poniedziałek, 16 czerwca 2014

No to się zaczęło...

Życie na oddziale przeszczepowym biegnie powoli... Można wręcz powiedzieć, że idzie spacerem... Tylko kurcze ja na ten spacer wcale się nie cieszę, to znaczy... Z jednej strony oddycham z ulgą, że to już wreszcie się dzieje, z drugiej jednak strony - tak bardzo było mi żal zostawiać dzieci, zwłaszcza, kiedy mama już na dobre wpisała się w scenerię Rodzinki, wszak mój pobyt w domu trwał dokładnie miesiąc (16 maja - 16 czerwca).

W poniedziałek, zaraz po przyjeździe udałam się do 'ruchu chorych', aby się wpisać do wielkiej, elektronicznej księgi pacjentów... Pani z rejestracji już mnie kojarzyła, powiedziała więc na koniec naszej rozmowy: "No to powodzenia! Oby tym razem się udało"

Podeszliśmy pod drzwi oddziału. Pani Dorotka (oddziałowa) wciągnęła wszystkie moje pakunki i mieliśmy teraz czas na pożegnanie... Jakoś tak dziwnie było znów żegnać się z mężem, którego zobaczę dopiero za 2 miesiące...

Moje wszystkie rzeczy przeszły ścisłą kontrolę oddziałowej. Wszystkie! Nie było żadnych zwrotów. Jedynymi zwrotami były puste torby, które Dominik dostał na pamiątkę ;)

Weszłam do śluzy. Tam wszystko po staremu... Przebrałam się w przygotowane ubrania, założyłam mokre jeszcze od dezynfekcji klapki i ruszyłam dalej - wgłąb oddziału, gdzie spotkałam już dwie pielęgniarki siedzące za swoim biureczkiem...

Poprowadziły mnie do sali nr 4, która mieściła się za zakrętem - względem tej części korytarza, na której rozmieszczone były sale 1,2,3. Przede mną otworzył się zupełnie nowy świat... Tej części oddziału kompletnie nie znałam... Po wejściu do swojego nowego mieszkania (przynajmniej na najbliższe 8 tygodni) zastałam taki widok:


Moje rzeczy standardowo już były poprzynoszone przez oddziałową i położone w dość dużym nieładzie na parapecie (głównie) a także na stoliku i łóżku...


Tym razem, jak zdążyłam się zorientować - będę miała mniejszy podgląd na pielęgniarki, a raczej... one będą miały mniejszy podgląd na mnie ;) gdyż jedynie drzwi są przeźroczyste oraz fragmencik małego okienka, które zacznie funkcjonować, kiedy moja sala będzie zamknięta i pielęgniarki właśnie tędy będą podawały mi potrzebne rzeczy.

Na końcu korytarza znajdowała się łazienka z toaletą, zupełnie inna, niż poprzednia (to znaczy niż ta, dla użytkowników z sal 1,2 i 3)... Pielęgniarka zaprowadziła mnie do niej i pokazała mi 'moją szafkę', wrócić zaś musiałam z niej sama, a to się wiązało z pokonaniem (jak na tamtą chwilę) dość niemałego labiryntu...




Szafka z podpisanymi numerami - 'moja część' znajduje się na szczęście na samej górze. Tam przyniosłam moje kosmetyki i papier toaletowy. Na półce tej znajdować się również będą... (jak się okazało następnego dnia) - brudne rzecz z dnia, które należy chować do zielonego worka i zostawiać po prawej stronie szafki.

W drodze do/z łazienki mijam...
narożną salę nr 6 oraz przytulny, skórzany fotel, na którym w nocy logują się pielęgniarki ;)

 Korytarz wraz z pomieszczeniami gospodarczymi, szafkami i blatem, na którym przygotowuje się wszystkie lekarstwa do podawania dla pacjentów

...dalsza część korytarza (bliżej mojej sali), z widoczną po lewej stronie salą nr 5 i zaraz obok salą nr 4...

Kiedy trochę się ogarnęłam, a Dominik był w drodze po zakupy (spożywcze, których nie zdążyliśmy zrobić przed wyjazdem) - zaczęłam wszystko przekładać do szafy i podręcznej szafki przy łóżku, choć już na pierwszy rzut oka widziałam, że może być ciężko pomieścić się do znacznie mniejszych mebli, niż te, które miałam w sali nr 3.

Jakoś jednak się to udało i po uprzątnięciu całego zamieszania, moja okolica okołołóżkowa wyglądała mniej więcej tak:




W szafie zaś sterylne paczki z ubraniami i ręcznikami utworzyły dość pokaźny składzik:
I gdy już tak sobie leżałam i odpoczywałam po wielkim sprzątaniu - uwagę moją przykuła jedna (no, w sumie dwie) rzezy... Mianowicie: przy moich oknach nie ma klamek! (O Matko! więc jednak naprawdę wylądowałam w wariatkowie!?)


A druga rzecz: to stojąca samotnie w rogu parapetu malutka ikona Matki Bożej Częstochowskiej... Po odgruzowaniu wszystkich rzeczy zalegających na parapecie - odsłoniła się w pełnej postaci...

Jej widok był dla mnie namacalnym znakiem, że teraz wszystko już będzie dobrze, że Ona zaopiekuje się mną kiedy przyjdą trudniejsze chwile, że odmawianie  Nowenny Pompejańskiej będzie teraz o wiele łatwiejsze - bo z Jej pomocą :) Jedna, malutka, drewniana ikonka, pozostawiona tu przez jakiegoś pacjenta - a tyle radości dla mnie!

Wkrótce potem zauważyłam Dominika wracającego z zakupów. A ponieważ zaczynały się godziny szczytu - mój wspaniałomyślny mąż postanowił nie brać ze sobą samochodu, ja z kolei nie wiedząc o tym - zażyczyłam sobie dwie zgrzewki wody mineralnej i 10 szt. Kubusiów w szklanych butelkach :// Mój kochany wielbłądek wyglądał więc wtedy tak:


Jak tylko dostarczył zakupy na oddział - wyruszył z powrotem do domu, gdzie czekały na niego bardzo, ale to bardzo dzielne dziewczynki, które (jak wynikało z relacji obu babć) ani razu nie zapłakały, prezentując tego dnia bardzo wysoki poziom wyrozumiałości...

Niedługo potem przyszła pielęgniarka, która pobrała mi krew (i się bardzo zdziwiła, że mam założone wkłucie centralne), ciesząc się przy tym, ze nie musi mnie kłuć igłami... Standardowo dostałam 3 pojemniki na badanie kału, moczu ogólnego i moczu na posiew a na koniec tego dobrego - został mi przyniesiony obiad w tych charakterystycznych, przeszczepowych pojemnikach...

"No to się zaczęło" - pomyślałam... Oby tylko tym razem trwało aż do pomyślnego finału...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz