niedziela, 30 marca 2014

Pamiętam, to była niedziela... kręciła się karuzela

Wiem, że wielu z Was czeka z niecierpliwością na te najważniejsze ostatnich dni - wiadomości o wynikach szczegółowych i ostatecznych testów zgodności genetycznej 'high resolutions', które miały się pojawić najpóźniej we wtorek. Nie było ich ani we wtorek, ani w środę, zapowiedziane na piątek także nie dotarły... A ponieważ dziś niedziela, nie możemy się więc spodziewać żadnych cudów. Dajemy zatem sobie jeszcze nieco oddechu, cofamy zegareczki, wstawiamy wodę na kawkę i co... czekamy dalej :) Uciekam do kartek...

 * * *

Noc z serii: 'Myśli biegnące' to zazwyczaj nienajlepszy wstęp do nadchodzącego dnia... Ta była naprawdę jakaś wyjątkowo rozbiegana!... jak maraton, którego nie sposób było niczym zatrzymać...

A wszystko zaczęło się około godziny 1:25 sygnałem dochodzącym gdzieś z wnętrza mojego pęcherza o potrzebie pilnego załatwienia potrzeb fizjologicznych. Wstałam więc, a gdy wróciłam - zerknęłam kontrolnie na zegarek. "Młoda godzina" - pomyślałam... Jeszcze długa noc przede mną i odwróciłam się do ściany...

Jednak po kilkunastu minutach usilnego wprowadzenia się powtórnie w stan uśpienia - wszelkie oznaki senności odeszły w zapomnienie... Pomyślałam: "nic straconego, godzinkę tak poleżę, a potem na pewno uda mi się zasnąć"... Ale minęła godzinka, a potem dwie... myśli zamiast iść spać - buszowały gdzieś w przestworzach piekąc kolejne zapiekanki, robiąc wiosenne porządki w piwnicy, pisząc książki kulinarne i zakładając grządki ze szczypiorkiem na parapecie kuchennego okna... a potem odtwarzając w głowie wszystkie znane mi cytaty z Pisma Świętego... WSZYSTKIE... jakie znam ;)

Rany! czy ten sen w ogóle kiedykolwiek jeszcze do mnie wróci? Godzina 4:50... zaraz będą tu pielęgniarki utoczyć ze mnie poranną porcję krwi, a ja wciąż leżę i własnym oczom nie wierzę, że już ta godzina i zaraz dzień się zaczyna...

W końcu zasnęłam... nie wiedzieć kiedy, jak i na jak długo...Obudziło mnie ostre światło zapalone tuż nad moja głową... Pielęgniarka pochyliła się nade mną i usilnie próbowała odciągnąć z mojego wkłucia nieco krwi na badania. Nic z tego... kazała mi usiąść, pooddychać, poruszać głową... Jeszcze chwila, a kazałaby mi skakać, albo zrobić pompki... A krew się zawzięła... i nie poleciała!

W końcu zrezygnowana poszłam do toalety,  a kiedy wróciłam - bez trudu udało się pobrać dwie probówki... Ot, krew! nawet ona się buntuje przeciwko darmowemu pobieraniu jej dzień w dzień!

Gdy tak powygłupiałam się i pocudowałam nieco, aby nałapać cennego materiału dowodowego - sen oczywiście odszedł w niepamięć i znów leżałam na łóżku i patrzyłam tępo w sufit... O godzinie 7:40 przyszły pielęgniarki zapytać ile wypiłam przez noc i ile wysikałam do słoika (jakby nie widziały załączonego obok toalety dowodu). Musiały to wszystko skrupulatnie spisać, by chwilę potem (akurat błogo odlatywałam) wejść ponownie do sali i zapytać, czy nie potrzebujemy zmiany pościeli... "NIE!!!"- krzyknęłam w myślach i kulturalnie podziękowałam w realu wspaniałomyślnej pani Alince... (gryyyy!!!!! dobranoc...)

O godzinie 8:10 w radiu tradycyjnie zaczęły się godzinki, podczas których dwukrotnie zdarzyło mi się przysnąć. Po nich szybkie śniadanie, a o godzinie 9:00 radiowa msza święta z kościoła Św. Anny w Warszawie...

Przed godziną 12 odłączyli mi wreszcie pompę z MTX-em i oto oficjalnie zakończyłam przyjmowanie chemii wszelakiej związanej z tym pobytem. Uradowana tym faktem ruszyłam pod prysznic, by zaraz po nim przyjąć Najświętszy Sakrament od szafarza, który dziś wyjątkowo późno chodził po oddziale. Panie Jezu... jakie to fajne uczucie przyjąć Cię w Najświętszym Sakramencie z tak czystym ciałem, sercem i pachnącymi pastą ząbkami.... ;)

Po obiedzie dopada mnie znużenie i zasypiam, by zaraz po odbytej drzemce zasiąść na dobre do karteczek... Przerób dziś jest niesamowity i materiały drastycznie się kończą... Ogłaszam więc akcję na Facebooku - kto jest w stanie przywieźć mi potrzebne papiery i inne przydasie... Odzew następuje niemal natychmiastowo! Cudownie zorganizowana akcja :)

Około godziny 19 dopada mnie po raz drugi gigantyczne znużenie, a wtedy już nie zważając na to, co mówi mój zegarek - udaję się pod prysznic (pod którym prawie zasypiam na stojąco) a zaraz po nim - wchodzę do łóżka, by około godziny 20:30 (podczas słuchanego w radiu różańca) zasnąć...

To był naprawdę intensywny dzień! Bilans wykonanych kartek wielkanocnych: 11, pozostałych: 2. Jest to wartość wprost nieproporcjonalna do ilości snu na dobę, jaka dziś przypadła mi w udziale i...

...dobrze, że już wreszcie nastała kolejna noc, podczas której będę mogła odespać wszystkie myśli krążące jak w kalejdoskopie moich planów na czas "przed przeszczepem"... A jest ich tak wiele, że dni może mi nie starczyć na wypełnienie ich wszystkich, nim TO w końcu nastanie...

Ale to już nie na dziś i nie na tę noc sprawy... :)
Dobranoc...

1 komentarz:

  1. W niedzielę powierzyliśmy Ciebie i Dawcę Matce Boskiej Rokitniańskiej. :)

    OdpowiedzUsuń