piątek, 3 stycznia 2014

Wciąż te same dylematy...

Więc... gdy tak sobie odsypiam zarwaną noc, do pozatykanych stoperami uszu dochodzą jakieś niewyraźne odgłosy... Ktoś jakby mówił do mnie... "Pani Doroto, pani Doroto"... - do mnie mówi! Odwracam się i oczom moim ukazuje się postać mojej pani doktor... Jest godzina 7:30. Zrywam się pospiesznie i siadam na łóżku, a pani doktor przeprasza mnie, że mnie budzi, ale chciała jeszcze przed weekendem i pójściem do domu zbadać swoich pacjentów i zapytać, czy niczego im nie trzeba, a mnie dodatkowo zapytać, czy po punkcji nie boli mnie przypadkiem głowa...

No, rozczuliła mnie tym kompletnie... Jej postawa po raz kolejny utwierdziła mnie w przekonaniu, że oto mam do czynienia z profesjonalistką i to bardzo oddaną swojej pracy :) Opowiedziałam jej, że tej nocy prawie nie spałam, a pani doktor zapytała czy potrzebuję tabletek nasennych ;) Szybko jednak i najbardziej dyskretnie jak potrafiłam, wytłumaczyłam jej, że to jednorazowa akcja związana z p. Krystyną, na co p. doktor odetchnęła z ulgą...

Osłuchuje mnie z przodu i z tyłu, bada standardowo brzuch, a na koniec każe mi pokazać jeszcze buzię... Ta - po całej nocy - sami wiecie... lepiej żeby wcześniej spotkała się ze szczoteczką i pastą... Lecz pani doktor staje na wysokości zadania i gdy tylko ocenia stan mojej jamy ustnej jako zadowalający, opuszcza szybko salę, pozwalając mi jeszcze dospać...

Dochodzi godzina ósma... cóż mi więc pozostaje, jak tylko włączyć radio i odsłuchać godzinek... Podczas audycji kilkakrotnie film mi się urywa, ostatecznie jednak budzę się po katechezie i zwlekam z łóżka około 9:30... Teraz powoli rozpoczynam rytuał śniadaniowy, udając się do lodówki po swoje zapasy...

Stojąc przy lodówce i namyślając się, na co też dzisiaj mam ochotę - kątem oka zauważam w oddali korytarza... Beatę?! Oczom nie wierzę... przecież wyszła kilka dni temu do domu, a termin powrotu ma na za tydzień... O co tu chodzi? Podchodzę więc do niej i pytam, co ją tu sprowadza... Beata ubrana w 'normalne' ciuchy opowiada mi, że ma podwyższone crp i jej lekarz prowadzący nakazał jej przyjechać czym prędzej i sprawdzić w klinice czy wszystko jest dobrze... Siedzimy więc teraz i rozmawiamy, a ona opowiada mi o swoim spotkaniu z księdzem i udzielonym przez niego sakramencie namaszczenia chorych, który wczoraj przyjęła...

I gdy tak rozmawiamy, jest miło i sympatycznie, Beatka przyznaje, że jest trochę spokojniejsza po tym sakramencie, jednak wciąż z tyłu głowy strach i zwątpienie nie dają jej spokoju. Obiecałam więc jej swoją modlitwę i powiedziałam, że razem będziemy przekupywać Dobrego i Miłosiernego Boga, aby darował nam życie i po przeszczepie wszystko dobrze się ułożyło...

Wracam do sali, gdzie zastaję panią Krystynę bez dołu od piżamy... Widać, że właśnie wyszła spod prysznica i teraz nie ma siły ubrać się sama... Siedzi więc na skraju swojego łóżka, próbując założyć bieliznę, jednak nie udaje jej się to, pomimo licznych prób... Czuję na sobie jej wzrok... Powoli przeżuwam kolejne kęsy bułki z serem, podczas gdy moja współlokatorka przygląda mi się uważnie, jakby chciała... "Nie będę jej ubierać gaci!" - rozżalone myśli wypełniają teraz moją głowę... A zaraz potem przychodzi współczucie i wyrzuty sumienia... Biję się z myślami, śniadanie przestaje już mi smakować, a ona wciąż patrzy na mnie i nie wiem, co sobie myśli... pewnie uznała, że jestem potworem, który nawet nie zapyta jej jak się czuje...

Na szczęście po jakimś czasie do sali wchodzi pielęgniarka, by sprawdzić, czy niczego nie potrzeba naszej pani Krystynie... Domyśla się, że skoro ta siedzi na skraju łóżka nieubrana, to potrzebuje pomocy... Ja natomiast oddycham z ulgą, czując, że oto właśnie pojawiła się odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu... Pani Krystyna przyznaje się pielęgniarce, że dostała biegunki i dlatego poszła pod prysznic, ale nie zdążyła do toalety i trochę tam nabrudziła...

Dochodziła godzina 12, a ja dopiero kończyłam swoje śniadanie... Zaraz po nim wgramoliłam się na swoje łóżko i wysłuchawszy w radiu Anioł Pański - zaczęłam odpisywać na zaległe sms-y... Tak zeszło mi do obiadu... W okolicach godziny 15, kiedy akurat kończyłam koronkę do Miłosierdzia Bożego, do mojej pani współlokatorki przyszła jej doktor prowadząca i oznajmiła, że wobec podejrzenia zapalenia płuc, utrzymującej się wysokiej temperatury i dzisiejszej biegunki - przenoszą ją na oddział intensywnej terapii, aby tam - pod okiem specjalistów - nie pominąć żadnego niepokojącego objawu i móc otoczyć ją jeszcze troskliwszą opieką...

Pani Krystyna obdzwania teraz swoich synów, aby jeden z nich przyszedł czym prędzej do szpitala i pomógł jej się przenieść na inny oddział... Drugiemu zaś z żalem w głosie mówi do słuchawki: "Przenoszą mnie na OIOM... a wiesz co to znaczy? Stamtąd się już nie wraca..." Słucham tej rozmowy i serce mi się kraja na myśl o tym, co ta biedna kobieta teraz w swej głowie przerabia...

Wkrótce potem przychodzi dwóch ratowników medycznych, ubranych w swoje odblaskowe, czerwono - pomarańczowe stroje - i podjechawszy pod nasze drzwi takim ratunkowym łóżkiem - zabierają panią Krystynę... Pomagam jej synowi rozpoznać, które przedmioty z łazienki należą do jego mamy, a które do mnie. Podczas gdy syn krząta się po sali, dopakowując ostatnie rzeczy - wchodzą dwie panie salowe i zmieniają pościel na łóżku, na którym jeszcze przed chwilą leżała moja współlokatorka... "Szybka akcja" - myślę sobie... To wszystko sprawia, że ogarnia mnie lekkie przygnębienie... Zalewam więc sobie zupkę z paczuszki, a kiedy ta jest już gotowa do spożycia, w drzwiach stają cztery zamaskowane dziewczyny...

Pierwsza z nich to Ewa, która od samego wejścia udziela mi reprymendy na temat niezdrowego odżywiania się, druga z nich to Gosia, która wróciła na oddział wczoraj, trzecia to Rita - wesoła mama dwójki dzieci, którą poznałam 3 tygodnie temu, na oddziale C, u Ewy w sali, a czwarta to Sławka - dziewczyna, która leżała kilka sal obok mnie, a teraz wróciła na dalsze leczenie... Rozsiadły się wszystkie cztery w mojej sali i jedna przez drugą dzieliły się ze mną wrażeniami ze swoich pobytów w domu... Jak się okazało - doktor D. zapowiedziała również i Ewie, że na początku przyszłego tygodnia wyjdzie do domu... Mając więc teraz wspólny temat - rozmawiamy sobie uroczo i nikt nie ma czarnych myśli, choć wszystkie mamy świadomość, że nasze choroby są dość poważne...

Wkrótce Rita i Sławka opuszczają moją salę i zostają w niej już tylko Gosia i Ewa... Wtedy robi się już nudnawo, a tematy coraz bardziej schodzą na psy... Próbuję jakoś zakończyć tą wizytę, choć z drugiej strony nie chcę też być odebrana jako ta niegrzeczna, w końcu pofatygowały się do mnie z tak daleka...

Na szczęście udaje mi się - pod pretekstem zgłodnienia - odprowadzić dziewczyny do samej lodówki... Stamtąd już wracam zmęczona do sali, gdzie czeka mnie cisza i spokój... Dzień kończę krótkim rozważaniem i modlitwą... Dziękuję Bogu za łaskę poruszania się, po dniu spędzonym w pozycji leżącej... Zasypiam około 23, a głowa pobolewa z nadmiaru wrażeń i niedospania... Odliczam dni do wyjścia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz