuniknione... Ale to będą tylko wspomnienia, przeszłość, sprawy za nami. Pewnie czasem będę tu wpadać, relacjonować przebieg wizyt kontrolnych (najbliższa zaplanowana na 10 września), informować o doborze nowych leków, zmniejszaniu dawek dotychczasowych, tym, co mogę już zjeść, a na co wciąż jeszcze muszę zaczekać...

Ale będą to wpisy zupełnie innego charakteru :) Mojego charakteru, który niewątpliwie uszlachetnił się i wzmocnił. Czy stałam się przez to silniejsza? Czy mądrzejsza? Na pewno zmieniłam się wewnętrznie i ubogaciłam. To zdecydowanie za mało powiedziane... I choć może nieskromnie to zabrzmi, to jednak pozwolę się posłużyć słowami Św. Pawła, który tak określa nową jakość swojego wcielenia: "Tymczasem ja dla Prawa umarłem przez Prawo, aby żyć dla Boga: razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. Nie mogę odrzucić łaski danej przez Boga." [2,Gal 19-21]

Na koniec chcę bardzo gorąco podziękować Wam, wszystkim! Modlącym się za mnie, za moją Rodzinę, wspierającym nas wszelako. Dziękuję Rodzinie, Przyjaciołom, znajomym bliższym i dalszym, nowo poznanym ludziom, których krąg poszerzał się i wciąż to robi... Którzy co dzień pytają o mnie, martwią się wynikami, kibicują w zmaganiach, którzy są. Dobrze, że jesteście! Może to niewiarygodnie zabrzmi, ale ja co dzień modliłam się za każdego z Was :) Byliście i będziecie w moim codziennym pakiecie modlitewnym. Absolutnym basicu dnia :) Odtąd już na zawsze...

Nic tak bardzo nie cieszy, jak świadomość, że ma się tylu Przyjaciół i wspaniałych ludzi wokół, którzy w trudnych chwilach łączą się na modlitwie, nie pozwalając o sobie zapomnieć :) Choćbym chciała wymienić Was wszystkich z imienia - jest to po prostu niemożliwe, bo wielu z Was nawet nie znam... Ale jesteście mi wszyscy bliscy, na zawsze wpisani w moje życie :)

Jadę do domu, wiecie? :))))

5 komentarzy:

  1. Szczęśliwej drogi i niech zdrowie Cię nie opuszcza. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. :))))))))))))))))))
    Cieszę się razem z Tobą :) I dziękuję za Twoje świadectwo!
    Będę zaglądać do Ciebie, ale już tylko na Kartisticzki lub Pracowite Paluszki ;)
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dorotko Kochana! Jak ja się cieszę razem z Tobą! Wracaj do domu, do męża, do dzieci, do siebie:* Buziaki od nas przeogromne - well done you!:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  4. No cudownie :) na reszcie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszyscy cieszą się razem z Tobą - teraz będziesz mogła spacerować do woli :):)

    OdpowiedzUsuń