Obudziłam się dziś z mocnym postanowieniem w sercu, że od samego rana zabieram się solidnie za kartkowy warsztat! W końcu wolna sobota, lekarze nie kręcą się i nie otwierają co chwilę drzwi ;) Ale coś pogoda nie sprzyjała, organizm mówił mi też co innego, że może niekoniecznie tak od razu, tak z kopyta... no i jeszcze ta chemia... nie wiadomo, jak na nią w sumie tym razem zareaguję, bo za każdym razem może być przecież inaczej...
No więc poczłapałam pod prysznic, a po nim już zupełnie ogarnęło mnie mieszane uczucie: rozkładać się, czy nie rozkładać - oto jest pytanie! Marta mówi: "Rozkładaj! - a ja z chęcią popatrzę :)" A ja myślę sobie: jak rozłożę, to nie będę miała miejsca do ewentualnego odpoczynku i odsapnięcia, no więc raczej bym jednak nie ryzykowała... Choć dylematy były duże, w końcu jednak postanowiłam na brzeżku szpitalnej szafki cośtam sobie podziubać...
Punkt 10 podłączyli mi pierwszą chemię, białą, na rozruch, potem woreczek ze sterydkiem i równo o 12 pompę z MTX-em... i się zaczęło... Zaczęła mnie pobolewać głowa, znów odezwały się jelita, żołądek zaczął mulić i zrobiło się bardzo nieprzyjemnie...
Do Marty przyjechali akurat rodzice w odwiedziny, a ja bardzo elegancko przywitałam ich tylko uprzejmym "Dzień dobry" i odwróciwszy do ściany, położyłam się kompletnie nie ogarniając świata zewnętrznego - na 2,5 godziny na zasłużony odpoczynek...
Zbudziło mnie bardzo jasne słońce na twarzy - totalna zmiana pogody! Z pochmurnego, przedpołudniowego nieba, naraz wszystko pojaśniało tak bardzo, że czułam w tym niewątpliwą Rękę Boga! i Jego znak dla mnie: najgorsze już minęło...
Gdy otworzyłam oczy, rodziców Marty też nie było... a ona spytała tylko, czy cokolwiek zdołałam pospać, bo gdy tak siedzieli i rozmawiali, mieli wrażenie, że może mi przeszkadzają... Ale ja kompletnie nie odczułam ich obecności, mało tego: wydawało mi się, jakby podczas mojego snu zupełnie nic się poza tym nie działo...
Poczułam głód... To bardzo dobry znak! Odgrzałam cały talerzyk przywiezionej wczoraj przez Dominika pizzy i go zjadłam ze smakiem. Czułam się wspaniale! Umocniona dobrą strawą i pokrzepiona solidna porcją wypoczynku - zasiadłam do szpitalnej szafki...
Rozłożyłam swój warsztat na dobre! Siedziałam teraz przy tych wszystkich papierkach i tasiemkach, nie posiadając się ze szczęścia, że dostałam taki energetyczny bonus od Pana! :)
Obok na łóżku siedziała rozpromieniona Marta i układała swoje ukochane puzzle, które przywieźli jej dzisiaj rodzice. Każda z nas pochłonięta w swoim świcie bez reszty, radosna i pełna takiej nadziei, jak nigdy jeszcze przedtem!... Było nam razem cudownie, gdy słoneczko przez otwarte na oścież okno raczyło nas swoimi popołudniowymi promieniami!
Tak nam mijał czas... Pochłonięta tematyką dziecięcą na kartkach - z racji ostatnich wydarzeń w rodzinie, oddawałam się cudownemu relaksowi rękodzielnemu :)
A pompa sobie kapała i mnie absolutnie nie interesowała... W myślach przewijały mi się rozmaite modlitwy dziękczynne, głównie ten czas ofiarowałam za moją Rodzinkę, to znaczy Dominika i dziewczynki, łącząc się z nimi w tym wieczornym rytuale wyciszającej zabawy, kolacji, kąpieli i zasypiania...
Byłam przepełniona tą łaską! Normalnie łaski pełna :) Łaska wylewała mi się uszami i wychodziła spod palców pisanych sms-ów do najbliższych... (może niektórzy się lekko zdziwili otrzymaną treścią wieczornej wiadomości i miłosnym przesłaniem, ale co tam! - to tylko kwestia otrzymanej ogromnej łaski, więc powinni to zrozumieć ;))
I powodowana tą Łaską... długo, oj jeszcze bardzo długo nie mogłam zasnąć, gdy łaskawe myśli tłoczyły się bardzo licznie, po ostrym jak brzytwa umyśle...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz