wtorek, 17 czerwca 2014

Cuda niewykluczone ;)

Pierwsza noc minęła spokojnie... Zresztą - jak to zwykle bywa, po przyjeździe do szpitala - pierwszych kilka nocy śpię bardzo dobrze, gdyż odsypiam domowe zaległości w tym temacie ;)

Około godziny 9:30 na oddziale pojawił się doktor, poznałam go po głosie... Kiedy w końcu zajrzał do mojej sali, choć tak do końca jeszcze do niej nie wszedł - jak zwykle z uśmiechem powitał mnie słowami: "Jak tam pani Dorotko? wszystko u pani dobrze?" Z największą szczerością odpowiedziałam doktorowi: "Taaak, jak najbardziej, wszystko w jak najlepszym porządku". Na co podstępny doktor odwrócił się do drzwi, za którymi już stała pielęgniarka z przygotowaną tacką i szkiełkami... "No to pobierzemy pani szpik" - odpowiedział w podobnym, lekkim i niezobowiązującym tonie doktorek...

Musiałam chyba zrobić przerażoną minę, bo pan doktor od razu dodał: "Zróbmy ten szpik i miejmy to już za sobą, Pani Dorotko..." Wszystko rozumiem, mogłam się nawet tego spodziewać, że tak właśnie ze mną postąpi na dzień dobry, ten mój pan lekarz, jednak oszołomiona byłam tym wszystkim, gdyż działo się to bez wcześniejszego uprzedzenia, bez możliwości wysłania sms-ów do najbliższych, żeby omodlili ten moment... i tak bez gry wstępnej ;)?!

Doktor podniósł łóżko na odpowiednią dla siebie wysokość (a dość wysoki jest) i zabrał się do pracy... Sama nie wiedziałam co mam w tamtej chwili myśleć.. O co modlić się i do kogo? Chyba tylko do Św. Antoniego od spraw beznadziejnych ;)

Idąc za radą pana doktora, jednak wolałam mieć to już naprawdę za sobą... Powiedziałam tylko w myślach z pełnym oddaniem i zaufaniem, a zarazem szczerą bezradnością, jakoby przyparta do muru: "Jezu, troszcz się Ty"... A Jezus zatroszczył się o mnie od tamtej chwili kompleksowo...

Usłyszałam nad sobą słowa: "Pani Dorotko, teraz będzie ukłucie. Podam  pani znieczulenie" Maleńka igiełka przebiła moją skórę mniej więcej 10 centymetrów powyżej lewego pośladka. Ukłucie sprawiło mi minimalny ból... Odczekaliśmy jakąś chwilę, po której doktor zapowiedział wprowadzenie igły właściwej... "Jeśli to będzie już TO miejsce, może pani poczuć lekki dyskomfort i jakby ciągnięcie w nodze..." Znałam po kolei każdy etap tego paskudnego zabiegu... Leżałam więc spokojnie i czekałam na najgorsze... Po chwili doktor znieruchomiał i zapytał: "Ooo... sprawdzimy... czy czuje coś pani, pani Dorotko?". Ze zrezygnowaniem odpowiedziałam: "Nic nie czuję panie doktorze, to pewnie nie jest to miejsce". Ale doktor z uśmiechem i satysfakcją odpowiedział: "Ależ jest! szpik bardzo ładnie leci, jest przejrzysty, klarowny, nie podbarwiony krwią, zaraz będziemy kończyli..."

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom i receptorom skórnym... Nie odczułam żadnego bólu! Nie odczułam koszmarnego ciągnięcia przez cały kręgosłup i nogi, tym razem nie odczułam prawie niczego, poza minimalnym 'muśnięciem' igły po skórze, podczas jej ostatecznego wyjmowania... Pobranie szpiku odbyło się BEZBOLEŚNIE... Pierwszy raz w moim życiu pobranie tego cholernego szpiku odbyło się bez zadania mi masy koszmarnego bólu!!!

Kiedy było już po wszystkim, a plaster z opatrunkiem został skrupulatnie przytwierdzony do moich pleców, zagadnęłam doktora - jak to w ogóle jest możliwe, że prawie niczego nie poczułam, a innym razem po prostu zwijałam się aż z bólu?

Zaczął swój mini-wykładzik na temat nierównomiernego unerwienia skóry i tego, że nie zawsze się trafi igłą tam, gdzie nie boli... Na koniec westchnął tylko, że gdyby to od niego zależało - to już dawno każdy tego typu zabieg byłby bezbolesny...

Podziękowałam mu ładnie za ten szpik i wciąż jeszcze pełna podziwu i oniemiała z wrażenia, siedziałam jak wryta na szpitalnym łóżku...

Po niedługiej chwili jednak wróciłam do swoich tradycyjnych, szpitalnych zajęć...

Po południu poczułam, że znieczulenie w tym miejscu przestaje działać i jak to zwykle wtedy bywa - zaczęła się do mnie odzywać tamta okolica... Jednak 'ból' ten był porównywalny bardziej z solidnym kopniakiem w tyłek, niż ostrym czy szarpanym, przypominającym wyciąganie szpiku z kości w warunkach podciśnienia...

Do kolacji dostałam pierwsze tabletki. Sądząc po znajomych wielkościach i kształtach były to specyfiki odkażające, odgrzybiające i bakteriobójcze, jakby mój organizm był nie wiadomo jak skażony... To nie afrykańska sadzawka! No, ale co zrobić?... trzeba przechylić szpitalny kieliszek i przełknąć ten gorzki temat...

Tak to się właśnie wszystko od nowa zaczyna...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz