Rano odwiedziła nas Beatka. Koleżanka po przeszczepie. Mama dwóch wspaniałych chłopców, na pewno ją pamiętacie...:) Wniosła do naszej sali lekki powiew egzotyki: jest już bowiem 70 dni po przeszczepie i właśnie przyjechała na kontrolną wizytę do poradni hematologicznej w podziemiach budynku.
Poradnia hematologiczna to pewien awans :) Kto tam zagląda ten lepiej wygląda. Lepiej, bo na pewno nie w szpitalnej piżamie i klapkach, a normalnych ubraniach i z torebką! Beatka opowiadała nieco o swojej codzienności, o powrocie do życia jako mama... Słuchałyśmy tego wszystkiego z zapartym tchem - w myślach tak bardzo 'zazdroszcząc' jej tego, że jest już po wszystkim...
Później odwiedził mnie znajomy Disnej, dostarczając mi przesyłkę z papierami. Jeszcze świeża, pachniała zielonogórskim powietrzem :) Chwilę porozmawialiśmy, a gdy tylko zniknął za zakrętem - udałam się do sali celem obadania zawartości ponętnej siatki ;)
W końcu nastał obiad, a wraz z nim nastąpiło wielkie zaskoczenie! Otóż odnośnie kulinariów tu panujących już kiedyś pisałam: to jedna, wielka monotonia i rutyna smaków... Klasyka gatunku: gotowana marchew, gotowane buraczki, ziemniaki, kasza lub ryż oraz kawałek gotowanego mięsa, w porywach do pulpeta, na kawałku pieczeni skończywszy. Ot i całe menu!
Aż tu nagle...
Pierogi z mięsem! A to ci niespodzianka... Zostały się od pacjentów z przeszczepów i miłe panie salowe raczyły nas nimi poczęstować :) Mimo wszystko byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tych pierogów... bo dlaczego akurat z mięsem, a nie np. ruskie?! ;))
Marta wzięła porcję i raczyła mnie jednym poczęstować. I wiecie co?... posmakowały mi :) Przeszczepowe pierogi z mięsem mi posmakowały!
Ależ na tych przeszczepach to musi być fajnie, że nawet pierogi im dają do jedzenia ;) Fakt jest jednak faktem, że ilekroć rozmawiałyśmy z Beatką o żywieniu po drugiej stronie oddziału zamkniętego - tylekroć podkreślała, że co jak co, ale jedzenie to mają całkiem zjadliwe. I o niebo lepsze, niż dla pozostałej części szpitala :) Może więc nie jest tak źle na tych przeszczepach... choćby dla tych pierogów warto zaryzykować i dać się tam położyć ;))
Tak więc zaliczyłam nawet szpitalne pierogi! Tego bym się nie spodziewała... A jeśli przy jedzeniu jeszcze jesteśmy, to w niedzielę zdarzyło mi się nawet kotleta schabowego próbować! I muszę powiedzieć, że bardzo, ale to bardzo mi smakował, pomimo tego, że jak z żalem zauważa Marta - był bez panierki ;) Takie rarytasy przywieźli Marcie jej rodzice, a ja poczęstowana - z ciekawości i nudy - nie odmówiłam :)
Nasze mrówki także kosztują za sprawą naszej wielkoduszności wielu nowych smaków... Tu: okruch chipsa, który nieopatrznie spadł w okolicach szafki... szybko się nim zajęły ;)
Po obiedzie i krótkiej drzemce przyszedł czas na karteczki... Choć tylko kilka na dzisiaj, to i tak jestem bardzo zadowolona z efektu!
A wiadomością dnia, którą chcę się z Wami podzielić jest fakt, iż moje wyniki zaczęły spadać, co oznacza, że chemia działa, że jak już łaskawie spadną - na ile trzeba, to zaczną w końcu rosnąć, co z kolei będzie oznaczało, że czas szykowania się do domu jest już coraz bliżej...
Nowe standardy szpitalne - pokój ze zwierzętami;)
OdpowiedzUsuń