Tego dnia pobudka była bardzo wcześnie, bo już o 4:30. Wstaliśmy pospiesznie i w dość dużym tempie zwijaliśmy się z domu, aby zdążyć na wyznaczony czas - na 8:00 rano. Nasz wyjazd jednak okazał się i tak nieco opóźniony, przez co w lekkim stresie - głównie przed nieznanym - jechaliśmy w kierunku na Wrocław.
Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Kilka niespodzianek podczas rejestracji, bez których oczywiście nie mogło się obyć, ale zaraz potem nastąpiło spotkanie z panią doktor, która bez ogródek i owijania w przysłowiową bawełnę - zaprosiła mnie na pobranie szpiku.
Tym właśnie sposobem już po kilku minutach od naszej rozmowy na korytarzu - leżałam posłusznie na kozetce poradni hematologicznej w podziemiach budynku. Poczułam ukłucie. Znów ten sam motyw: "Widzę, że przytyło się pani w domu" - zagaiła z uśmiechem dr D. "Ano tak, niczego sobie nie odmawiałam, efekty więc są widoczne" - odpowiedziałam zgodnie z prawdą doktorce, dla rozładowania tej napiętej atmosfery. Jednak jak się po chwili okazało - igła była przeznaczona dla dzieci, stąd dociskanie jej "na chama" do mojej kości nie miało w istocie większego sensu. Widząc jednak moje przerażenie i rozżalenie - zawzięta pani doktor próbowała - wręcz skacząc nade mną - dobić strzykawę. I wiecie co? Udało jej się to! Skubana, naprawdę ją za to lubię:)
W końcu poleciał szpik w najczystszej postaci... Pociągnęło mnie to po wszystkich kościach, ale wierząc, że to już ostatni etap mojej mordęgi - dałam sobie zrobić tą legalną krzywdę, na którą zgodę zresztą przed chwilą podpisałam! Potem na otarcie łez pobrali mi również krew z żyły, bo z wkłucia centralnego się nie bierze na tego typu badania (układ krzepnięcia i MRD)
Pani doktor odesłała mnie na dwie godziny w miasto, a zaraz po upływie tego czasu - mieliśmy się zgłosić do niej po wyniki. Odwiedziłam więc Beatkę, z którą zamieniłam kilkanaście zdań, a zaraz potem popędziliśmy z Dominikiem do najbliższego baru szybkiej obsługi na jakąś nędzną w smaku zapiekankę i pożal się Boże - gyros... Jedynie frytki z tego zestawu były zjadliwe, ale pałaszowane w biegu, w drodze do szpitala, nie smakowały pewnie tak dobrze, jakby mogły...
Nic to! Najważniejsza informacja odczytana ze szpiku była taka, iż dziada na powrót nie wykryto! A to zawsze kamień z serca! A ponieważ wyniki MRD (szczegółowe badanie krwi) będą dopiero na jutro - pani doktor zapowiedziała jeszcze jedną naszą wizytę w poradni, powiedzmy w okolicach środy...
Rzuciła też 'na odchodne' dość niezobowiązująco: bo pani wie, że nalazł się wstępnie dla pani dawca? Ja zrobiłam wielkie oczy i odpowiadam jej, że nie miałam o tym kompletnie pojęcia, na co ona, że baza dawców jest ciągle żywa, więc od ostatniego razu, kiedy się widziałyśmy - takowy wstępny dawca się pojawił.
Uświadomiła mnie także, (dzwoniąc jeszcze przy mnie do pracowni genetycznej) iż ostateczny, potwierdzający wynik będzie dopiero w okolicach poniedziałku, lub we wtorek 25 marca, jednak skoro się już o tym mówi na oddziale przeszczepowym, to wszystko wskazuje na to, iż do przeszczepu w najbliższym czasie jednak dojdzie!
Woooow!!!
Wyszłam z tego jej pokoju lekarskiego i z szeroko otwartymi ustami usiłowałam coś nieudolnie przekazać Dominikowi... Zawinęliśmy się jeszcze na górę budynku, pod łuki i sklepienia gotyckie, aby dokończyć konsumpcję wątpliwego smaku jadła typu fast-food...
Na zakończenie naszej dzisiejszej wrocławskiej wizyty, pani Grażynka wyjęła mi jeszcze wkłucie centralne, bo rzekomo nie będzie mi już ono odtąd potrzebne - jak uznała moja pani doktor. Pożegnałam się z nim bez większych sentymentów, mając przed oczami swojej wyobraźni porządny prysznic i odprężający masaż okolic karku! :)
Wsiedliśmy do samochodu i po dłuższej chwili nic-niemówienia (po prostu nas zatkało! ;)) odpaliliśmy silnik... Wyruszyliśmy w kierunku domu... Po naszym powrocie, który nastąpił około godz.16 udaliśmy się na kolację do rodziców, gdzie dzieci świetnie się bawiły - delektując naszą obecnością. Wszystko wróciło do normy, wieczorem kąpiel, modlitwa rodzinna, usypianie, tulenie się i czułe słówka...
Zasnęłam z ogromną wdzięcznością w sercu dla Boga, z tych dobrych wiadomości, z tego przepychu dobrych nowin i spraw, które dziś przywieźliśmy z Wrocławia...
Super wiadomość ! Mam nadzieję, że już wszystko pójdzie z górki :) pozdrawiam i smacznego ;) Kulinarnych smakołyków zazdroszcze :)
OdpowiedzUsuńBogu niech będą dzięki!!!
OdpowiedzUsuńDzielna kobieto życzę Tobie samych dobrych wiadomości. W takich nerwach najlepszy kebab miałby zmieniony smak. :)
OdpowiedzUsuń