Tym razem moje sny krążyły wokół dzieci... Niestety nie były to słodkie, pluszowe misie, a koszmary z serii: wracam do domu, a moje nastoletnie córki mnie nie poznają i nie chcą ze mną rozmawiać, bo je 'zostawiłam', gdy były jeszcze małe...
Budziłam się kilka razy w nocy i zalewałam rzewnymi łzami... A potem jeszcze koszmar w stylu: budzę się obok 'jakiegoś dziecka' (mały, niespełna roczny chłopiec), który okazuje się być moim dzieckiem, a po kuchni szlaja się jakiś obcy facet... Pytam o Hanię i Alę, a ten facet mi odpowiada, że one zostały ze swoim ojcem, Dominikiem, który je wychowuje... Masakra jakaś!!!
To już jest ten czas, aby wracać do domu... Moja tęsknota osiąga powoli zenit, zaczynam fiksować... Mózg wysyła mi jakieś niewydarzone anomalie, każde przysłane zdjęcie z dziewczynkami zostaje poddawane szczegółowej analizie rajstopek, piżamek i co tylko...
Czas wracać do domu...
Kiedy słuchałam sobie porannych godzinek, do sali weszła pani doktor i powitała mnie z uśmiechem na twarzy. Wtedy jeszcze nic nie zapowiadało tego, co się wydarzyło później... Rozmawiałyśmy o tym, jak minął mi weekend (swoją drogą ciekawe dlaczego zawsze rozmawiamy o mnie, a nie o tym, jak jej minął weekend ;)) a potem pani D. osłuchawszy mnie i zbadawszy - oświadczyła, że włączy mi antybiotyk na to moje zawalone gardło... W jednym zdaniu też wspomniała, że od dziś włącza mi czynnik wzrostu, czyli neupogen na wzrost leukocytów.
Próbowałam rozkruszyć jej twardą strukturę i podgadać coś o terminach, szykowaniu się do domu, ale nie dała się wciągnąć w tą rozmowę...Ona dobrze wie, że jak się uczepię jakiejś obietnicy, to będę się jej trzymała i broniła jak niepodległości...
Po wizycie usiadłam na łóżku i zaczęłam rozmyślać... Bo skoro zaczęły się zastrzyki na leukocyty, to znaczy, że zaczęło się szykowanie mnie do domu, ale skoro pani doktor od dziś włączyła antybiotyk na gardło - to znaczy, że spędzę tu jeszcze minimum tydzień, bo tyle czasu powinno się stosować antybiotyk, aby miał on jakikolwiek sens zadziałać...
I bądź tu człowieku mądry!
Myśli sprzeczne teraz zawładnęły moją głową... Moja Marta współlokatorka w środę już wychodzi do domu (pomimo tego, że później niż ja dostała swoją drugą dawkę chemii) a ja będę tu tkwiła jak kołek... i leżała w tym całym szpitalu.. NA KATAR... ?!?
Wyciągnęłam komputerek. Postanowiłam nadrobić nieco zaległości blogowe i towarzyskie... I kiedy tak siedziałam i klikałam - wciąż nie mogłam przestać myśleć o tym, co teraz ze mną będzie...
Poobiednia drzemka, którą brutalnie przerwała pielęgniarka przychodząc do mnie z zastrzykiem w ramię... Ukłucie i... można spać dalej... tylko że sen już do mnie wrócił... Usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać - jak wykorzystać taki piękny wieczór i wymyśliłam, że zabiorę się za jajko...
Historia z jajkiem jest taka, że pewnego dnia, kiedy robiłam kartki, zaszła do naszej sali pielęgniarka, którą nazywamy Królową Lodu (przez wzgląd na wyjątkowo zatwardziałe usposobienie). I ta Królowa Lodu zaczęła być dla nas jakaś wyjątkowo uśmiechnięta... A ponieważ ja lubię takie panie 'przełamywać' i rozkuwać je z tych zimnych lodów - właśnie swoim uśmiechem, komplementami i miłymi słówkami - od razu zwęszyłam jakiś podstęp...
Królowa Lodu zaczęła opowiadać o tym, jak w szkole jej córki zorganizowali konkurs na stroik wielkanocny... i tak od słowa do słowa wyszło szydło z worka, że owa Królowa chciałaby mnie prosić o to, abym ozdobiła jej takie wielkie, styropianowe jajo, aby mogła umieścić je w stroiku córki na konkurs...
Kilka dni później przyniosła owe jajo wraz z jakimiś tasiemkami i cekinami do ozdoby... Jednak moja koncepcja na to jajo od samego początku była inna. Ja poszłam w brokat!
Na początku zaczęłam od wciskania szpilek z cekinami... A gdy skończyły się szpilki...
Całość potraktowałam klejem i obsypałam dość obficie brokatem, czego efektem było przyklejenie się brokatu do wzorów klejowych. Na koniec, kiedy klej już wysechł - dodałam jeszcze piórka...
Przyznam, że po raz pierwszy miałam okazję pobawić się w tego typu dekoracje i muszę powiedzieć, że całkiem fajna sprawa! A przede wszystkim nowe doświadczenie!
Mam nadzieję, że Królowej Lodu się spodoba, choć od dawna nie widziałam jej tu na dyżurze... A jeśli już przy pielęgniarkach jesteśmy, to całkiem sporo otrzymało od nas swoje indywidualne ksywki ;) Jest np. Ciapek - to kochana pani Irenka, która wszystko robi tak bardzo powoli, ale jest przy tym taka urocza. Ja ją wprost kocham! Więc ksywa 'Ciapek' jest jak najbardziej pieszczotliwym określeniem. Inna pielęgniarka o wyjątkowo niebieskich i wyrazistych oczach dorobiła się pseudonimu 'Husky". Z nią też weszłam w konszachty kartkowe. Zamówiła u mnie 3 sztuki z Jezusem, od razu już wypisane...
Jest Ewa niska i Ewa wysoka, jest też pani, która nigdy nie zamyka za sobą drzwi, nawet jeśli to oznacza dla nas życie w przeciągu... to 'Alinka drzwinka'...
Po skończeniu jaja poczułam wieczorne znużenie, ale i spełnienie zarazem... Wieczór upłynął mi już tylko na modlitwie różańcowej, apelowej i rozmowie z mężem... czyli moja ulubiona klasyka na zakończenie dnia...
To był udany dzień... pomimo licznych jego sprzeczności, wiele udało mi się dziś zrobić... Takie jajo na przykład, albo kilka nowych wpisów na bloga, zauważyliście? ;) A wszystko to na Chwałę Pana! bo "dzięki łasce, nie dzięki nam samym..."
eh, wciągam jednym tchem Twego bloga, za każdym razem mam Ci tyle do napisania(skomentowania), za każdym razem poddaję się, bo co mądrego można powiedzieć w obliczu Twego szpitalnego życia i choroby z którą przyszlo Ci się zmierzyć...no ale dziś cały czas myślę o Tobie i stwierdziłam, ze co tam..napisze:) najwyżej nie uda mi się tak ladnie oddac swoich przeżyć, jak Tobie się to udaje..otóż...odkąd dowiedziałam się, ze jesteś chora, przeryczałam dobre pare dni nim oswoiłam się, że "takie"rzeczy przytrafiają się tuż obok..nie tylko na filmach...koleżance..rety..natłok myśli: jak się czujesz, co czujesz, co z dziewuszkami, jak radzi sobie Dominik, jak tobie udaje się zachować tyle optymizmu..skonfrontowalam swoje zycie z twoim i nagle wszystkie pierdoły, którymi zwykłam się martwić, przestaly być istotne, każdym dniem cieszę się bardziej, pobiegłam do Kościoła, zrobiłam wiele rzeczy, które z niewiadomych przyczyn odwlekalam...i na koniec puenta..jesteś moją bohaterką, inspiracją!! wracaj do Zielonej szybko:) ze wszystkich sił jestem z Tobą:* jesteś niezwykłą kobietą, siłaczką! a kiedy to wszystko się skończy, koniecznie musisz napisać książkę, a za kasę zdobytą z dużego nakładu wyjedziesz z Rodzinką na długie cudowne wakacje:) gdzie słonko swieci cały czas:) duza buzka:) kasia L.
OdpowiedzUsuńKaśka, przestań pleść bzdury :P Znamy się nie od dziś ;) Co ja mogę mądrego napisać wobec takich wielkich słów? Hę? Stawiasz mnie w bardzo niezręcznej sytuacji ;) Ale powiem Ci jedno: (albo dwa ;) Lubię to! :) i wiesz co? Może razem wybierzemy się na jakieś zasłużone wakacje - choćby do Pogorzelicy? :) W zeszłym roku nie udało się nam tam spotkać, bo się minęłyśmy (czy to było dwa lata temu?) w tym roku raczej nam się nie uda pojechać, ale pomysł jest! Pozdrawiam Cię i Was bardzo serdecznie :** super, że ze mną jesteście! :***
Usuńto teraz się wzruszyłam:) jedziemy razem!! w pogorzelicy wy we czwórkę i my już też:) bo..spodziewamy się maluszka (dopiero 10 tydzień, wiec trzymaj kciuki, by ta ciąża była mniej stresująca, niż karolkowa) :) wielki cmok!!
OdpowiedzUsuńTo teraz ja się wzruszyłam!! Nowe dzidziusie w rodzinie zawsze mnie rozczulają, wzruszają i... wrzucam Cię do mojej paczki intencji różańcowej, bądź spokojna... od dzisiaj Maryja osobiście zatroszczy się o Wasze nowe życie :) I wiesz co... miałam przeczucie ;) jakaś czarownica ze mnie :>? ech... to cudownie!! :))
Usuń