To jest dzień, w którym moja Marta opuści szpitalne mury, dostanę nową współlokatorkę, z którą połączy nas wiele wspólnego, odwiedzą mnie cudowni goście i wyjdę na czysto z wszelkimi blogowymi zaległościami! Ale zacznijmy od początku...
Dzień rozpoczął się dziś dla mnie o godzinie 6:00, utoczeniem kilkunastu mililitrów świeżej krwi, zapodaniem kroplówki z antybiotykiem oraz sikaniem na zawołanie, kiedy pęcherz wypełniony do granic możliwości wołał o litość swoją właścicielkę...
Tej nocy nie było koszmarów... Tyle chociaż dobrze... Ten poranek ze względu na niemożność ponownego zaśnięcia - ofiarowałam w intencji 'dobrego dnia' dla Dominika i dziewczynek, uczestnicząc duchowo w porannym różańcu, a potem w mszy świętej transmitowanej z Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy z Torunia.
Po mszy św. były tradycyjne godzinki, a po nich czas wstawania, szykowania wspólnego śniadania i czas pakowania się Marty do domu...
Dzisiaj nie cudowałyśmy z kanapkami. Zjadłyśmy po bułce z masłem, serem żółtym i szynką oraz rzodkiewką i ogórkiem, bo pomidory wywinęły nam numer i pogniły skubane w lodówce!
Po śniadaniu odwiedziła mnie pani doktor, więc znów rozpoczęłam swoją mozolną próbę 'urobienia' jej na to, aby puściła mnie do domu w jak najszybszym terminie. Ale ona, nieugięta nadal obstawała przy swoim - weekend jeszcze w szpitalu i ewentualnie - jak pozwolą na to wyniki - będziemy mogły coś pomyśleć na początku tygodnia...
Sra ta ta ta... a we mnie się gotuje!!! Ja już po ścianach chodzę z tęsknoty i serce me matczyne krwawi na taki widok...
...a tych widoków to ja dziś trochę dostałam od mojego wspaniałomyślnego męża :) Tak czy owak, podczas badania pani doktor nieopatrznie spojrzała na wyświetlacz mojego telefonu, który akurat się zaświecił, naciśnięty przez przypadek, kiedy się kładłam i widząc takie radosne buźki Hani i Ali sama zagadała:
"Ale te pani córeczki ładne dziewczynki. Takie do pani podobne". Zrobiło mi się bardzo miło, odpowiedziałam więc jej: "Tak, rzeczywiście... i czekają już na mnie w domu" - Sama tego chciała! doktorka jedna!! ;) Niech wie, że mi zależy i że jestem gotowa jej tak truć przez resztę tygodnia, żeby mnie wypuściła do domu, kiedy tylko łaskawe płytki krwi lekko się podniosą...
Po wizycie mojej pani doktor przyszła pani doktor Marty i wiecie co? Nawet nie robiła jej dzisiaj wyników krwi, tylko puściła dziewczynę w ciemno do domu... To dopiero lekarka! A kilka godzin później, czytając sobie Marty wypis rzuciłam okiem na jej wczorajsze wyniki krwi: były prawie identyczne, jak moje dzisiaj... a w jednej rubryce to nawet moje były lepsze... ech, ale moje są jeszcze niestabilne, a Marty już tak... jestem rozgoryczona po prostu, wybaczcie ten sarkazm...:/
Kiedy Marta trzymała w ręce swój wypis, a jej rodzice byli już w drodze po nią - siedziałyśmy tak we dwie na swoich łóżkach, przed swoimi komputerkami i klikając cośtam przed sobą co chwilę przypominałyśmy te najfajniesze chwile spędzone razem w tej tutaj sali.
A potem się pożegnałyśmy, wyściskałyśmy, obiecałyśmy, że spotkamy się na oddziale przeszczepowym i Marta pojechała... Jedyne, co mi po niej zostało, to czekolada, butelka wody mineralnej i wydębiony od jej taty przepis na najlepsze schabowe jakie jadłam... mimo tego, że były bez panierki! Właśnie dlatego, że były bez panierki - były to najlepsze schabowe, jakie w życiu jadłam...
Do sali zaczęła się wprowadzać pani Anna. Na oko - nie będzie źle, jednak nim zamieniłyśmy ze sobą kilka zdań, już odwiedziła mnie Agnieszka, a chwilę później do nas przyłączyli się Malwa i Sławek. Wyszliśmy wszyscy na korytarz, na piętro. Przyznaję, że bardzo fajnie spędziłam z nimi czas, śmiejąc się i wspominając dawne dzieje ;)
Nie będę też tu pisała, czym uraczyli mnie przemili goście oraz tego, w jakiej torbie mi to przynieśli... nie będę, żeby Wam smaka nie narobić ;)
Gdy tylko odprowadziłam moich gości do drzwi głównych, wróciłam do swojej sali, a tam moja nowa współlokatorka od razu nawiązała do kartek, na które ewidentnie się czaiła pod moją nieobecność.
Zapytała, czy może sobie obejrzeć i po ile sprzedaję. Od razu dobiłyśmy targu, a ja - bogatsza o 20 zł z zadowoleniem i satysfakcją dalej opowiadałam jej o swojej pasji...
Pani Ania okazała się bardzo fajną 63-latką, interesującą się rękodziełem oraz śpiewającą w zespole pieśni ludowych. Ma dwóch dorosłych synów i wnuki i jest bardzo sympatyczna. A nade wszystko - słucha Radia Maryja!! i to przez słuchawki, coby współlokatorce nie przeszkadzać :)
Ale kiedy o godzinie 20:20 pani Ania pogrążywszy się w zadumie, z słuchawkami na uszach uczyniła znak krzyża (rozpoczęcie różańca) to już nie mogłam się powstrzymać i powiedziałam do niej: "Oo..widzę, że słuchamy tego samego radia :)" - a pani się uśmiechnęła i chyba sama nie mogła w to uwierzyć, że taka młoda osoba jak ja, słucha takiego radia, jak ona...
Od tego czasu - a w zasadzie zaraz po różańcu - zostałyśmy koleżankami już na dobre, stwierdzając, że jeszcze tylko Apel i dzień będzie pięknie zakończony :) To miłe móc dzielić ze współlokatorką wspólne upodobanie do katolickiej rozgłośni radiowej;)) Bo Radio Maryja jest naprawdę fajne! Słuchaliście go kiedyś?
Wieczorem chwilkę jeszcze porozmawiałam z Dominikiem, a potem już tylko produkowałam nowe posty, aby wreszcie doszło do historycznego momentu zrównania teraźniejszości i przeszłości opisywanych przeze mnie dni...
Około 22 przyszła do mnie Królowa Lodu podłączyć mi antybiotyk, a przy okazji odebrać ozdobione jajo. Była zachwycona! A ja... ech, jak ja lubię uszczęśliwiać ludzi swoimi talentami (w ujęciu biblijnym, rzecz jasna ;)) i lubię rozkruszać te jej lody, kiedy się tak ładnie i szczerze do mnie uśmiecha...
Jestem już bardzo zmęczona... dochodzi północ, a ja wciąż piszę i piszę, choć oczy już szczypią i same się zamykają... Cały dzień w pracy i to bez drzemki! I pragnę oficjalnie przeprosić wszystkich tych, którzy nie doczekali się oddzwonienia na ich telefon, ani odpisania na ich sms-a, nawet tak fajnego, jak ten od Micha z Krakowa... Kochani wybaczcie mi... Dzisiaj żyłam z bardzo dużym rozmachem i przez moment poczułam się nawet, jakbym nigdy nie była chora... A wszystko to za sprawą cudownych ludzi, których dzisiaj spotkałam, których pożegnałam i z którymi się poznałam...
I tych od lodu też, których serca choć na jakiś czas skruszały i zapanował w nich dobro i pokój :) Chwała Panu!
Błogosławieni którzy wprowadzają pokój albowiem oni będą nazwani SYNAMI BOŻYMI!!!
OdpowiedzUsuńto z dedykacją dla Ciebie Dorotko i z życzeniami dobrego dnia