Dzień jak co dzień - myślę sobie... Od rana towarzyszy mi jednak przeświadczenie, że oto będzie dobry dzień! Dostałam nawet pokrzepiającego sms-a od Pauli... pisze w nim, że jej się dzisiaj śniłam całą noc - a był to dobry sen, oraz, że dzieci modlą się za mnie, zwłaszcza Dominik, który prosi "megasuperhipermocno" Pana Boga o to, żebym była już zdrowa i wróciła do domu, abym nie musiała już tęsknić... I dodaje: "A ja wierzę, że dziecięca modlitwa dociera z podwójną siłą tam, gdzie trzeba..." Ja też w to wierzę, Paula, dziękuję!
Mój nastrój się jeszcze bardziej poprawia, zaczynam poranną gimnastykę, nabieram powietrza nosem i wypuszczam buzią... Po wczorajszym sukcesie naprodukowanych karteczek - pragnę dziś zrobić coś równie produktywnego! I w myśl wypełniania noworocznych postanowień - zamierzam dziś...
"Dzień dobry pani Doroto!" - wita mnie moja doktor prowadząca, przerywając moje poranne planowanie... "Jak się pani dziś czuje?" - pyta mnie z uśmiechem dr D."Dobrze pani doktor. Wszystko u mnie w porządku" - odpowiadam próbując odwzajemnić ten szeroki i szczery uśmiech. "Pani wyniki rosną i myślę, że tak na początku przyszłego tygodnia puszczę panią do domu"... Nie wierzyłam własnym uszom!! Oczy zaświeciły mi się jak choinkowe lampki, a mózg próbował w jednej sekundzie przetworzyć te wszystkie dane, ale mu jakoś ewidentnie nie szło... "Do domu?" - powtórzyłam tylko jak malowane ciele... "Tak. Proszę mi jeszcze pokazać pani buzię...(i zaglądnąwszy doń, dodała:) Ooo, widzę, że tu się wszystko ładnie goi. Jak nic się nie będzie działo, to tak myślę wtorek - środa wyjdzie pani do domu"... "Ale ten wtorek?" - oszołomiona tym wszystkim próbuję zachować mądre pozory ;) "Tak, ten wtorek, albo środa"...
I upewniwszy się, że poza tym, że doznałam lekkiego szoku na wieść o wyjściu do domu - nic mi nie dolega, opuściła salę... Piszę więc czym prędzej do męża, zachowując konwencję 'jakby nigdy nic'... "Cześć Kochanie. Dzięki za mms-a, we wtorek wychodzę :)" i po chwili mąż mój oddzwania... Radość wielka udziela się przez słuchawkę i mi i jemu... Opowiadam mu o wizycie pani doktor, o tym, że moje leukocyty zaczęły rosnąć, tylko nie potrafię określić od kiedy... Skubane, nieupilnowane... spadały, spadały... aż tu raptem zaczęły się odbijać, nie wiedzieć kiedy, jak i gdzie...;) Taka cicha woda... Grunt, że i tym razem mnie nie zawiodły!
Teraz ze łzami w oczach piszę sms-a do Pauli, dziękując dzieciom za modlitwę, a Bogu za ekspresowe zrealizowanie tych próśb:) Jestem tak szczęśliwa, że łzy same lecą mi z oczu... I gdy tak sobie popłakuję z tego szczęścia, jakie mnie dziś spotkało - do sali wchodzi jakaś kobieta...
Ubrana jest w płaszcz, futrzany beret czy coś takiego... i skrada się ku mnie, pytając: "Dorotka?" I dopiero gdy staje w blasku światła dziennego - rozpoznaję jej postać! To pani Ewa (Chomiczka), wróciła do szpitala już na przeszczep, będzie więc leżała na oddziale przeszczepów...
Zanim jednak wskoczy w szpitalne łaszki - postanawia mnie odwiedzić, przynosząc paczkę herbaty owocowej i ciasteczka. A chwilę później pyta mnie, czy mam jeszcze 'ten swój malutki komputerek'. Odpowiedziałam jej, że mam, na co ona z lekkim zmieszaniem w głosie zaczęła mówić: "A sprawdziłabyś mi w nim w wolnej chwili jakąś nazwę sanatorium w Kołobrzegu?. Powiedziałam najbliższym, tym, co pytali dokąd jadę, że jadę do sanatorium... Wiesz... jakoś nie potrafiłam im powiedzieć, że jadę na przeszczep... A jak wszystko będzie dobrze, to może potem im powiem prawdę"... Oczywiście godzę się spełnić jej prośbę, a ona ze łzami w oczach dziękuje mi... cała pani Ewa... kochana moja! Uściskawszy się czule - znika za drzwiami, mijając się z wjeżdżającą akurat do mnie pielęgniarką...
To pani Grażynka przyjechała, by zmienić mi opatrunek na wkłuciu centralnym... A kiedy tylko nowy plaster znajduje się na mojej szyi - w drzwiach staje Agata i zaprasza mnie do ćwiczeń... Wobec takiej energii, jaką w sobie teraz gromadzę i wieściach o domu - zamierzam dać jej ujście poprzez wszystkie te wymachy i wyprosty ;) Lecz gdy tylko organizujemy sobie przestrzeń do ćwiczeń, ustawiając krzesła, wchodzi młody sanitariusz i zwracając się do fizjoterapeutki mówi: "Jest pani proszona do zabiegowego". Agata zdziwiona, pyta: "Ja? do zabiegowego? A kto mnie tam wzywa?" Na co sanitariusz odpowiada: "Tak pani Dorota jest proszona do zabiegowego". Na co ja z wielkim zdziwieniem protestuję: "Ale to ja jestem pani Dorota!"... Na co młody sanitariusz zmieszany i lekko zawstydzony mówi: "Aaach, no tak! no to pani ma iść do zabiegowego" Więc mu odpowiadam: "Ja nigdzie z panem nie idę... jeszcze może mi punkcję zrobią, nie idę z panem i już!" - zażartowałam sobie, jednak rozsądek kazał mi udać się tam i chociaż sprawdzić o co kaman...
Wchodzę niepewnie i widząc panią Grażynkę uzupełniającą jakieś dokumenty pytam: "Wołała mnie pani?" Na co pielęgniarka odpowiada: "Tak, chodź, podpiszesz mi tutaj coś..." Podchodzę więc i w tym momencie doznaję olśnienia: "No taaak! przed chwilą zmieniała mi opatrunek, teraz więc muszę uzupełnić swój podpis na karcie wkłucia, co czynię każdorazowo po takim zabiegu"... Ale ku mojemu zdziwieniu na stoliku zamiast pojedynczej karty, leży wielka księga... Coś mi ta księga przypomina... To przecież jest księga... P U N K C J I !!! W tym momencie wchodzi moja doktor prowadząca, a drzwi do zabiegowego zamykają się za nią, jak w jakimś horrorze ;)...
"Zrobiłam to z premedytacją, pani Doroto" - uświadamia mnie dr D. ze swym promiennym uśmiechem, który tak lubię... "Jest pani taka szczęśliwa po tych wiadomościach, że pomyślałam, że wezmę panią z zaskoczenia, wtedy nie będzie pani na ten temat za dużo myślała i się denerwowała, prawda?" "No prawda, pani doktor. Bo ze mną tak właśnie trzeba..." - przyznaję ze smutkiem jej rację. "Z panią i z panią Ewą tak właśnie trzeba. Ona będzie miała punkcję zrobioną zaraz po pani".. "No ładnie" - myślę sobie... to nas obie urządziła z tą punkcją, taka kurka przebiegła jest ta nasza pani doktor, że ho ho! ;)
Sam przebieg zabiegu określiłabym jako... standardowy... Cośtam nie poszło i doktorka musiała się przekłuwać, ale w ogólnym rozrachunku punkcję nr 5 zaliczam do udanych... Teraz wracam powoli do swojej sali, by na najbliższych 12 godzin spocząć grzecznie w łóżku... Moja siostra jest już w drodze do mnie z zaplanowaną wcześniej wizytą, nie będzie więc tak źle... Ostatecznie nie będę zdana tylko na siebie i pielęgniarki, a to już dużo!
W czasie mojego przymusowego odpoczynku na brzuchu ;) do sali wprowadza się nowa lokatorka. To pani Krystyna - przynajmniej tak podpisana jest na tabliczce nad łóżkiem. To starsza pani, bardzo chora zresztą, której towarzyszy dorosły syn. Pomaga jej się rozlokować, zaparza herbatę, a potem zostaje w sali upewniając się, czy mamie niczego więcej nie potrzeba...
Praktycznie mija się z Gośką, która właśnie wchodzi do sali... Teraz ja mam gościa, a pani Krystyna odwróciwszy się do ściany - zasypia... Rozmawiamy więc półgłosem, jemy pizzę z sylwestra i serniczek z ksylitolem... A o 15:00 razem słuchamy koronki do Miłosierdzia Bożego w radiu Maryja... I gdy tak sobie rozmawiamy, śmiejemy się, czas leci jak szalony... Około godziny 20 moja siostra opuszcza szpital, udając się swoim autem do znajomych, do Legnicy...
Ja w tym czasie łączę się z moim mężem, by wysłuchać relacji z całego dnia, kiedy to leżałam i energia aż kipiała ze mnie i wylewała się uszami na wszystkie strony... Nic jednak z nią nie mogłam zrobić, gdyż musiałam swoje odleżeć i basta! W czasie, kiedy Dominik kąpie i ogarnia dziewczynki - ja przetrząsam cały internet w poszukiwaniach ciekawych prezentów dla moich dziewczynek na wtorek, kiedy to przybędę do domu...
O 21:00 wysłuchuję Apelu Jasnogórskiego, a później znów rozmawiamy z Dominikiem na temat nowego miejsca do spania dla naszej Ali... Otóż do tej pory nasze dzieciątko spało wyłącznie w wózku. Nie praktykowaliśmy czegoś takiego jak łóżeczko, gdyż zaraz po urodzeniu się Ali, zgodnie stwierdziliśmy, iż wygodniejszy będzie i bardziej mobilny - głęboki wózek, którym można będzie szybko i sprawnie wyjechać z np. płaczącym dzidziusiem z pokoju, w którym śpi także Hania. Taki system działał do momentu, kiedy to nasz dzidziuś osiągnął swoje słuszne pół roczku i kiedy uznaliśmy z mym mężem, iż to najwyższy czas, aby dziecku sprawić łóżeczko szczebelkowe.
Takie łóżeczko, poza oczywistymi walorami gabarytowymi - jest w nim dużo więcej przestrzeni, niż w wózku - posiada także inne zalety. Można się po nim świetnie wspinać, podciągać, ćwiczyć siadanie i szereg innych czynności, które już lada moment zacznie wykonywać nasza córeczka...
Wobec powyższego, w ramach bardzo pracowitego dziś dnia - udał się Dominik do piwnicy, przyniósł wszystkie elementy łóżeczka (tego prawie nieużywanego, po Hani ;) do montażu, pojechał do Castoramy, zakupił podgumowane kółeczka, wywiercił z teściem od spodu otwory, zamontował w nich kółka i tak przygotowane łóżeczko wyposażył w świeżą pościel :)
Łóżeczko było gotowe do użycia! A przy tym jeździło po domu tak sprawnie i cicho, jak wózek :) Dobra robota Kochanie! Po całym rytuale kąpieli, karmienia i usypiania, dostaję takiego oto sms-a od męża: "Teraz będę skarżył;) Alicja Anna zamiast spać, poczuła
wolność łózeczka i nie śpi, a mamy już którą godzinę!" i na dowód swoich słów dołączył zdjęcie rozbrykanego dzidziusia, który turla się w te i wewte i co chwilę ląduje na brzuszku, nie potrafiąc się jeszcze przewrócić na plecy... Jest godzina 21:46, a mnie przepełnia ogromna radość na myśl, że już, już za chwilę sama będę uczestnikiem takich sytuacji... Tak bardzo nie mogę się ich doczekać!!
Późnym wieczorem pani Krystynie podłączają tlen. Pielęgniarki krzątają się wokół mojej schorowanej współlokatorki, a ta dyszy zmęczona i z gorączką, prosząc, by przykryć ją kolejnym kocem... Widać, że bardzo się męczy... Odmawiam więc jedną 'zdrowaśkę' za drugą, prosząc, by Matka Boża przyniosła jej ulgę w cierpieniu i obdarzyła łaską spokojnego snu...
I gdy tak modlę się, pielęgniarki powoli przestają się krzątać, w sali zapanowuje przyjemna cisza i pani Krystyna zasypia... Ja zresztą też... jest godzina 1:30... Godzinę później budzą mnie odgłosy krzątających się pielęgniarek. Pytają dosyć głośno moją współlokatorkę, czy coś ją boli, mierzą ciśnienie i temperaturę.. Wciąż utrzymuje się dość wysoka gorączka... I gdy tak próbuję odizolować się od tych wszystkich dźwięków, z pomocą stoperów do uszu - moje myśli zaczynają krążyć wokół tematów niecierpiących zwłoki...
Teraz nagle poczułam potrzebę sprawdzenia czegoś pilnie w internecie... Odganiam więc te myśli, wyrzucam wszystko, co zbędne i zaczynam modlitwę różańcową (najlepszy usypiacz ;) Tym razem jednak nie pomaga... po pewnym czasie słyszę, jak pani Krystyna oddycha miarowo, pogrążona w spokojnym śnie, ja natomiast - kompletnie rozbudzona - biję się ze swoimi myślami i usilnie próbuję ponownie zasnąć...
Bezskutecznie... mija jedna, druga i trzecia bezsenna godzina... Wreszcie poczułam, że oto nadchodzi upragnione znużenie, moje powieki stają się coraz cięższe i takie tam... Spoglądam dyskretnie na zegarek... dochodzi 5... "Świetnie!" - myślę sobie... za pół godziny przyjdą pobierać mi krew, czy jest zatem sens, abym teraz zasypiała, skoro za chwilę mnie i tak obudzą? Postanawiam więc wytrwać w tym stanie 'pół-na-pół' do wizyty pielęgniarki, a gdy wreszcie takowa przychodzi - oddycham z wielką ulgą. Jednak po pobraniu krwi mojej współlokatorce, miła pani zabrawszy swój medyczny wózeczek - wyjeżdża z naszej sali... "A ja?!?!" - wołam za nią mocno poirytowana... "Dla pani nie mam na dziś zlecenia, aby pobrać krew" - odpowiada pani Jola.
Myślałam, że mnie coś trafi ;) Dochodziła godzina 6, a ja po nieprzespanej nocy, kiedy wreszcie poczułam senność - dopiero układałam się do snu... Szybko jednak udało mi się zasnąć. Postanowiłam więc, że będę spała 'do oporu', gdyż moja doktor prowadząca na pewno dziś do mnie nie zajrzy, bo właśnie kończy swój nocny dyżur, więc nie będzie miała obowiązku widzieć się ze mną, tylko czym prędzej iść do domu, wypocząć... Ech, jakże bardzo się pomyliłam... ale to już jest wątek na kolejną opowieść ;))
Dorotko, tak się cieszę Twoim szczęściem!!! Zaglądam znienacka tutaj no i piękne wiadomości czytam:) Dobry ten początek roku i ja myślę, że będzie cały ekstra!:) A na długo idziesz do domu? Już bym chciała, żebyś na zawsze…:) Ale wiem, że szybko i o tym tutaj przeczytam:* Buziaki i dobrej nocy:*
OdpowiedzUsuń