No i nie posłuchały! Wyobrażacie sobie, że nie podziałały ani buraczki, ani moje prośby, ani moje groźby... Ani nawet najnowsze zdjęcia i filmiki dziewczynek... Moje leukocyty się na mnie wypięły i już!
Od godziny 10 rano nie gadam z nimi... Po tym, jak do sali weszła pani doktor i ze smutną miną oznajmiła: "Pani Dorotko, jeszcze nie dziś..." - nie żyjemy w zgodzie jak dotychczas - ja i moje wyniki...
Ponoć przez noc wszystko nieco pospadało... i hemoglobina i płytki i te wstrętne leukocyty, które w ogóle pojechały po bandzie i zjechały do 0,9 a myśli o domu można roztaczać od co najmniej 2,0 (przy czym norma zdrowego człowieka wynosi 4,0) więc o czym my tu w ogóle mówimy...?
Zawiodłam się na nich. Widać, że pani doktor też... Od razu zapisała mi neupogen, by nieco pobudzić te zbuntowane leniuchy, ale o domu pomarzyć mogę dopiero w poniedziałek... Więc przyjdzie mi spędzić w szpitalu dodatkowe 3 dni, gratisowe 3 dni... nudne 3 dni... niepotrzebne 3 dni... trudne 3 dni... nostalgiczne 3 dni... Bardzo trudno mi było zaakceptować taki scenariusz... W pierwszej chwili nie był on dla mnie kompletnie akceptowalny...
Pani doktor wyszła, a ja zalałam się łzami, jakby ktoś wydał właśnie na mnie wyrok dożywocia... Zadzwoniłam do Dominika, ale niewiele zdołałam powiedzieć przez te łzy i ściśnięte gardło... Taki żal, taki zawód... Gdy trochę ochłonęłam - włożyłam do ucha białą słuchaweczkę, w której niezmiennie i nieprzerwanie dobiega kojący głos Radia Maryja... Wsłuchuję się w pierwsze dźwięki, melodię, tekst, a tam... (pewnie piosenka dobrze znana, ale weźcie wsłuchajcie się w słowa W TYM KONTEKŚCIE...ech :// dobiło mnie to...)
Trzy dodatkowe dni...
I kiedy tak nad tym wszystkim rozmyślałam - przypomniała mi się Matka Jezusa, Maryja... Czymże jest dla mnie 3-dniowe oczekiwanie na wyjście ze szpitala, wobec 3-dniowego stresu i napięcia, jakie przeżywała Maryja żyjąc w strachu i niepewności, czy jej Syn, Jezus Chrystus powstanie z martwych, tak, jak obiecał...
Takie spojrzenie na sprawę zdecydowanie dodaje sił, przewartościowuje pewne rzeczy i zamyka skutecznie usta... Już nie narzekam i już się nie żalę... Choć wcale nie jest lekko, to innego wyjścia nie mam - jak tylko cierpliwe czekać na poprawę wyników i... na poniedziałek.
Po południu przyszedł drugi kryzys...
Ewa nieustannie wymiotowała po Ara-C, jej mama siedziała przy jej łóżku i ją w tym wspierała, ja wysłuchiwałam tych wszystkich odgłosów i dźwięków, a dodatkowo także przekleństw z ust obu pań i narzekań... Było mi wstyd przed pielęgniarkami, że tak je traktują i nimi 'pomiatają'... Bo na oddziale zabrakło woreczków wymiotnych... Lecz gdy tylko pani mama wyszła późnym wieczorem z sali - Ewa wróciła do normy, atmosfera została uleczona, a ja poczułam się wreszcie swobodnie i spokojnie...
Mój odbudowywany mozolnie nastrój jednak został po raz kolejny skutecznie pogrzebany, za sprawą jednego telefonu, (którego niestety nie mogłam nie odebrać). Od samego początku pytanie: 'I co? nie udało się dzisiaj wyjść do domu?' - osłabiło mnie to i na wstępie poprosiłam, że naprawdę nie chcę o tym rozmawiać... Rozmowa więc nasza zatoczyła krąg, by znów powrócić do tematu: 'Bo my tu wszyscy się już nastawiliśmy, że dzisiaj już wrócisz z tego szpitala' i nie było siły... musiałam wysłuchać jak to wszyscy są rozczarowani tym, że dzisiaj nie wychodzę i jak to ONI się wszyscy nastawili...
A ja ??!?!
Czy to nie we mnie najbardziej uderzyło, że dziś nie wyjdę do domu? Po tej rozmowie po raz kolejny poczułam się (zostałam tak potraktowana) jak mała dziewczynka, której obiecali lody i wesołe miasteczko w czwartek, a będzie musiała poczekać aż do poniedziałku... Jakieś nieporozumienie.. Jestem dorosłą kobietą, której odebrano w jednym momencie nadzieję i dzieci... Dzieci, których nie widziałam ponad 5 tygodni... Jest zatem istotna różnica... Niestety wciąż jeszcze niedostrzegalna przez niektórych...
A propo`s dzieci ... za sprawą splotu różnych wydarzeń trafiłam też (kompletnie w tym momencie niepotrzebnie) na różne takie piosenki, jednym słowem wyciskacze łez na tu i teraz... Słuchałam więc w kółko tej jednej piosenki i zalewałam się łzami goryczy, bo tam tak ładnie Majka Jeżowska śpiewa o tych wszystkich dzieciach... I to jest takie wzruszające...
Wieczór wypełniła mi modlitwa i walka z bólem głowy... Głowa bolała z emocji i permanentnego płaczu... Poszłam więc spać bez umycia zębów i bez kolacji, o tak!
Ale przetrwamy, radę damy! Czymże w końcu jest tych kilka dni wobec wieczności? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz