Ten okres - oczywiście z perspektywy czasu wspominam bardzo dobrze :) O ile dobrze wspominać mogę pobyt w szpitalu... Przyjmowałam się na salę z Elą - młodą dziewczyną całkiem konkretnie doświadczoną przez życie. Obie trafiłyśmy do sali 117, a wieczorem dołączyła do nas pani Wanda - wystraszona 55-latka, którą pomimo własnego przerażenia, już pierwszego wieczoru zaczęłam pocieszać ;)
Odtąd stanowiłyśmy silną ekipę spod 117-stki, gdzie śmiech i łzy przeplatały się dość harmonijnie tworząc pewną szpitalną rutynę dnia. W piątek rano pobrali mi po raz drugi szpik. Tym razem został przewieziony do Poznania celem szczegółowej diagnostyki.. W tym czasie odkryłam też dobroczynne działanie ketonalu ;)
Kiedy wieczorami ból stawów opanowywał moje ciało bez reszty, ogarniało mnie uczucie zimna, chowałam się pod kołdrą i nie ruszając próbowałam przetrwać do następnego dnia. Wtedy z pomocą przyszedł mi dożylnie wspomniany ketonal... Rany! czułam jak ciepło ogarnia całe moje ciało, ból zastępowany jest tym przyjemnym NIE-bólem, drgawki ustają i wraca chęć życia... Dzięki ketonalowi byłam w stanie przetrwać kilka kolejnych wieczorów i nocy, pomagał mi walczyć z obrzękami stawów i kilka dni od przyjęcia się do szpitala sama stanęłam na nogi.
To była niedziela :) Obudziłam się i poszłam pod prysznic. Sama! (tzn. z moją siostrą, ale o własnych siłach) To była nowa jakość spędzania czasu w tym szpitalu, kiedy mogłam sama się poruszać, choć przyznaję, na mszę do kaplicy podjechałyśmy wózkiem ;) Oba czytania i Ewangelia dawały dużego powera i nadziei przede wszystkim "...Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości i trzeźwego myślenia..." [2Tm 1,6-8.13-14] i fragment z Ewangelii: "..Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, a byłaby Wam posłuszna..." [Łk 17, 5-10] zdecydowanie tego dnia nadzieja miała dla mnie ogromne znaczenie.. Tego dnia o godz. 12:00 w kościele pw. Ducha Św. zgromadziło się na modlitwie mnóstwo bliskich mi osób, dając niesamowite świadectwo swej wiary i gotowości pomocy...
Co dzień dostawałam mnóstwo telefonów i smsów z pytaniami o zdrowie.. Najbliżsi czuwali, modlili się i wspierali mnie jak tylko mogli. Stałe bywalczynie: Basia i Paula idealnie dźwigały ciężary moich lęków i niepewności. Dominik biegał między domem a szpitalem, Gośka z Malwą troszczyły się o Alę, a moi rodzice zapewniali Hani wszelakie rozrywki... Wszystko działało, kręciło się, miało nawet ręce i nogi... tylko nie moje :((
Chwil trudnych w szpitalu było chyba więcej niż tych radosnych, ale zdarzały się i takie... Doświadczenia szpitalnego życia wryły się głęboko w psychikę.. w pamięci zapadł szczególnie przeraźliwy odgłos wylewanego do zlewu, odciągniętego mleka.. mleka, którego moja córeczka już nigdy ode mnie nie dostanie...
Pewnego poranka zdarzyło się też, że po podaniu leku, na który Ela była uczulona - dostała zapaści i gdyby nie nasza obecność na sali...różnie by się to mogło dla niej skończyć... A potem nocne czuwanie przy niej i kontrolowanie maszyny, pod którą była podpięta, coby pikanie przebiegało harmonijnie...
Wreszcie oczekiwanie na wyniki, które długo nie przychodziły z Poznania i... ta najważniejsza rozmowa z dr prowadzącą, panią B. Choć teoretycznie byłam gotowa usłyszeć to, co już przecież wszyscy dobrze wiedzieliśmy, to jednak prawda powaliła mnie... i zaczęło się nowe życie, życie z diagnozą...
No widzę, że praca ruszyła tak konkretnie:*
OdpowiedzUsuńDorotko, czekam na opowieści:) zawsz tu więcej szczegółów niż na sms-sie zmieścisz:DDD Buziaki!!!
OdpowiedzUsuńMiszu, nawet, jak nie do końca radośnie, to pięknie piszesz i fajnie, że to robisz:* Zaczynam lekturę:*
OdpowiedzUsuń