No i jestem sobie w domku... Jest cudownie, przytulnie, wspaniale, czyli tak, jak być powinno! Wróciłam w poniedziałek, 14 kwietnia. Moje wyniki były na tyle dobre, że moja pani doktor puściła mnie na wolność. Choć w niedzielę było gorąco...
Tak sobie wymyśliliśmy z tym moim przebiegłym mężem, że na podstawie niedzielnych wyników krwi, które wyciągnę od pielęgniarek - oszacujemy, na ile jest szansa wyjścia w poniedziałek do domu.. No i co się okazało? Że hemoglobina, do której jeszcze niedawno nie można było się przyczepić - w niedzielę wycięła mi taki numer, że ja pas...
Otóż okazało się, że jeszcze w piątek jej wartość wynosiła 9,2 a w niedzielę już 8,6 (gdzie przy 8,5 zalecane jest przetocznie krwi). Byłam zdruzgotana, załamana i pozbawiona wszelkiej nadziei na wyjście w poniedziałek do domu ://
Odwołałam już akcję przyjazdu Dominika po mnie, dziadkowie wprawdzie czekali w stanie gotowości, ale siostra poszła tego dnia normalnie do pracy, choć piątek wzięła sobie już nawet wolne..
Tego dnia snułam się po sali i modliłam bardzo żarliwie do Boga o to, aby dał mi potrzebne łaski a przede wszystkim podciągnął moje wyniki na tyle, aby wystarczyły jako dowód mojej pani doktor do puszczenia mnie do domu..
Poradziłam się nawet wujka Google, co trzeba zrobić, aby czerwone krwinki nieco podrosły... W odpowiedzi na sugestie, które mi zaoferował - pokornie zjadłam siwo-bladego pulpeta na obiad (w ramach dostarczenia organizmowi niezbędnego żelaza), następnie wypiłam owocowego bobofruta (celem dostarczenia niezbędnych witamin i składników mineralnych), a na koniec dnia zrobiłam sobie popcorn w mikrofalówce (celem poprawienia sobie nastroju ;))
I jak się okazało w poniedziałkowy poranek - to POMOGŁO! :D
Tak więc... odebrał mnie mój mąż, dostarczył do domu, do dzieci, na łono Rodziny i tak oto sobie żyję i funkcjonuję już dwa tygodnie...
Przez ten czas zdarzyły się różne wspaniałe rzeczy, o których z pewnością wspomnę w kolejnym poście, jednak muszę powiedzieć, że z włączaniem komputera, a tym bardziej pisaniem czegokolwiek, jest u mnie w domu zawsze bardzo ciężko, wszak wieczorami, kiedy dzieci smacznie śpią, jest tyyyyyle ciekawszych rzeczy do zrobienia! ...jak chociażby rozpakowywanie/pakowanie zmywarki, ogarnianie łazienki, odplamianie z farby blatu itp... Ale - jak to mawiają nasi przyjaciele ze Szkocji: I`m lovin it ! :D
Nie mam jeszcze wyznaczonego terminu przeszczepu. W poniedziałek odbyła się komisja przeszczepowa, podczas której podpisałam dokument, wyrażający zgodę na wykonanie powyższego...
Tym razem to nie ja będę dzwoniła do szpitala, aby zapytać o wolne miejsce, ale to szpital będzie rzekomo dzwonił do mnie, gdy sie zwolni jakieś łóżko na oddziale przeszczepowym...
Ile mam wobec tego czasu? Kiedy mogę się spodziewać TEGO telefonu... nie wiem... Trzymam się jednak wersji pani doktor, że mniej więcej po miesiącu nastąpi TO, co ma nastąpić i wrócę do wrocławskiego szpitala, aby poddać się przeszczepieniu macierzystych komórek krwiotwórczych - bo tak to sie fchowo nazywa...
W poniedziałek również dowiedziałam się, że mój dawca to Polak, mężczyzna, rok młodszy ode mnie, urodzony 1 października, o wzroście 182 cm... mmm... niezłe geny się szykują :> najważniejsze, że 'swój' a nie tam zagermaniczny, niewiadomego rodowodu ;)
A tymczasem..
Zmykam do mojego domowego świata, do śpiącej Hani, bo miejsce w łóżku obok niej czeka właśnie na mnie... do uśmiechu raczkującej Aluni i wspinającej się na wszystko, co postanie jej na drodze... i do wspaniałego jedzenia, które zjadam ze smakiem, wiedząc, że jak 'teraz się nie najem na zapas' - to po przeszczepie jeszcze długo nie zjem swoich ulubionych dań, wszak dieta będzie bardzo rygorystyczna...
I dowiedziałam się też ostatnio jak się określa taki napęczniały z dobrostanu brzuszek... To ciąża spożywcza :) Otóż jestem w tej ciąży i śmieszy mnie to a zarazem momentami przeraża, ale idąc za przykładem niedźwiedzi (w tym miejscu pozdrawiam serdecznie moją Basię! ;))) robię sobie zapasy na 'gorsze czasy', kiedy na śniadanie wjedzie kisiel, a na obiad blady pulpet z gotowaną marchewką... Będę się musiała najeść tej bezsmakowej, szpitalnej marchewki, bo po przeszczepie nieprędko posmakuję jej w swoich ustach... Ech... ale na wszystko przyjdzie odpowiedni czas...
Dobranoc, lub dzień dobry :)
Kto do mnie dzwoni i nie zostaje odebrany, albo pisze, a nie odpowiadam od razu - tego proszę o cierpliwość, bo w domu czas płynie zupeeełnie inaczej... :)
Sugerujesz, że robię się jak niedźwiedź? ;)) Oszzz Ty :*
OdpowiedzUsuńAleż to tylko luźne skojarzenie do Mądrości Syracha;))) pozdrawiam Cię Basiu:*
Usuń