środa, 19 lutego 2014

Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia! <<klik!
[fragment z listu Świętego Pawła Apostoła do Filipian, rozdział 4, werset 13]

Znów ogarnęły mnie te wszystkie uczucia i myśli, które zawsze pojawiają się wraz z informacją o powrocie do domu...  Taką informację bowiem usłyszałam niedawno z ust mojej pani doktor prowadzącej...

Tej nocy myśli fruwały wysoko pod sufitem, pod białymi sklepieniami gotyckich łuków szpitalnych murów. I całe szczęście, że wszystko takie wysokie, bo z pewnością wyfrunęłyby ponad głowami pacjentów oddziału B, a ja razem z tymi moimi skrzydlatymi myślami wyfrunęłabym choćby zaraz, jak tu stoję... (no dobra, jak tu leżę ;)

Ostatnie dwa tygodnie do najłatwiejszych nie należały. Był to dla mnie czas kompletnej pustki, przygnębienia, bólu i złego samopoczucia. Nie było sensu w takim stanie nic nawet pisać, a gdy siły się pojawiały, by włączyć komputer - lepiej mi było popatrzeć sobie na coś, co poprawiało mi zdecydowanie nastrój... coś wesołego i uroczego - jak np. twarzyczki moich kochanych córeczek, albo na coś wprawdzie mniej urokliwego, acz pozwalającego choć na chwilę oderwać się od szarej, szpitalnej rzeczywistości - jak twarze krasnoludów czy wiecznie niezadowolonych orków w kradzionej tolkienowskiej, najnowszej ekranizacji powieści "Hobbit"...

Czas płynął na leżeniu, walce z bólem głowy i jelit, mdłościami, przygnębieniem (niestety Ara-C działa bardzo depresyjnie), walce z nieustanną tęsknotą (zwłaszcza, gdy dochodziły mnie nienajciekawsze wieści z zielonogórskiego frontu o rzekomych dwóch, małych, zakatarzonych noskach) i walce z nastrojami mojej współlokatorki (a o tym możnaby  napisać osobny post, ale - jak ostatnio usłyszałam w jednej, mądrej piosence - 'łatwiej jest nienawidzić brata swego, niż spróbować odszukać w nim odrobinę miłości'...) wobec powyższego - posta takiego nie napiszę!
 
A jeśli mowa o miłości - za nami także Walentynki... Pamiętacie, jak miałam przy tej okazji rozkręcać szpitalny biznes kartkowy? ;) Wszystko zbiegło się niestety z moim złym samopoczuciem podczas przyjmowania chemii... więc jedynym akcentem, jaki tego dnia pojawił się w naszej sali (w zasadzie było ich kilka!!) to:

1) odwiedziny wolontariuszek fundacji "Dobrze, że jesteś", które częstowały nas muffinkami oraz ręcznie robionymi walentynkami (to ich zaskoczyłam, wręczając w zamian przygotowane dużo wcześniej walentynki o co najmniej trzy klasy fajniejsze ;) - nie chwaląc się przy tym oczywiście ;))

po 2) odwiedziny Dominika z pizzą w kształcie serca! (no dobra, przygotowane kawałki były w kształcie trójkątów, ale od tego już naprawdę blisko do uzyskania kształtów serc! - wystarczy zrobić od góry jeden gryz! ;)

po 3) odwiedziny Karci i jej męża Maćka, którzy przynieśli nam takie wielkie serca z piernika! Do teraz mam to ich serce nierozpakowane, bo lubię otaczać się ładnymi przedmiotami, a poza tym jestem przekonana, że Hania znajdzie ciekawsze pomysły na zastosowanie takiego serduszka niż jej mama! ;)

Zatem święto zakochanych było, minęło, a ja jak zwykle uparcie twierdzić będę, że to i tak jeden wielki pic na wodę! ;))

W tym trudnym dla mnie czasie - dwóch, lub więcej tygodni - sporo się modliłam... Ustaliłam sobie nawet całkiem nieświadomie taki porządek dnia - normalnie jak w zakonie!;) a wszystko to za pośrednictwem Radia Maryja, które dyskretnie zawsze towarzyszyło mi w jednym uchu w postaci sterczącej słuchaweczki...

I tak... o 8:10 - rozpoczynałam dzień godzinkami ku czci Maryi (fajnie brzmią niskie głosy mnichów a cappela! - polecam)
12:00 to oczywiście Anioł Pański z Rzymu
15:00 Koronka do Bożego Miłosierdzia i odczytanie fragmentu z dzienniczka Św. s.Faustyny Kowalskiej
20:20 Różaniec (istne szaleństwo intencji!! tutaj omadlałam wszystkich dosłownie wokół i w promieniu kilku jeszcze pokoleń ;)
21:00 na zakończenie dnia - Apel Jasnogórski - transmisja z Częstochowy.

Cudownie mi z takim porządkiem dnia.. Przyzwyczaiłam się już do niego i...nawet mąż mój kochany nauczył się, żeby nie dzwonić do mnie w godzinach "moich modlitw" - bo albo będę... rozczarowana ;) albo wcale go nie odbiorę :P Więc się nauczył i przestrzega! Takiego mam fajowskiego męża :)

W zeszłą sobotę w Wolsztynie odbył się Dzień Dawcy Szpiku fundacji DKMS. Sporo osób się zarejestrowało do bazy potencjalnych dawców szpiku, sporo - jednak wciąż za mało, by odnaleźć dla mnie bliźniaka genetycznego... Poszukiwania trwają... A ja trwam w takim lekkim zawieszeniu - między rzeczywistością a marzeniami...

Miewam w życiu gorsze momenty, kiedy myślę sobie, że to wszystko nie ma przecież sensu, że nic nie mogę nawet zaplanować, że kompletnie nie wiem, jak będzie wyglądało moje życie za miesiąc, dwa, podczas wakacji... Czy uda nam się wybrać - jak co roku - choć na parę dni nad morze? (aby Ala mogła poznać tradycyjny smak plażowego piasku;)  Czy swoje 30-ste urodziny spędzę w domu, czy w szpitalu?... Czy kiedykolwiek jeszcze wrócę do ukochanego zawodu - między dzieci - gdzie roi się od zarazków i smarków, które stanowią dla mnie na dzień dzisiejszy bezpośrednie zagrożenie życia...?

Tak wiele niewiadomych i pytań... Trudno jest przestawić się na takie zupełne 'carpe diem!', no bo każdy w życiu planuje - choćby z minimalnym wyprzedzeniem, choćby uwzględniając oczywisty porządek i kolej rzeczy: kwiecień - Wielkanoc, maj - weekend majowy, czerwiec - koniec roku szkolnego, lipiec - urlop, sierpień - dożynki ;), wrzesień - rozpoczęcie szkoły itd... Każdy ma w głowie JAKIŚ pobieżny chociaż PLAN... każdy, tylko nie ja...

Dla mnie cenny jest każdy poranek, gdy dostaję go w darze od Boga, tak, jak się dostaje kolejną szansę na zrobienie czegoś naprawdę spektakularnego! Będę się cieszyła z każdego kolejnego tygodnia spędzonego w domu, z mężem i dziećmi... Nie mogę założyć, że będę się wtedy czuła dobrze, albo źle - bo to wszystko będzie tak osobniczo zmienne i tak nieprzewidywalne, że aż sama jestem ciekawa - jak to właściwie będzie ?!

Miewam na szczęście i takie momenty w życiu, kiedy pokładam ufność w Panu, a On mnie umacnia... On daje mi siły i zagrzewa do nieustannej walki... On moją tarczą, twierdzą, On moje ręce zagrzewa do walki!

Lubię pić colę light z mojego nowego kubeczka, który dostałam niedawno od męża:


Wbrew odgórnemu wyśmianiu przez Ewy mamę, które to nastąpiło na krótko po otrzymaniu mojego wspaniałego prezentu od Dominika - piję z niego do dzisiaj i jestem dumna z jego przesłania i treści... Ewy mama, przesiadująca w naszej sali niemal każdego dnia, (zaklasyfikowana przeze mnie jako antyklerykał i przeciwnik wiary) wprowadza bardzo często kwas do naszego szpitalnego życia, podsycając niechęć i negatywizm do personelu i propagując postawę roszczeniową wobec 'niesprawiedliwości' życia...

Trudno jest się czasem odciąć i odizolować od takiego narzekania... padają także przekleństwa, a ja wręcz 'widzę', jak szczypiący jad spływa po brodzie tej kobiety i jak zły wtedy zaciera ręce...

Ewy mama na codzień jest bardzo pomocna - przyniesie nam co rano świeże bułeczki, poda masło i ser z lodówki, niekiedy poczęstuje nawet domowym obiadkiem, który codziennie gości na Ewy szpitalnej szafce... To naprawdę dobra i złota kobieta, oddana i szlachetna mama, tylko to wieczne narzekanie i roszczenia... nawet o to, że pani doktor się bardziej uśmiecha do mnie, a nie do Ewy...

Jutro wychodzę do domu...
Dowiedziałam się o tym dziś, podczas przedpołudniowej wizyty pani doktor prowadzącej... Przyszła, by mi oznajmić, że oto właśnie zrealizowałam swoją drugą (i ostatnią) konsolidację na... piątkę z plusem i (standardowa klauzula każdej lekarskiej wypowiedzi ;) jeśli jutrzejsze poranne wyniki będą dobre - wychodzę do domu! No to im powiedziałam, tym moim wynikom, żeby popy nie odstawiały i się na jutro ładnie zmobilizowały, przyczyniając do tego wielkiego szczęścia... A czy posłuchają?

Dziś na obiad były buraczki... Takie porządne, z tartym jabłkiem, prawie jak-nie-szpitalne! Zajadałam się wprost nimi, tłumacząc przy okazji tym moim wynikom - a w szczególności hemoglobinie - żeby się wzbogacała, bo daję jej taaaką szansę, że naprawdę aż głupio by było z niej nie skorzystać... ;) A czy posłucha?

W ostatnim czasie zdarzyło mi się wprawdzie wciągnąć kilka woreczków płytek krwi i dwie porcyjki krwi - jak to się śmiejemy - od dawcy niespokrewnionego ;) aczkolwiek za każdym razem przyprawiało mnie to o ogólne obrzydzenie i niechęć do tego typu akcji... no chyba nigdy się nie przekonam ;P Choć to przecież tak bardzo potrzebne! A wiecie - tak z ciekawości - ile kosztuje jedna paczuszka krwi/osocza/płytek krwi gotowa do przetoczenia? tysiaka... serio mówię, znam się na tym;)! A ja podczas choćby tego pobytu wciągnęłam takich 8 (4 krwie i 4 płytki)... jakaś masakra! W ogóle po raz kolejny człowiek dochodzi do wniosku, że raczej tanim rodzajem pacjenta nie jest... Miesięczna 'kuracja' człowieczka z białaczką wynosi od 4-5 tysięcy złotych budżet państwa...

Ech, to ja naprawdę już chcę być zupełnie zdrowa, by nikogo na zbędne koszta nie narażać! ;) A tymczasem przede mną 6 wspaniałych tygodni w domu, a potem powrót do szpitala na kilka dni, na tzw. 'chemię podtrzymującą'... Ciekawa też jestem z czym mnie pani doktor wyśle do tego domu? Czy przepisze siateczkę leków, czy da choć przez chwilę myśleć, że oto jestem zdrowym i wolnym człowiekiem!

Oto bowiem zrealizowałam pełen cykl leczenia, jaki przewiduje się dla tego typu choroby. Teraz pozostaje już tylko czekać na tego jednego, jedynego - najważniejszego człowieka, który okaże się zgodnym genetycznie dawcą szpiku dla mnie, a tym samym podaruje mi nowe życie w formie czerwonej saszetki do wlewu dożylnego...

Pokładam całą moją ufność w Panu i co dzień ze łzami w oczach okazuję Mu ogromne dziękczynienie za to, że doprowadził mnie do tego momentu mojego życia, w którym mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć: Jestem człowiekiem szczęśliwym! i wszystko, naprawdę WSZYSTKO mogę w Tym, który mnie umacnia... :) Dobranoc :*

3 komentarze:

  1. Kochana Dorotko! Właśnie dostałam cynka od mojego mężusia, że w końcu napisałaś. Wczoraj powiedział do mnie że bardzo się o Ciebie martwi, a ja mu na to... pewnie brak sił na pisanie nie martw się jeszcze chwilkę i zaraz coś napisze!!! Dorotko dziękujemy za wpis, co dzień myślami jesteśmy z Tobą!!! W zeszłym tygodniu nie daliśmy rady pojawić się w Wolsztynie (jeszcze mnie trochę przeziębienie trzymało), ale doczytałam się że jest taka sama akcja w sobotę i niedzielę we Wschowie postaramy się przebadać może których z nas jest Twoim bliźniakiem genetycznym, ale byłoby miło. Dorotko odpoczywaj w domku i ciesz się każdą chwilką ze swoimi Księżniczkami. Pozdrawiamy i całujemy Was wszystkich. Domagaliki

    OdpowiedzUsuń
  2. DZIĘKUJĘ:-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzien dobry Pani Dorotko! ja tez jestem lub raczej "bylam" mieszkanka Zielonej Gory. przyjaciele z tego miasta podeslali mi linka na Pani blog....
    Pamietam o Pani i wspieram Pania modlitwa....Wierze w to ze wszystko bedzie dobrze. Ale nie w tej sprawie pisze. Ja obecnie pracuje naukowo z komorkami macierzystymi wczesniej kilka lat pracowalam nad szybka metoda okreslania raka....niestety to wszystko nie w Polsce....martwie sie o Pania dla tego zdecydowalam do Pani napisac.PROSZE PRZESTAC PIC COLE LIGHT! cola zawiera taka zawartosc kwasu ze stosuje sie ja jako odrdzewiacz do srub! a po za tym cola light zawierac cukry- ale nie te "slodkie"...za to te ktore uszkadzaja mozg. Cola Light jest ZABRONIONA przez producenta dla kobiet w ciazy i dla dzieci. Ja mogla bym pisac w nieskonczonosc o coli light....jedno jest pewne jezeli pani mlode i zdrowe komorki pojawiaja sie w organizmie skutecznie je Pani zabija cola light....Pozdrawiam serdecznie i zycze wielu sil i optymizmu. Kasia B

    OdpowiedzUsuń