wtorek, 8 kwietnia 2014

Vabank

Znów te nocne koszmary... idźcie sobie precz! nie chcę was więcej w swojej głowie!!

Obudziły mnie dziś pielęgniarki o 6:00 aby podać mi antybiotyk i aby pobrać mi krew. Potem czuwałam, aby kroplówka równo skapała, a gdy zapragnęłam znów zasnąć - w głowie pojawiły się koszmary...

Wolałam już zadręczać się niedorzecznymi myślami związanymi z moim wyjściem do domu, lub nie-wyjściem, niż poddać umysł bezkarnym snom, na które nie mam wpływu, a które zatruwają moją głowę...

Około godziny 9 przyszła do sali moja pani doktor. Miałam już ułożoną przemowę o tym, jak to jest mi tu źle i ciężko psychicznie i jak dzieci w domu za mną tęsknią... W końcu zagrałam vabank i zapytałam ją wprost: kiedy myśli, że wyjdę do domu? A ona powiedziała, że zakłada, że jeszcze posiedzę tu z 2 tygodnie...

"2 tygodnie ?!?!?! Pani żartuje? Ja myślałam, że pod koniec tego tygodnia będę już mogła pójść do domu..." na co pani doktor odpowiedziała, że to by było wielce nierozsądne, ponieważ moje wyniki wciąż jeszcze są niestabilne, płytki krwi mogą spaść, a to by groziło wykrwawieniem się, a poza tym antybiotyk, który rozpoczął się od wczoraj musi być podawany co najmniej przez tydzień...

"Co najwyżej, na co możemy się umówić, to początek przyszłego tygodnia..." - skwitowała rozmowę pani doktor. A ja od razu przycisnęłam ją pytając: "Na poniedziałek? ;)" Ale nie dała się w to wkręcić... Powiedziała tylko, ze obiecuje mi co dzień informować mnie o wynikach i jeśli będą one przyzwoite z początkiem przyszłego tygodnia, to będziemy mogły pomyśleć o domu...

Rany... ale dramat! To się wybrałam w piątek do domu... No, ale trzymajmy się nadziei, że przeboleje przez weekend i góra w poniedziałek - puści mnie do domu... Czegoś muszę się trzymać, a jak zabrakło już nadziei, to będę się trzymała faktów i wyników...

Po wizycie zasiadłam do komputerka, aby podciągnąć troszeczkę bloga, aż tu wchodzi do sali pielęgniarka i wręcza mi mega-pakę, sort świeżutko z poczty... Zawierała ona:

...wszystko to, co tygryski lubią najbardziej! Dostawa nowych kwiatków i jajeczek! Doskonale! Bo właśnie musiałam wstrzymać produkcję kartek wielkanocnych przez wzgląd na brak niezbędnych materiałów...

Po obiedzie odbyła się drzemeczka, po niej koroneczka, przemiła wymiana sms-ów z Ewą P., a potem zrobiłyśmy sobie z Martą popcorn w mikrofalówce. Znów napachniłyśmy na cały korytarz i znów pielęgniarki próbowały wyszpiegować, skąd dochodzą takie zapachy...

To jej ostatnia noc w szpitalu przed przeszczepem... Strasznie będę za nią tęskniła. To moja najlepsza współlokatorka, z jaką dzieliłam swoje szpitalne życie. Bezapelacyjna namber łan! :) Panowała u nas komuna żywieniowa, razem zasiadałyśmy do posiłków, szykując kolację/śniadanie dla dwóch osób :) Bo dla siebie samej, to się nigdy nikomu nie chciało, ale już dla dwóch osób, to co innego!

Marta zawsze sparzała pomidory, a ja je obierałam i kroiłam, bo mój nóż wygrał w konkursie ostrości :) Marta w tym czasie obierała ogórka ze skóry, podrzucając mi na talerz celem pokrojenia... Ech... fajnie nam razem było...

Ona układała swoje puzzle, ja robiłam swoje kartki. Ona siedziała przy swoim, a ja przy swoim komputerze.. i zawsze w jednej chwili wstawałyśmy do toalety... albo stwierdzałyśmy, że już nas tyłki od tego siedzenia bolą...

Marta jest ode mnie młodsza o prawie całą dekadę... ale to naprawdę nie stanowiło żadnego problemu w tym, abyśmy się dogadywały najlepiej, jak tylko można się dogadywać... i będzie mi jej cholernie brakowało...

Wieczorową porą wpadają Karcia z Maćkiem - przynosząc mi świeżutkie, wyprane ciuszki. Lubię ten ich płyn do płukania... Agnieszki zresztą tez lubię :* Chwilkę sobie pogadaliśmy, a kiedy państwo S. zniknęli za drzwiami - udałam się pod prysznic, a potem oddałam modlitwie różańcowej, apelowej i tak zeszło mi do 21.. A potem jeszcze długo w noc pisałam post za postem, aby nadrobić wszystkie powstałe zaległości...

To był udany dzień... Dziś na obiad w naszym domu gościł kurczak w sosie brzoskwiniowym - popisowa potrawa mojego męża. I przyznaję - jestem z Niego ogromnie dumna, że udało mu się ją ugotować wspólnie z naszą starszą córeczką. Podczas jedzenia Hania nie szczędzila komplementów pod adresem swojego tatusia - bohatera dnia: "Wow, ale świetne! nigdy nie jadłam takiego obiadu. Miło mi być z Tobą..."

Dla takich chwil warto żyć - napisał mi w sms-ie mój Dominik. To prawda... Warto wspólnie ugotować kurczaka w brzoskwiniach, choćby nawet robota szła jak po grudzie, a kurczak lądował wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinien... Ale wspólne spędzenie czasu w kuchni daje tyle satysfakcji Hani... i potem takie wyznania deklaruje :)

W ogóle chciałabym napisać, że mój Dominik jest dla mnie dzisiaj superbohaterem... W ciągu dnia przysłał mi sporo zdjęć to z Hanią, to z Alą... na wielu z nich Hania tuliła do siebie jakiś bukiet tulipanów. Zapytałam go skąd Hania ma taki bukiet? Wiecie co odpowiedział? "Z Lidla ;)" Więc zaczęłam drążyć dalej, skąd z tego Lidla - to mi w końcu odpowiedział: "Kupiłem jej"...

Ujął mnie tym kompletnie! Dobrze wie, jak Hania uwielbia dostawać kwiaty, a zwłaszcza bukiety, więc kupił jej i podarował, aby poczuła się jeszcze bardziej wyjątkowa :) Taki jest ten mój mąż, chcę Wam powiedzieć :) I kocham go za to, że uszczęśliwia nasze dzieci... tym samym uszczęśliwiając mnie i to baaardzo! I zawsze wtedy tak wysoko skacze moje matczyne serce... I pewnie nie spodoba Mu się to, że wywlekam uczucia na miasto ;) ale co tam... chcę się tym z Wami podzielić, bo takich tatusiów to się nie często w życiu spotyka!

A ja spotkałam...
Już nie raz to mówiłam i chyba jeszcze raz powtórzę: Głupi to ma zawsze szczęście ;)


3 komentarze:

  1. Tym razem to ja się wzruszyłam. Pozdrawiam mocno i życzę spokojnej nocy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że ujmujące :>? Ja Ciebie też bardzo mocno pozdrawiam Sylwio :* ...i chyba nie muszę wspominać, że także jesteś włączona w mój codzienny pakiet modlitw, Ty wiesz w jakiej sprawie :*

      Usuń